Euro 2016. Horyzonty Ronaldo i Messiego

Im bardziej sądzimy, że muszą wreszcie zgasnąć, tym bardziej współczesna piłka nożna staje się ich prywatną rozgrywką

Najpierw zauważamy, że Cristiano Ronaldo nie jest na Euro 2016 sobą. Wyrzucony poza swoje naturalne terytorium łowieckie; otrzymuje piłkę tam, gdzie musi się z nią odwrócić, by w ogóle zobaczyć bramkę, zamiast rozpędzony nacierać na rywala; nie umie od pierwszego gwizdka po swojemu zdominować meczu.

A potem uświadamiamy sobie, ile zdołał dokonać. Kiedy w fazie grupowej Portugalia modliła się o przetrwanie, strzelił Węgrom dwa gole, a przed trzecim podawał - i drużynę ocalił. Kiedy w 1/8 finału nadciągały nieuniknione rzuty karne, znów dał asystę - w 117. minucie. Kiedy w półfinale Walia wyglądała na rywala zdolnego przeciągać linę w nieskończoność, skutecznie zaatakował ją z powietrza. (O ćwierćfinałowym strzale z jedenastu metrów, którym rozpoczął zwycięski konkurs z Polską, aż nie wypada wspominać, to jednak drobnostka). Oto nadpiłkarz w kryzysie - zaciąga reprezentację kraju do boju o złoto.

Teoretycznie zaprzecza duchowi dziejów. Wszak na Euro furorę robiły drużyny złożone nie tyle z jednostek ponadprzeciętnych, ile działających w zsynchronizowany sposób. Wszak podobnie przebiegał sezon klubowy, rozświetlony zdumiewającymi zbiorowymi popisami Leicester czy Atlético Madryt. Wszak całym nowoczesnym futbolem rządzi wyrafinowana inżynieria taktyczna - zdezorganizowane hałastry utalentowanych solistów przegrywają ze zwartymi grupami dowodzonymi przez wybitnych trenerów, którzy na listach płac doścignęli graczy. To nie jest epoka indywidualności.

Inaczej - to nie byłaby epoka indywidualności, gdyby systemu nie niszczyli Ronaldo oraz Leo Messi. Jeśli ludzie znużeni ich rywalizacją myśleli, że bez Realu i Barcelony giganci pozwolą od siebie odetchnąć, srodze się zawiedli. Futbol znów wiruje wokół portugalsko-argentyńskiego duetu, i to nie dlatego, że jeden z nich właśnie okazał się oszustem podatkowym. Oto Ronaldo po 12 latach znów jest z rodakami w finale Euro, oto Messiego też ponownie oglądaliśmy na mistrzostwach kontynentu aż do finału.

Przywykliśmy, że obaj spełniają się w klubach, by następnie "rozczarowywać" w reprezentacjach. Wierzymy w to, bo patrzymy na sport pobieżnie, w kruszcu mniej lśniącym od złota upatrujemy druzgocącą klęskę. Tymczasem jedyni futbolowi superbohaterowie nawet tu wzbijają się wyżej i wyżej. Messi zdobył srebro mundialu 2014, srebro Copa América 2015, srebro Copa América 2016. Najpierw przegrywając finał minimalnie, bo jednobramkowo, a potem wręcz je remisując, bo wyroki skazujące zapadały dopiero w rzutach karnych. Ronaldo też znów stał się przynajmniej srebrny.

Złotą Piłkę wyszarpują sobie od 2008 roku. Kiedy ostatnio odebrał ją ktoś inny, my byliśmy jeszcze we wczesnym stadium zauroczenia Leo Beenhakkerem. Antyk. I nie wiadomo, czy nie utrzymają duopolu przez wiele kolejnych lat - nie zwalniają, lecz wciąż się rozpędzają! - tak jak nie wiadomo, kto wyścig wygra. Faworytem zdawał się młodszy Argentyńczyk (rocznik 1987), tymczasem Portugalczyk (1985) wkrótce poprawi wynik na 4-5. Obaj ewoluują, obaj są wystarczająco inteligentni piłkarsko, żeby wydłużyć sobie karierę. Dlaczego cofnięty, wykorzystujący zmysł rozgrywającego Messi ma prędko skończyć, skoro Ryan Giggs dotruchtał w lidze angielskiej do czterdziestki? Dlaczego dysponujący potężnym kopem i panujący w powietrzu ma zgasnąć, skoro Francesco Totti w lidze włoskiej czterdziestkę przekroczy jesienią, a Zlatan Ibrahimović jako 35-latek podpisuje kontrakt z Manchesterem Utd? Dlaczego do piłkarzy, do których należą ciągnące się już dekadę przeszłość i teraźniejszość, ma nie należeć także wykraczająca poza horyzont przyszłość?

Zobacz wideo

Ronaldo zobaczył na zdjęciu Pazdana i zwariował. A Rybus żałuje [MEMY]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.