Reprezentacja. Smuda mąci językiem

W naszym futbolu oryginalności nigdy dość, więc pożegnanie Michała Żewłakowa z reprezentacją Polski, które powinno być przede wszystkim pożegnaniem z polskimi kibicami, zorganizowaliśmy w Pireusie, gdzie polskich kibiców nie ma, a i greccy przyszli w skromnej grupce - woleli oglądać koszykarzy Panathinaikosu i Olympiakosu w Eurolidze, niż jakiś tam byle sparing kopany.

Sport.pl na Facebooku! Najświeższe informacje ?

A może Franciszek Smuda nie chciał po raz kolejny imponować oryginalnością, lecz zwyczajnie Żewłakowa poniżyć, skoro serio rozważał przepędzenie go z murawy już po pół godzinie gry? Tak się przecież traktuje raczej zasłużonych 70-latków, których na żaden odruch ponad odświętne rozpoczęcie gry już nie stać, niż aktywnego wyczynowca, nadal lepszego od większości krajowej konkurencji, jeszcze przedwczoraj głównego kandydata na dowódcę defensywy podczas Euro 2012.

Pewność mamy tylko co do tego, że piłkarz rekordzista, kadrze służący dekadę z tłustym okładem, zostałby pożegnany ceremonią, jakiej świat nie widział. W każdym razie świat mniej więcej rozpoznany, co dodaję świadomy, że zaraz jakiś pezetpeenowski działacz globtroter przywoła Trapezfik, w którym ponadstukrotnym reprezentantom kraju dziękuje się jeszcze podlej. Sam nie umiem sobie wyobrazić wielu uroczystości bardziej kuriozalnych. Bo jakie? Pożegnanie Żewłakowa bez udziału Żewłakowa, ze wzruszającym zamachaniem mu do kamer okolicznościowym transparentem? Minuta ciszy poprzedzona anonsem spikera, że odszedł od nas kapitan? W każdym razie "bohater" wieczoru był we wtorek ewidentnie zdegustowany, gdy usiłowali go galowo obcałowywać prezes Lato z sekretarzem Kręciną. A w trakcie meczu musiał - choć zdecydowanie się wyróżniał - prosić trenera, by zezwolił mu pobiegać chwilę dłużej.

Nie wiem, czy miało być oryginalnie, czy poniżająco, bo Smuda ogólnie zmaga się z problemem, jak słychać od miesięcy, ponad swoje siły. Nie umie jasno i logicznie wyłożyć, o co mu chodzi.

Zdawaliśmy sobie sprawę, że natchnionym oratorem nie jest, nie sądziliśmy, że będzie to miało fundamentalne znaczenie. Gdy dyskutujemy o przeskoku trenera z klubu do reprezentacji, zastanawiamy się zazwyczaj, czy z codziennej, całorocznej pracy z piłkarzami przestawi się na bycie selekcjonerem, który przebywa z podwładnymi rzadko, ale z wyczuciem ich dobiera i błyskawicznie do nich dociera. O szeroko pojętych kompetencjach komunikacyjnych raczej nie wspominamy.

A one coraz częściej stają się atutem niezbędnym dla trenerów wszystkich znaczących drużyn - wielkich klubów lub reprezentacji narodowych. Oni muszą dbać o słowa, bo nie wypowiadają ich już lokalnie, lecz globalnie; każda wpadka jest bezlitośnie powielana, wyolbrzymiana, do zanudzenia interpretowana; wypowiedzi analizują nie tylko złośliwi komentatorzy, ale również piłkarze; w szatni siedzi więcej ludzi o wybujałym ego, wrażliwych na swoim punkcie, żądającym szacunku; brakuje czasu, by powołanych przekonywać do siebie od świtu do zmierzchu całymi miesiącami, margines błędu maleje niemal do zera.

Szkoda, że Żewłakow skończył karierę. Mnóstwo pracy przez Smudą

Selekcjoner nie musi układać wykwintnych fraz, ale wszelkie jego wystąpienia powinny drużynę wzmacniać, nie osłabiać. Wytrawny fachowiec wcale nie rozmawia w mediach z dziennikarzami - przede wszystkim wpływa na swoich ludzi, ewentualnie rywali.

Przemawiający Smuda miota się, mąci, obraża piłkarzy lub godzi w ich godność, wciąż sobie zaprzecza, formułuje obietnice lub groźby, które zaraz unieważni czynami. Zanim musieliśmy znosić krępujące show z Żewłakowem, dał w twarz Ireneuszowi Jeleniowi, którego publicznie zrugał za to, że ten cierpi - całą karierę leczy kruche członki, więc notorycznie wypada z kadry. Dobijał trener i zniechęcał do siebie jedynego obok Lewandowskiego polskiego napastnika z klasą, choć na pytanie, czy dysponuje jakimkolwiek innym, umie tylko odpowiedzieć, że zmiennik "się znajdzie".

Przywrócił też kadrze Peszkę, jesienią obłożonego dożywotnią banicją, i nawet swoje rozgrzeszenie zdołał od biedy uzasadnić, ale już braku rozgrzeszenia dla Żewłakowa - też wylanego z drużyny - uzasadniać ani nie próbował. Może uznał, że 35-letni obrońca się nie nadaje? Możemy tylko zgadywać, choć jeśli Peszko, który z reprezentacją nie osiągnął jeszcze nic, zasługuje na wybaczenie, to Żewłakow, który z reprezentacją awansował na trzy wielkie turnieje, zasługuje przynajmniej na wyjaśnienie. Zwłaszcza że wciąż jest naszym czołowym stoperem i mógłby się, ostrożnie mówiąc, przydać.

Smudowa szamotanina z własnym językiem szatni na pewno nie scala, za to zjednoczy ją być może - przynajmniej trochę - cisza medialna ogłoszona po donosie brukowca, jakoby piłkarze reprezentanci w zeszłym tygodniu zabawiali się z prostytutkami. Wspólny wróg i wspólne poczucie krzywdy zawsze integrują. A przyjęta strategia - choć niemądra - chwilowo pozwala niczego nie sknocić nawet Smudzie, gdyby oczywiście też ją przyjął. Wreszcie wystarczyłoby milczeć.

Prasa po meczu z Grecją: Pierwsze gwizdy dla Franciszka Smudy ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.