Euro 2016. Z drugiej ligi do finału ME. Skok Chrisa Colemana

- Nie przyjechaliśmy tu na wakacje. Czas sprawdzić się z najlepszymi - mówi Chris Coleman, selekcjoner reprezentacji Walii. Dla niego i większości jego piłkarzy awans do finału mistrzostw Europy może być punktem zwrotnym w karierach, które nie zawsze rozwijały się w odpowiednim kierunku. Mecz Walia-Portugalia odbędzie się w środę (godz. 21)

Wyobraźcie sobie, że prowadzicie drużynę, która właśnie został relegowana do niższej ligi za sprzedawanie meczów, właściciel obiecywał płacić, ale ma puste konto bankowe, a piłkarzom przestaje się chcieć grać. I po latach, siedząc na konferencji prasowej dzień przed najważniejszym meczem w swojej karierze, mówicie, że to nie walka o finał mistrzostw Europy jest najlepszym, co się wam zdarzyło. Zdziwieni? A Chris Coleman, selekcjoner reprezentacji Walii właśnie tak definiuje swoją karierę. Karierę, która zaczęła się od wielkich nadziei, a mogła skończyć właśnie w drugoligowej Larissie w Grecji - gdyby nie zadzwonili do niego ludzie z federacji.

- Wiecie, jak wielu jest dobrych menedżerów bez pracy - mówi Coleman. - Regułą jest, że po dwóch nieudanych epizodach w klubach nie dostajesz trzeciej szansy. Ja patrzę na siebie i wiem, że w Coventry City mogłem osiągnąć więcej, pracować lepiej. A po odejściu z klubu w 2010 r. miałem rok przerwy. Nikt się nie odzywał, dopiero po dwunastu miesiącach przyszła oferta z Grecji. I to sir Alex Ferguson powiedział mi, żebym się nie zastanawiał. Brał co jest. Ten rok przerwy mi pomógł, wiele aspektów swojej pracy przemyślałem, ale decyzja o wyjeździe do Larissy jest najlepszym, co mogło mnie spotkać. Oczywiście praca na Wyspach nie jest łatwa, ale ten futbol się zna: ludzi, kluby, piłkarzy. A praca zagranicą jest wyjściem ze strefy komfortu. Inne środowisko, wymagania, mentalność. Testujesz siebie, mierzysz się z innymi pytaniami. Teraz myślę sobie, że znów chciałbym pracować zagranicą - dodaje.

Przedmeczowe konferencje prasowe potrafią być skrajnie różne. Są trenerzy, którzy, jak Adam Nawałka, starają się niczego nie ujawnić, odpowiadać do bólu ogólnie i maksymalnie spłaszczając temat. W przypadku selekcjonera reprezentacji Polski rodzimych dziennikarzy już to nie dziwi. We Francji, gdy Nawałce pytania zadawali zagraniczni reporterzy i dostawali okrągłe odpowiedzi, z niedowierzaniem kręcili głowami. Przed jednym ze spotkań dziennikarz z Wielkiej Brytanii wychodził ubawiony, bo próbował dowiedzieć się, jak Nawałka porównałby turniej we Francji z tym sprzed czterech lat w Polsce i na Ukrainie, ale nie dostał żadnego konkretu. Do tego trzeba się przyzwyczaić.

Z Colemanem było inaczej. Dzień przed półfinałem mistrzostw Europy był w świetnej formie. Przyszedł skupiony, może lekko poddenerwowany, niemal rozlewając kawę, a przy jednym z pierwszych pytań przeklinał pod nosem, bo zapomniał, że przecież z języka francuskiego przydałoby mu się tłumaczenie. Ale tylko na wstępie ostrożnie dobierał słowa, szybko się rozwinął i cała sala zafascynowana słuchała. Gdyby nie ograniczony czas i konieczność odpowiadania na pytania w języku walijskim, konferencja trwałaby i półtorej godziny.

Wybierz z nami Miss Trybun Euro 2016! [GŁOSUJ]

Coleman to interesujący, nietypowy przypadek szkoleniowca z Wysp. Ma dopiero 46 lat, ale za sobą już dwa epizody zagraniczne (oprócz Larissy pracował w Realu Sociedad), pierwszą pracę dostał w 2003 r. i utrzymywał przez niemal cztery kolejne sezony, choć Fulham regularnie pozbywało się najlepszych piłkarzy. Za każdym razem byli typowani do spadku, ale Coleman wyciągał ich z kłopotów, jako młody trener pracując z taką legendą jak m.in. bramkarz Edwind van der Saar. A w kolejnych latach pokazywał, że nie boi się zrobić kroku do tyłu, by następne dwa były do przodu. Ale porównując nieudane krótsze lub dłuższe epizody w Hiszpanii, czy w Coventry City, a potem pół roku w Grecji do osiągnięć z reprezentacją Walii, to Coleman - podobnie jak jego zespół - zrobił nie krok, ale ogromny przeskok w swojej karierze.

- Jesteś tak dobry, jak piłkarze, których masz do dyspozycji - mówi 46-latek. - Nie mogę ich po prostu rzucić na murawę bez planu. Ale przygotowując taktykę, dobierając ustawienie nie zawsze udaje się wiele osiągnąć, bo brakuje komunikacji z zespołem, bo do piłkarzy twój przekaz nie trafia. Tym bardziej z dumą odbieram nasz wynik. Potrzebowałem piłkarzy o mentalności do nauki, do bycia kwestionowanymi, do wierzenia w to, co robią. Trener nie zawsze dostaje taką szatnię, jaką by chciał. Ale moja jest idealna. Siedzący obok mnie Ashley Williams jako kapitan wie, że to świetni ludzie. Jakakolwiek moja taktyka by nie była, to z nimi jest po prostu łatwiej. Oni chcą się poświęcić.

Czy wierzył, że to poświęcenie da Walii aż półfinał? - Spojrzałem na naszą grupę na mistrzostwach i wiedziałem, że możemy z niej wyjść. A potem wszystko zależało od rozstawienia, jakich dostalibyśmy rywali. A jak już wiedzieliśmy z kim gramy, to każdy wiedział, że ćwierćfinał jest możliwy. Nie żartowałem, gdy przed turniejem mówiłem, że z piłkarzami nie przyjechaliśmy tu na wakacje. Nasze wyniki to potwierdziły. A teraz czas sprawdzić się, gdzie jesteśmy między najlepszymi - dodaje.

Także dla niego. Bo to jest turniej, który udowadnia, że na scenie międzynarodowej także są trenerzy o wielkim potencjale, który nie zawsze udaje się wykorzystać na poziomie klubowym. Tymczasem Coleman pod względem motywacyjnym oraz taktycznym do europejskiej czołówki selekcjonerów zdecydowanie dołączył. Szanse na to, że przebije takich trenerów jak Fernando Santos, Joachim Loew czy Didier Deschamps są niewielkie. Ale czy ktoś odważyłby się powiedzieć, że niemożliwe?

Więcej o:
Copyright © Agora SA