Euro 2016. Anglia - Walia. Wyspiarski pęd do złotych generacji

Walijczycy nigdy nie pokonali Anglików w meczu o stawkę, ale po pierwszej kolejce to oni są bliżej 1/8 finału mistrzostw Europy. W dodatku mają piłkarza, o którym rywale mogą tylko pomarzyć. W czwartek zagrają o godz. 15. Relacja na żywo w Sport.pl i aplikacji Sport.pl LIVE!

Jedno jest miejsce na ziemi, gdzie grupa piłkarzy może zostać okrzyknięta "złotą generacją", jeszcze zanim cokolwiek osiągnie. Węgrzy w latach 50. zasłużyli zwycięstwem na igrzyskach olimpijskich i finałem mundialu. Portugalczycy - na początku lat 90. - wygranymi młodzieżowymi mundialami. Wyspiarzom wystarczy, by w reprezentacji zebrała się grupa piłkarzy, która teoretycznie daje nadzieję na sukces.

Jako pierwszy tego określenia użył na początku tego stulecia dyrektor angielskiego związku Adam Crozier. To był czas, gdy władzę w reprezentacji przejmowali Michael Owen, Rio Ferdinand, Frank Lampard i Steven Gerrard. Mimo kolejnych porażek na wielkich turniejach - w XXI wieku Anglicy nie dobili do półfinału ME i MŚ - mit "złotej generacji" nie upadał, po prostu dołączano do niej kolejnych piłkarzy. W końcówce obejmowała ona i urodzonego w 1975 r. Davida Beckhama i dziesięć lat młodszego Wayne'a Rooneya.

Na Euro 2016 "złotą generację" przywieźli Walijczycy. I znów nie jest to wymysł dziennikarzy, tylko deklaracja selekcjonera Chrisa Colemana. Po awansie 46-letni trener ogłosił, że jego piłkarze zasłużyli na to określenie, bo zaszli dalej niż jakakolwiek reprezentacja Walii od 1958 r. (wtedy jedyny raz grała w mundialu). Tym razem definicja obejmuje sześciu drugoligowców (tylu zmieściło się w kadrze na Euro) oraz kilku rezerwowych klubów Premier League.

Owszem, Walijczycy zabrali do Francji także piłkarzy występujących w Arsenalu (Aaron Ramsey), Liverpoolu (Joe Allen), Tottenhamie (Ben Davies) i Leicester (Andy King). Ale tak naprawdę tę reprezentację Walii od wszystkich innych odróżnia tylko Gareth Bale.

Nie ma wątpliwości, że to najlepszy obecnie brytyjski piłkarz, kandydat na walijskiego gracza wszech czasów. W lipcu skończy dopiero 27 lat, a zdobył już z Realem Madryt dwa Puchary Europy. Tyle, ile Ryan Giggs przez ćwierćwiecze w Manchesterze United. W reprezentacji strzelił 20 goli, do najskuteczniejszego w historii Iana Rusha traci ledwie osiem bramek. I przede wszystkim osiągnął to, co nie udało się poprzednikom: wprowadził Walię na wielki turniej. Tak, "wprowadził", bo zrobił to niemal w pojedynkę. Z jedenastu goli w eliminacjach siedem strzelił, przy dwóch miał asysty.

Z Balem w reprezentacji jest tak, jak w anegdocie o byłym polskim premierze. Gdy taksówkarz pytał Józefa Oleksego, gdzie ma jechać, ten odpowiadał "Wszystko jedno, wszędzie mnie potrzebują". W eliminacjach gwiazdor Realu grał na prawym i lewym skrzydle. Jako rozgrywający i środkowy pomocnik. I jako napastnik też.

Dopiero teraz Bale może przeżyć najbardziej spektakularny wieczór w reprezentacyjnej karierze. Walia nigdy nie pokonała Anglii w eliminacjach mistrzostw Europy i świata. A wygrywając w Lens nie tylko zapewni sobie udział w 1/8 finału, ale także wpędzi rywali w poważne tarapaty.

Anglicy sami są sobie winni, w sobotę dominowali w meczu z Rosją, prowadzili 1:0, ale w ostatniej minucie dali sobie wydrzeć zwycięstwo. W ojczyźnie nikt już nie nazywa tej generacji piłkarzy "złoty,", porażki czegoś Anglików nauczyły. Ale nikt nie spodziewał się ani takiego początku Euro, ani tego, że przed starciem dwóch wyspiarskich drużyn w zdecydowanie lepszej sytuacji będą Walijczycy. Nie chodzi tylko o to, że przystąpią do meczu z trzema punktami, ale o to, że wygrana w pierwszej kolejce ze Słowacją 2:1 - pierwszą bramkę zdobył Bale - da im tyle pewności siebie. - Mamy o wiele więcej pasji i dumy niż Anglicy i pokażemy to w czwartek - mówił zawodnik Realu, czym rozgniewał Roya Hodgsona. Selekcjonera rywali uznał słowa Bale'a za obraźliwe, ale gwiazdor nie uspokoił się, we wtorek wypalił, że żaden Anglik nie zmieściłby się w pierwszej jedenastce Walijczyków

Gdyby w czwartek ekipa Bale'a naprawdę postawiła się rywalom, zrobiłaby kolejny kroczek, by zasłużyć na miano "złotej generacji". W końcu sufit reprezentacji tego ledwie trzymilionowego państewka wyznacza ćwierćfinał mundialu z 1958 r. Anglicy stanęliby natomiast pod ścianą, zupełnie inaczej wyglądałyby osiągnięcia zespołu Beckhama, Owena i Lamparda. Im zdarzało się przecież nawet dochodzić do ćwierćfinału wielkiego turnieju.

Zobacz wideo
Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.