Dziękuję za rozmowę - powiedział dziennikarzom skrzydłowy Borussii dwa tygodnie temu, gdy zapytaliśmy go o powrót do reprezentacji. Wcześniej ponad godzinę rozmawiał na dortmundzkim stadionie z asystentem Adama Nawałki Bogdanem Zającem. Według informacji "Przeglądu Sportowego" w sobotę sam selekcjoner poinformował go, że nie otrzyma powołania na mecz w Dublinie (29 marca).
Nawałka zagrał ostro. Owszem, każdy z jego ostatnich poprzedników - wyjąwszy Waldemara Fornalika, który tak się bał hałasu, że nigdy nie podnosił głosu - podejmował wzbudzające kontrowersje decyzje personalne. Franciszek Smuda wykopał krnąbrnych Boruca i Żewłakowa, Beenhakker ignorował bramkostrzelnego Wichniarka (choć w ataku miał posuchę), Paweł Janas opierał się urokowi snajpera Frankowskiego, Jerzy Engel nie zabrał na mundial Iwana, co ponoć wpędziło w depresję rozweseloną wcześniej szatnię. Nikt jednak nie wykonał ruchu tak radykalnego i brawurowego jak Nawałka.
W banialuki, że Błaszczykowski nie jest gotowy do gry po kontuzji, oczywiście nikt nie uwierzy. Pewnie po kilkunastu miesiącach leczenia zerwanych więzadeł i wysiadywania fotela rezerwowego w Borussii Dortmund nie fruwa nad murawą, utracił reputację skrzydłowego pożądanego przez kluby formatu Manchesteru City niekoniecznie napędzałby reprezentację w tempie, do jakiego nas przyzwyczaił. Ale też polski futbol wciąż nie dysponuje zasobami wystarczająco bogatymi, by rezygnować z choćby na wpół żywego piłkarza walczącego o ćwierćfinał Ligi Mistrzów.
Kamil Grosicki, który jesienią biegał po prawym skrzydle reprezentacji, pewnie powołania nie dostanie. Jesienią złamał rękę, w tym roku zagrał w Rennes tylko 17 minut w Pucharze Francji.
Sławomir Peszko - ponoć faworyt selekcjonera - gra regularnie, ale trudno go nazwać czołowym zawodnikiem Köln. Wiosną zasłużył w "Kickerze" na średnią notę 3,7 (1 oznacza klasę światową, a 6 - katastrofę), miał tylko jedną asystę. Ostatniego gola w Niemczech strzelił półtora roku temu - jeszcze w drugiej lidze. Nie przemawiają za nim ani doświadczenie w europejskich pucharach, ani osiągnięcia w kadrze. Jeden gol (strzelony Duńczykom na sparingowym turnieju w Tajlandii) w 29 meczach to dla skrzydłowego dorobek marniutki.
Innych kandydatów właściwie nie ma. Testowani przez Nawałkę Waldemar Sobota (St. Pauli) i Piotr Ćwielong (VfL Bochum) leżą w dolnej połowie tabeli II ligi niemieckiej. Wiosną w sumie wypracowali jedną asystę. W polskiej lidze też nie objawił się skrzydłowy nadający się do pierwszej jedenastki reprezentacji.
Gdyby spoglądać zatem na boisko, Błaszczykowski byłby w reprezentacji nietykalny. Jej wieloletni kapitan, mający w dorobku 68 meczów dla kraju, jeden z nielicznych, którzy właściwie nigdy nie rozczarowywali. Latami oklaskiwaliśmy w nim jedynego reprezentanta zdolnego do przedryblowania przeciwnika, który uczestniczył niemal w każdej akcji zwieńczonej golami strzelanymi w ważnych meczach. Jeśli odliczyć mecze z amatorami z San Marino, miał udział przy pięciu (trzy gole i dwie asysty) z ośmiu goli Polaków w eliminacjach mundialu w Brazylii. Czuł się kapitanem pełną gębą, brał na siebie odpowiedzialność, czasami wręcz się w entuzjazmie zatracał i trochę szkodził - porywał na solowe rajdy, za długo trzymał piłkę, usiłował zbyt wiele zdziałać samemu.
Z prawdziwego lidera nie rezygnuje się z przyczyn czysto sportowych. Dortmundzki skrzydłowy bezcenny mógłby się wszak okazać choćby w ostatnim kwadransie meczu, wypuszczony z rezerwy, by raz czy dwa rozerwać obronę przeciwnika. Ba, zdarzają się postaci charyzmatyczne, inspirujące i poprawiające nastroje kolegów, które zbawiennie oddziałują na szatnię samą swoją obecnością. I dla dobra grupy godzą się na rólkę teoretycznie drugorzędną.
Błaszczykowski albo pobytu w cieniu otwarcie nie akceptuje, albo trener uznał, że jego piłkarskie atuty nie zrównoważą ewentualnego negatywnego wpływu na atmosferę w szatni. Wpływu wywołanego będącą już publiczną tajemnicą niechęcią do Lewandowskiego (odwzajemnianą) i/lub niezgodą na degradację (utrata kapitańskiej opaski). Wiadomo, że w sporcie drużynowym nie wystarczy wyselekcjonować najlepszych graczy i czekać, aż ich umiejętności same się zsumują. Potrzeba jeszcze odpowiedniej chemii. A powrót skwaszonego Błaszczykowskiego - o czym obszernie pisaliśmy w "Wyborczej" już jesienią - musiałby spowodować jakieś drobne zawirowania powietrza. Mówimy tu o subtelnościach, imponderabiliach, nie zawsze wyrażalnych słowami, ale również o twardym konkrecie - klarowna hierarchia znów zniknie, zamiast kapitana pojedynczego reprezentację poprowadzi kapitanów dwóch.
Błaszczykowski dostał właśnie kolejną przesłankę, by sądzić, że jest w drużynie niepotrzebny. Z jego punktu widzenia sytuacja wygląda tak: był najważniejszym piłkarzem reprezentacji, przestał grać przez kontuzję, po kilku miesiącach stracił opaskę kapitana. Nie dlatego, że wypił za dużo wina w samolocie (przypadki Boruca i Żewłakowa), nie dlatego, że po pijanemu wywołał awanturę w taksówce (Peszko), tylko dlatego, że się leczył. Powołanie na Irlandię byłoby sygnałem dla Błaszczykowskiego, że selekcjonerowi na nim zależy.
Nawałka wykonuje ruch gwałtowny, jakiego współczesna reprezentacja Polski nie przeżyła. Trochę przypomina to decyzję argentyńskiego selekcjonera Alejandro Sabelli, który pozbył się wybitnego piłkarza Carlosa Téveza, by przyjemniej oddychało się jeszcze wybitniejszemu Leo Messiemu. I został wicemistrzem świata. Dotąd słyszeliśmy, że Nawałka zapędził współpracowników do harówki w rytmie 24/7, u poprzednich trenerów niespotykanej - teraz się upewniliśmy, że buduje drużynę autorską, nie stosując metody najprostszej: "Biorę wszystkich najlepszych, to nikt się do mnie nie przyczepi". Na razie mu wychodzi. Przypomnijmy, że wszystkie ubiegłoroczne zwycięstwa Polacy odnieśli bez Błaszczykowskiego.