T-Mobile Ekstraklasa. Wolski: Jestem odporny na "sodówkę"

Załóżmy, że dzwoni do mnie selekcjoner i pyta, co mogę dać kadrze. Odpowiem, że spokój. Nie boję się grać w piłkę. Jeśli ktoś wychodzi i ma jakiekolwiek obawy, czy to wobec siebie, czy przeciwnika, nie jest jeszcze przygotowany do gry, a może nawet do tego, by być piłkarzem - mówi 19-letni pomocnik lidera T-Mobile Ekstraklasy. We wtorek o 20.30 Legia Warszawa mierzy się na Łazienkowskiej z Gryfem Wejherowo w rewanżowym meczu 1/4 Pucharu Polski.

Profil Sport.pl na Facebooku - 49 tysięcy fanów. Plus jeden? 

Z Rafałem Wolskim, pomocnikiem Legii rozmawia Przemysław Iwańczyk

Przemysław Iwańczyk: Pamiętasz takich piłkarzy jak Marek Citko i Radosław Matusiak?

Rafał Wolski: Tak. Matusiaka bardziej kojarzę, o Citce tylko słyszałem, ale jego meczów nie oglądałem.

Wiesz, co łączy ciebie z nimi?

- Nie.

Tak samo szybko staliście się bohaterami, z piłkarzy nieznanych - podziwianymi przez tłumy gwiazdami ligi.

- Prawdą jest, że po ostatnich całkiem udanych meczach, w których strzelałem gole, zrobiło się o mnie głośno. Ale chyba trudno porównywać mnie do tych wymienionych, nie chcę, by jeden czy dwa mecze przesądzały o wystawianych mi ocenach. Zależy mi, by ciągle przekonywać, jak wielkie mam umiejętności, pokazywać rosnącą formę na każdym kroku. Czas pokaże, czy mi się uda. Z opowiadań wiem, że kariera Citki i Matusiaka nie była taka, jaka mogła być.

Brzmi odważnie, ale widzę w tobie raczej stremowanego rozmówcę. Na boisku wobec rywali jesteś momentami nawet bezczelny. Doktor Jekyll i Mister Hyde?

- Bo na co dzień jestem tylko uśmiechniętym chłopakiem, który cieszy się, że może grać w piłkę. Ja to po prostu lubię.

Czyli to wciąż dla ciebie zabawa?

- I tak, i nie. Zabawa, bo czerpię radość z każdego meczu, każdego treningu. Ale traktuję to serio, wiedząc, że to mój zawód, który da mi utrzymanie.

Ale kiedy Legia dyktuje za ciebie cenę 10 mln euro, to chyba zdajesz sobie sprawę, że to już nie tylko przygoda, lecz całkiem poważny, futbolowy świat.

- Myślę, że to nieco zawyżona kwota za mój ewentualny transfer, z drugiej strony kompletnie mnie to nie interesuje. To sprawa działaczy, na ile mnie wyceniają, moją rolą jest grać, a nie o tym dyskutować. Nawet jeśli pyta o mnie AS Roma, myślę tylko o swojej robocie w Legii. Przecież ja mam dopiero około 20 meczów w lidze, z czego tylko dwa pełne, około dziesięciu w większym wymiarze. To naprawdę początki, moją głowę powinno teraz zajmować, jak wejść do składu na stałe, zostać w nim i grać regularnie.

Mówił ci już kiedyś ktoś, że jesteś bardzo spięty podczas rozmowy?

- Rodzice. Ale tata powtarza przede wszystkim, że pod żadnym pozorem nie mogę cieszyć się z tego, co mam. Muszę wciąż iść do przodu, robić kolejne kroki. Doskonale zdaję sobie sprawę, jak to jest. Że teraz wszyscy mnie chwalą, a jak przestanie dobrze iść, rozpocznie się nagonka. Właściwie było już tego trochę po nieudanym dla nas meczu z Polonią. Choć nie ustępowaliśmy rywalom, nie zagraliśmy tak, jak powinniśmy. Zajęliśmy się tak jak Polonia - kopaniem, zamiast grać w piłkę. Może dlatego miałem niewiele do roboty, bo piłka fruwała mi nad głową. Gdyby sunęła po murawie, dla wszystkich byłoby lepiej. Nie jestem piłkarzem stworzonym tylko do walki, znacznie lepiej mi z piłką przy nodze.

Naprawdę powiedziałeś kiedyś, że najlepiej czułbyś się w Barcelonie?

- Przecież to klub, o którym powinien marzyć każdy piłkarz. Wiem, jestem za młody, za szczupły, ale kiedyś nabiorę masy. Bo umiejętności i swojej techniki jestem świadomy już teraz. Trzeba mieć jakieś marzenia. Więc i ja je mam z zastrzeżeniem, że gdziekolwiek się przeniosę, chcę grać.

Myślisz, że oglądali w Europie twojego gola z Podbeskidziem, który został uznany za najładniejszy na świecie w poprzednim tygodniu?

- Takie gole też trzeba strzelać (śmiech). Oczywiście do tego potrzebne jest szczęście, bo gdyby piłka zrobiła kozioł przed bramką, być może w ogóle nie byłoby gola. Ale to nie tylko szczęście, taki był mój zamysł w całej akcji - najpierw lobować bramkarza, a później, kiedy już wziąłem obrońcę na plecy, uderzyć jak najszybciej do pustej bramki.

Dotarło już do ciebie, że przynajmniej w dwóch wiosennych meczach to ty zapewniłeś Legii zwycięstwa i jesteście kandydatem nr 1 do mistrzostwa?

- Staram się pomagać. W Legii, chciałbym przypomnieć, gra jedenastu zawodników. I każdy z takim samym powodzeniem może dawać drużynie punkty - czy to ja, czy Miro Radović, Danijel Ljuboja, Nacho Novo czy Michał Kucharczyk. Przecież gdyby nie koledzy, gdyby nie ich podania, nie strzeliłbym ani ŁKS-owi, ani Podbeskidziu.

Starsi koledzy nie mają pretensji, że taki młokos wyrasta na gwiazdę?

- Przeciwnie, mam w nich wielkie wsparcie. Nawet mam komfort, że jeśli mi coś nie wyjdzie, poklepią po plecach, powiedzą: Spokojnie, następnym razem będzie lepiej. Za to właśnie, i mówię bardzo poważnie, jestem im wdzięczny.

Ze starszymi mam naprawdę dobry kontakt, nie ma tak, że mówią mi: Ty, młody, siedź cicho i się nie odzywaj. W szatni każdy może się wypowiedzieć, choć akurat ja przed szereg wychodzić nie lubię. Robię swoje, wiem, że do mnie jako najmłodszego należy noszenie sprzętu na treningu. Od gadania są starsi: Michał Żewłakow, Ivica Vrdoljak, Miro Radović czy Kuba Wawrzyniak. Ja siedzę i słucham. A na boisku gram.

Z którego piłkarza czerpiesz najwięcej?

- Od każdego coś biorę. Ljuboi odebrać piłkę jest wielką sztuką, od niego to chciałbym wziąć. Oczywiście jeśli chcemy tworzyć ideał piłkarza, nie ma nic prostszego - należy połączyć Cristiano Ronaldo z Leo Messim. Szybkość i reakcję tego pierwszego z nieziemską techniką tego drugiego. Prawda jest taka, że najwięcej uczę się, grając systematycznie w meczach.

Myślisz serio o Euro 2012?

- Tak. Przechodzą mi przez głowę takie myśli, tym bardziej że sporo mówiło się ostatnio o moim ewentualnym powołaniu. Zdecydują najbliższe mecze. Jeśli będą udane, w dodatku w takim klubie jak Legia, prędzej czy później dostanę szansę. Jeśli trener Smuda zadzwoni do mnie bądź też przeczytam w mediach, że mnie chce jeszcze przed Euro, spełni się część moich marzeń. Dla mnie to będzie wielki zaszczyt i nie jest to tylko takie gadanie. Naprawdę byłbym dumny.

Co jesteś w stanie dać kadrze na Euro?

- Nie tylko walkę, także swoje umiejętności. Trudno odpowiada się na takie pytania, bo trzeba oceniać siebie. Ale załóżmy, że dzwoni do mnie selekcjoner i pyta o to samo, to odpowiadam mu, że dam kadrze przede wszystkim spokój.

19-latek mówi, że w najważniejszej imprezie dla polskiej piłki da drużynie spokój?!

- Nie boję się grać w piłkę. Jeśli ktoś wychodzi i ma jakiekolwiek obawy, czy to wobec siebie, czy związane z przeciwnikiem, najwyraźniej nie jest jeszcze przygotowany do gry, a może nawet do tego, by być piłkarzem. Dostajesz szansę, musisz pokazać wszystko, co potrafisz.

I naprawdę nie miałoby dla ciebie znaczenia, że twoim rywalem nie jest np. Podbeskidzie, tylko reprezentacja Niemiec?

- Oczywiście każdy ma jakieś braki, mnie np. brakuje jeszcze siły, mięśni. Ale technikę, co zawdzięczam głównie tacie, mam. Nie boję się o tym mówić, nie boję się tego pokazywać. Tak samo jak w każdym meczu wyszedłbym i robił wszystko, by doprowadzić do akcji, która da nam gola. Na otoczkę tak wielkiej imprezy jestem uodporniony - czy 5, czy 55 tysięcy kibiców, to nie robi mi różnicy. W swojej krótkiej karierze tylko raz czułem tremę, debiutując w Legii w towarzyskim meczu z ADO Den Haag. Było sporo kibiców, tumult był taki, że w ogóle nie słyszałem podpowiedzi trenera czy kolegów. Oswoiłem się dość szybko, mam to już za sobą. Przeciwnik? Jeden jest lepszy, drugi gorszy, każdego trzeba przechytrzyć, pokonać.

W jakiej roli widzisz się w reprezentacji?

- Ofensywnego pomocnika, za plecami Roberta Lewandowskiego. Na tej pozycji czuję się najlepiej, tam mogę być przy piłce najdłużej. Nie lubię biegać za piłką, wolę mieć ją przy sobie, bawić się nią, wymieniać podania, to naprawdę fajna sprawa.

Jak zmieniło się twoje życie przez ostatnie miesiące?

- Zacząłem trochę więcej grać. Ale ja się nie zmieniłem. Jak kiedyś, można ze mną pogadać, nikomu niczego nie odmawiam.

Naprawdę tylko tyle się zmieniło? Grasz w największym polskim klubie, w meczach, które ogląda po 30 tys. kibiców, chce cię AS Roma, w której grał kiedyś Zbigniew Boniek, stałeś się nagle kandydatem na Euro.

- Ale dla mnie naprawdę zmieniło się tylko tyle, że więcej gram. Nie sztuką jest dostać szansę, bo dostawało wielu, ale ją wykorzystać. Mnie trener dał niecałe dziesięć minut, by się pokazać w pierwszym meczu z Widzewem, i chyba wyszło nieźle, skoro gram coraz częściej i więcej. Takie momenty decydują często o całej karierze.

Sodówka ci nie grozi?

- Jestem odporny. Z każdym rozmawiam, nie odwracam się od dawnych kolegów, akurat tego moi bliscy mogą być pewni. Wpływ na to miał i tata, i trenerzy z Akademii Legii, ale przede wszystkim moja osobowość. Ja naprawdę na co dzień jestem ciągle uśmiechnięty, czerpię z życia, ile mogę, nie ględzę, nie marudzę. Ktoś mi nawet ostatnio powiedział, żebym nauczył się mówić "nie". Ale ja potrafię być również asertywny. Jeśli mi coś nie pasuje, mówię wprost. Nie umiem też odpowiedzieć szacunkiem osobie, która mnie nie szanuje.

Jaką drogą powinien iść piłkarz, by osiągnąć jak najwięcej?

- Nie ma schematu, w którym trzeba się poruszać. To musi być praca z dnia na dzień. Na każdym treningu, w każdym meczu. Piłka nożna jest tak zmienna, że wystarczy jedno spotkanie, by zainteresował się zawodnikiem lepszy klub. Kariera piłkarza jest sztuką wyboru. Dostajesz propozycję, musisz rozważyć, co będzie dla ciebie lepsze - odejść czy zostać. To cała filozofia, bo nie można wytyczyć sobie celów, że do końca roku to zagram w kadrze, a za pięć lat w Barcelonie. Jeśli nie wyjdzie, zostanie tylko frustracja.

To, co mówię, dobrze pokazuje przypadek Kuby Wawrzyniaka. Jeszcze rok temu w ogóle nie grał, myślami był raczej w nowym klubie niż w Legii. A teraz? Podstawowy obrońca nie tylko Legii, ale i reprezentacji. On sam mówi mi, że nie należy myśleć o innych klubach, skoro ma się jeszcze choć minimalne szanse na odmianę losu.

Piłka to całe twoje życie?

- Nie. Skończyłem szkołę średnią, zdałem maturę, która była moim celem, teraz studiuję na Akademii Wychowania Fizycznego. Jest trudno, mam indywidualny tok studiów, ale skoro poradziłem sobie w szkole średniej, dlaczego nie miałoby być tak i teraz? Trochę żal mi zaniedbanych języków obcych, bo przez całą szkołę skupiłem się tylko na rosyjskim, z niego zresztą zdawałem z całkiem niezłym skutkiem maturę. Zresztą nie marudzę, może w świecie futbolu to wkrótce ten język będzie dominujący.

Jakie pokusy czyhają na 19-latka w Warszawie?

- Niestety, sporo. Hazard, dyskoteki, alkohol. Najważniejsze to zdać sobie sprawę, jak bardzo są niebezpieczne. Nie ciągnie mnie na szczęście. Jestem tylko człowiekiem, wiem, kiedy, z kim i gdzie. Np. jeśli idę się gdzie rozerwać, to z moją dziewczyną. Chociaż ja najlepiej relaksuję się w domu, leżę, oglądam filmy, słucham muzyki, rozmawiam z moimi kolegami, z którymi mieszkam - Michałem Efirem i Bartkiem Widejką. W takich chwilach nie chce nam się rozmawiać o piłce, naprawdę szukamy innych tematów.

Podkreślasz w pomeczowych wywiadach, że od taty nauczyłeś się w piłce najwięcej.

- Tak. Mnie i mojego młodszego brata, który gra w młodej Legii, uczył, co robić, by piłka nam nie przeszkadzała w grze. Mieliśmy pod blokiem w Głowaczowie boisko, to takie boiseczko było. Stawialiśmy kołki, które wyznaczały bramkę i kopaliśmy, aż było tak ciemno, że nie widzieliśmy piłki. Oczywiście nie wyszliśmy, póki nie odrobiliśmy lekcji, dlatego zaraz po szkole ekspresowo wypełnialiśmy wszystkie polecenia rodziców.

I wtedy powiedziałeś sobie, że zostaniesz piłkarzem?

- Nie. Mnie po prostu zawsze cieszyła gra, nawet kiedy starsi na podwórku pozwalali mi tylko stać na bramce. A jak pozwolili wyjść choć na chwilę w pole, miałem uśmiech od ucha do ucha i wykorzystywałem każdą okazję. Zupełnie jak teraz w Legii.

Śląsk wraca do gry o tytuł ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.