Euro 2016. Robert Lewandowski - na tak wielkiego kapitana czekała Polska

To była scena pokazu tego, co piłkarska Europa ma najlepsze. Weźcie ostatni ranking Ballon d'Or i zobaczycie, że w pierwszym meczu ćwierćfinałowym reprezentacje Polski i Portugalii poprowadzili czwarty i drugi piłkarze na świecie. I światła oraz uwaga widowni była skierowana Roberta Lewandowskiego oraz Cristiano Ronaldo.

Schemat na zapowiedź tego meczu był prosty - znajdź statystyki, idź do grafika i porównaj Cristiano Ronaldo z Robertem Lewandowskim. To miał być w pierwszej kolejności mecz wielkich piłkarzy, a dopiero potem drużyn. Mecz, jakiego jeszcze na Euro 2016 nie było. I w pewnym sensie te prognozy się sprawdziły.

Nie ma nic lepszego dla napastnika, gdy jeden z jego pierwszych kontaktów z piłką w meczu kończy się golem. Tak było w przypadku Roberta Lewandowskiego. A na rozgrzewce Polak przypominał zawodnika, który cierpi na brak skuteczności. Jego strzały bez żadnej presji lądowały obok bramki, łapał je rozgrzewający napastników Wojciech Szczęsny, choć nawet niespecjalnie się starał. Można było się zmartwić patrząc na nieudolność. Ale wszystko zniknęło po akcji z drugiej minuty. I wrócił dla drużyny napastnik, którego typowano do bycia bohaterem drużyny.

A przecież skala wyzwania stojąca przed nim i przed Cristiano Ronaldo była nieporównywalna. Lewandowski szarpał się z dwukrotnym mistrzem Hiszpanii, dwukrotnym zdobywcą Ligi Mistrzów, klubowym mistrzem świata i po prostu jednym z najlepszych defensorów na świecie. A obok Pepe biegał Jose Fonte, którego doświadczenie na scenie międzynarodowej może jest małe, ale we wcześniejszym meczu Portugalii wyłączył z gry Mario Mandżukicia. Do tego 32-latek jest kapitanem Southampton, jednego z solidniejszych klubów ligi angielskiej.

Na przeciw Ronaldo stał Michał Pazdan, który pierwszy raz w życiu mierzył się z napastnikiem tej klasy. Kamil Glik wielokrotnie walczył z czołowymi snajperami włoskiej Serie A, ale to wciąż nie była równowaga wyzwań dla kapitanów obu reprezentacji. Wszystko jednak pozostało na papierze.

Lewandowski zagrał świetny mecz. Wróciła pewność siebie, luz przy piłce i chęć kombinacyjnej gry. On woli takie wielkie mecze - z rywalami pełnymi szacunku, a nie strachu, który objawia się potrajaniem krycia i brutalnymi wślizgami. Ten ćwierćfinał wyglądał inaczej, Polacy cieszyli się większą dominacją niż mogli się przed meczem spodziewać. A do tego Lewandowski miał świetnego Arkadiusza Milika. Zupełnie jakby napastnik Ajaksu postanowił oddać to, co zrobił dla niego kolega z ataku w pierwszych czterech meczach turnieju. I na dodatek pokazał Piotrowi Zielińskiemu, jak piłkarz grający w parze z Lewandowskim powinien łączyć kapitana z pomocnikami i skrzydłowymi. Tak wrócił atak z eliminacji.

Czasem w rozmowie o atutach Cristiano Ronaldo zapominamy wymienić inteligencję, to jak czyta grę. On potrafi krążyć dłuższy czas, spacerować i patrzeć na to, jakich ma rywali, jak zachowują się na murawie. Dostrzega wady, które może wykorzystać. Nad Pazdanem miał przewagę fizyczną, to w pierwszej połowie przykleił się do obrońcy Legii. I powinien wywalczyć rzut karny, gdy rywal obłapił go i popchnął przy dośrodkowaniu. Pazdan zachował się w tej chwili - jedyny raz w meczu - zupełnie jak ze szkoleń, które sędziowie robili dla piłkarzy przed turniejem. Nie, tak nie wolno kryć rywala.

A w drugiej połowie spojrzał na Glika. I przyjęciem piłki starał się zgubić wolniejszego i mniej zwrotnego przeciwnika. Kilka razy się udało, ale daleko od bramki Polaków. Frustracja Ronaldo rosła, kwadrans przed końcem regulaminowego czasu gry zaczął w typowy dla siebie sposób wymachiwać rękoma i rzucać przekleństwami. Kolejne dośrodkowanie w pole karne Polaków zupełnie go ominęło.

Jednak jego złość mogła być skierowana na samego siebie. Bo piłka spadała mu pod nogi, tylko on nie mógł się z nią spotkać. Joao Moutinho pięknie posłał ją nad obroną w końcówce regulaminowego czasu gry, ale Ronaldo w nietypowy dla siebie sposób się machnął. Szansa w pierwszym kwadransie drugiej połowy została mu wyblokowana, podobnie jak strzały przed przerwą. W dogrywce znów trzymał palec na spuście, ale nie odpalił. Zupełnie jakby czekał z wyrokiem nad coraz bardziej zmęczonym rywalem.

Wtedy zobaczyliśmy różnicę w klasie tych drużyn. Portugalia podniosła się po szybkim ciosie i zyskiwała pewność siebie, a w dogrywce w pełni dominowała, stwarzała okazje dla swoich najlepszych zawodników. Polacy znów się od Lewandowskiego odcięli. Kapitan od siedemdziesiątej piątej minuty przez kolejne trzydzieści miał więcej kontaktów z piłką na własnej połowie niż tej rywala. Musiał się cofać, akcje też nie rozwijały się tak dobrze i cała ta praca szła na marne. On musiał stwarzać - w 101. minucie powinien zaliczyć asystę, gdy świetnie zagrał wzdłuż linii końcowej, ale nikt nie nadążył, by wykończyć jeden z nielicznych ataków biało-czerwonych.

Ale w meczu dwóch drużyn wycieńczonych - Polacy i Portugalczycy tak samo odczuwali dogrywki w 1/8 finału - też widać było, ile obaj mają energii i ile jej oddają swoim zespołom. Widzą słabsze momenty, wtedy dłużej utrzymują się przy piłce, bardziej aktywnie uczestniczą w rozegraniu.

Obaj swoje jedenastki wykorzystali pewnie. A potem czekali w napięciu. Lewandowski pobudzał kolegów, Ronaldo ustawiał się za nimi. Wygrała Portugalia, ale polscy kibice się nie zawiedli. Na wielkiego Roberta Lewandowskiego się na tym turnieju doczekali. Szkoda, że na następny mistrzowski występ napastnika trzeba poczekać dwa lata.

Pojedynek polskich i portugalskich kibicek! Jest pięknie [ZDJĘCIA]

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Agora SA