Holandia-Niemcy na Euro 2012. Stec: Soliści muszą grać symfonię

To najbardziej zajadła rywalizacja w europejskim futbolu reprezentacyjnym, Holendrzy zawsze walczą z Niemcami jak o życie. W środę znów pojedynek ma stawkę najwyższą. Jeśli Pomarańczowi przegrają, ich szanse na ćwierćfinał zmaleją do iluzorycznych. Początek spotkania w Charkowie o 20:45. Zapraszamy do śledzenia relacji Zczuba i na żywo na Sport.pl.

W 1974 roku również oni, tak jak Polacy, mieli swój mecz na wodzie. Gospodarze mundialu grali wówczas niezbyt przekonująco, więc przed finałem postanowił ich wesprzeć brukowy "Bild". Przekupił ochronę hotelu, w którym mieszkali "Pomarańczowi", by wynajęte kobiety z agencji towarzyskiej mogły zakraść się na basen, rozebrać do naga i wskoczyć między kąpiących się piłkarzy. Ci szybko uciekli do pokoi, ale nie tak szybko, by fotoreporterzy nie zdążyli użyć aparatów.

"Oranje zorganizowali wielką orgię" - krzyczał nazajutrz brukowiec. I piłkarze czas przed meczem o złoto spędzili na tłumaczeniu się przed wydzwaniającymi żonami, narzeczonymi i partnerkami. Johan Cruyff, najwybitniejszy holenderski gracz w historii, nie zmrużył następnej nocy oka. Odpalał za to papierosa od papierosa.

Nie wiadomo, czy podstęp wpłynął na wynik finału, w każdym razie Niemcy pokonali faworyzowanych rywali. Minimalnie, tak jak wcześniej Polskę, która wspólnie z Holandią w powszechnej opinii demonstrowała najlepszy futbol na turnieju.

To jednak nie tamta afera podniosła napięcie towarzyszące meczom obu reprezentacji do rangi absurdu. Pomarańczowi chcieli mścić się na boisku za hitlerowską okupację - piłkarze wyliczali dziennikarzom, kogo z rodziny wymordowali im naziści i otwarcie deklarowali nienawiść do rywali. Mecze były pełne brutalnych fauli.

Mijały lata, napięcie nie opadało. Na mundialu w 1990 roku Frank Rijkaard pluł na Rudiego Voellera i wykręcał mu uszy. Kiedy w 1988 roku Holendrzy zdobyli na niemieckich murawach swoje jedyne złoto wielkiego turnieju, trener Rinus Michels mówił, że najważniejszy triumf odnieśli nie w finale, lecz w półfinale, w pojedynku z gospodarzami. Bramkarz Hans van Breukelen dodawał, że chciał sprawić prezent starszym pokoleniom, które przeżyły wojnę.

Dziś w Charkowie też prawdopodobnie będzie ostro, choć o historycznych resentymentach nikt już nie mówi. Rany zostały zabliźnione przez czas i zniesienie granic, cały tłum holenderskich gwiazd grał lub gra dla klubów Bundesligi. Tym razem temperaturę podnosi stawka meczu, Pomarańczowi bronią się przed śmiertelnym zagrożeniem - odpadnięciem z Euro już w fazie grupowej.

A przecież przylecieli po złoto. Skoro w RPA zostali wicemistrzami świata, to pozostał im jeszcze skok o jedno piętro wyżej.

Tyle że w RPA uciekali od swojej natury, wygrywając dzięki nieefektownemu pragmatyzmowi i wydajności, a w sobotnim meczu z Danią wróciły wszystkie upiory przeszłości. W polu karnym rywali zachowywali się z beztroskim roztargnieniem (Robin van Persie uderzał na oślep), poza nim denerwowali egoizmem (Arjen Robben), gubili się pod własną bramką (Gregory van der Wiel). A kiedy już przegrali, brzmieli jak zwykle - jedni pouczali, że nie trzeba się lubić, żeby zwyciężać, inni zwierzali się, że coraz mocniej wiercą się w rezerwie, jeszcze inni sugerowali, że koledzy myślą w trakcie gry o sobie, a nie o drużynie. Znamy to na pamięć, holenderscy selekcjonerzy od lat pracują głównie nad zbudowaniem choćby prowizorycznej jedności w kadrze złożonej z żyjących we własnych światach solistów.

Pomarańczowym jak zwykle nie brakuje też przeświadczenia o własnej wielkości, Rafael van der Vaart już zdążył poinformować, że wśród Niemców widzi tylko trzech doskonałych graczy - Mesuta Ozila, Mario Goetzego i Bastiana Schweinsteigera. A ocenia rywali, którym jego drużyna w jesiennym sparingu uległa 0:3...

Niemcy również przylecieli po złoto, choć nie mogą się czuć tak zgrani, jak przed Euro 2008 (srebro) i MŚ 2010 (brąz). Wtedy poświęcili cały przedturniejowy miesiąc, by dopracować współpracę - teraz było to niemożliwe, bowiem Bayern dotarł do finału Ligi Mistrzów, a obrońca Per Mertesacker i napastnik Miroslav Klose - od lat filary reprezentacji - odzyskiwali równowagę po wyleczeniu kontuzji.

Zatem trener Joachim Loew zostawił ich obu w meczu z Portugalią w rezerwie, ale zastępcy wypadli świetnie. Mats Hummels, gwiazda przyszłości światowego futbolu, dał być może najlepszy defensywny występ inauguracyjnej serii gier, a Mario Gomez strzelił zwycięskiego gola. Niemcy grali rzetelnie, nie szarżowali, unikali nadmiernego ryzyka. Opłaciło się, dzisiejsze zwycięstwo niemal na pewno da im awans do ćwierćfinału. Tam natomiast mają prawa spodziewać się przeciwnika mniej wymagającego niż ci z pierwszej rundy, bo wpadają na najlepszych z grupy "polskiej".

Ich przewaga nad Holendrami polega przede wszystkim na równowadze między obroną i atakiem, a także cierpliwości i karności piłkarzy. Marco Reus czy Mario Goetze też grają wspaniale, ale czekanie na swoją szansę znoszą bez skarg. Wiedzą, że dają trenerowi mnóstwo alternatywnych opcji w ofensywie. - Nigdy nie twierdziłem, że zwycięskiego składu się nie zmienia, i nigdy tak nie powiem. Zmian nie wykluczam nawet teraz - mówi Loew.

On może podejmować decyzje czysto techniczne, Bert van Marwijk wije się, by śmiertelnie nie zatruć atmosfery. Van der Vaart, Klaas-Jan Huntelaar i Dirk Kuyt głośno żądają gry w podstawowym składzie. Ostatnie pokolenia holenderskich II wojny światowej już nie wspominają, bo mają własną. Domową.

Więcej o:
Copyright © Agora SA