Euro 2016. Anglia płaci za sekundy gapiostwa

Najbardziej szkoda Erica Diera, który mógł być kolejnym, po Dimitrim Payecie, bohaterem wykreowanym przez Euro 2016. Historia angielskiej piłki jest jednak pisana przez takie właśnie mecze: mecze, w których cały trud i dobre wrażenie idą na marne w ciągu kilku sekund szaleństwa lub gapiostwa.

To miała być Anglia grająca jak Tottenham. I była, tylko że nie w tym sensie, w jakim używano tego porównania przed turniejem. Wtedy bowiem funkcjonowało ono jak komplement - Tottenham ma wszak za sobą wyjątkowo udany sezon, zakończony trzecim miejscem w Premier League i zaledwie drugim w historii klubu awansem do Ligi Mistrzów. Kiedy w ciągu ostatnich miesięcy opisywano ten klub, podkreślano odwagę i brak kompleksów, pracowitość i charakter drużyny w zasadzie bez gwiazd - albo takiej, w której największą gwiazdą był zespół. Mówiono o wysoko ustawionych bocznych obrońcach, odgrywających momentami rolę skrzydłowych, o zaangażowaniu graczy ofensywnych w pressing, o prostopadłych podaniach przez środek, pozwalających jeszcze przyspieszyć i tak toczoną w wyjątkowo szybkim tempie grę. Mówiono wreszcie o wieku piłkarzy - Mauricio Pochettino konsekwentnie wystawiał wszak najmłodszą drużynę w Premier League.

Miłe złego początki

Porównania narzucają się same, nieprawdaż? Wyjątkowo młodzi, jak na standardy takich turniejów, piłkarze (najmłodsza reprezentacja turnieju). Ofensywni boczni obrońcy. Pressing. Dynamika rozgrywanych akcji. Momentami faktycznie mogło się wydawać, że oglądamy mecz drużyny, której trenerem jest Mauricio Pochettino. I nie, nie chodzi tylko o to, że pięciu grających z Rosją piłkarzy to jego podopieczni (w sumie na dziewiętnastu ostatnich debiutantów w reprezentacji Anglii aż jedenastu było jego wychowankami - z Tottenhamu i wcześniej z Southamptonu), że Eric Dier w roli defensywnego pomocnika był jego odkryciem, albo że w ciągu ostatniego roku Argentyńczyk zrobił z Dele Alliego wschodzącą gwiazdę europejskiej piłki, a Lallanę uczył pressingu jeszcze w Southamptonie.

Rzecz w tym, że Tottenham i Anglia mają również inne cechy wspólne - takie, o których kibice chcieliby najszybciej zapomnieć. "Lads, it's Tottenham", powiedział o nich kiedyś zamiast przedmeczowej odprawy sir Alex Ferguson - co miało znaczyć, że choć są mili i fajni, to i tak sobie z nimi poradzimy. Tradycja wywracania się przez tę drużynę na ostatniej prostej jest wyjątkowo długa, raz miejsce w Lidze Mistrzów (na rzecz Arsenalu) stracili z powodu nieświeżej lazanii, którą zjedli w wigilię ostatniego meczu sezonu. Kilka tygodni temu stracili (również na rzecz Arsenalu) wicemistrzostwo kraju, przegrywając - a jakże, w ostatniej kolejce - ze zdegradowanym już Newcastle. Przykłady można mnożyć.

Na temat Anglii, niestety, również można opowiadać podobne historie w nieskończoność: dość powiedzieć, że to już piąte kolejne mistrzostwa Europy, w trakcie których ta reprezentacja strzeliła pierwszego gola w meczu otwarcia, a potem nie potrafiła dowieźć zwycięstwa. Albo że z podobną odwagą i fantazją zaczynała mecz z Włochami podczas mundialu w Brazylii - mundialu, z którego wracała jak niepyszna. Można mówić o porażkach w rzutach karnych (trauma Stuarta Pearce'a), o czerwonych kartkach Beckhama czy Rooneya, i o niezmiennych łzach na zakończenie. Tym razem komplementy, które przez dziewięćdziesiąt jeden minut wydawały się jakże zasłużone, więzną w gardle na myśl o rzucie rożnym, po którym Anglicy nie zdołali wyjść z własnego pola karnego, Bieriezucki przeskoczył Danny'ego Rose'a i dał Rosji wyrównanie.

Prawie robi wielką różnicę

Wcześniej było prawie idealnie - prawie robi, jak wiadomo, wielką różnicę. Ustawieni w formacji 4-1-2-3 (gdzie jeden to Dier, dwa - Rooney z Allim, trzy - Sterling, Kane i Lallana), Anglicy zdominowali Rosjan od początku meczu (78 proc. posiadania piłki w pierwszym kwadransie). Grali szybko, szeroko i z rozmachem - zaskakująco płynnie, jak na standardy futbolu reprezentacyjnego, gdzie zawodnicy spotykają się tylko na krótkie zgrupowania i mają niewiele czasu na wspólne treningi. Próbowali niebanalnych rozegrań, zwłaszcza po prawej stronie, gdzie świetnie współpracowali Alli, Lallana i Walker. Odnajdywali wolną przestrzeń między rosyjskimi liniami. Stwarzali sytuacje strzeleckie. Ba: znaleźli miejsce w drużynie dla Wayne'a Rooneya, o którym wielu pisało, że będzie dla tej młodej Anglii niepotrzebnym obciążeniem, a który jako środkowy pomocnik zagrał naprawdę dobrze, kiedy trzeba - uspokajając grę, kiedy trzeba - wracając przed własne pole karne, by odebrać piłkę Kokorinowi, kiedy trzeba - zmieniając stronę czy uruchamiając któregoś z ustawionych wyżej kolegów precyzyjnym kilkudziesięciometrowym podaniem. Gdy na początku drugiej połowy Rosjanie zaczęli w końcu nieco dłużej utrzymywać się przy piłce - Anglicy i tak nie dopuszczali ich do strzałów. Uderzenie Bieriezuckiego było dopiero drugim celnym strzałem Sbornej w ciągu całego meczu. To Rosja grała tak, jak Anglia ostatnich dekad: powoli, schematycznie, po prostu nudno.

Wszystko więc było dobrze z grą drużyny Roya Hodgsona - wszystko, może oprócz skuteczności. Harry Kane szukał sobie pozycji strzeleckich, ale albo podania kolegów były minimalnie niecelne, albo dawał się złapać w pułapkę ofsajdową. Smalling uderzył wprost w bramkarza po jednym z rzutów rożnych. Lallana pudłował, wykańczając np. świetną akcję Rooneya z Walkerem. Akinfiejew doskonale obronił strzał kapitana Anglików. Aż w końcu przyszedł moment na rzut wolny Diera.

Portugalski Anglik

Defensywny pomocnik Tottenhamu chciał strzelać już kilkanaście minut wcześniej: po jednym z fauli Rosjan podszedł do ustawiającego piłkę do rzutu wolnego Rooneya, zasłonił usta dłonią i próbował go nakłonić, by się odsunął. Wtedy jeszcze kapitan Anglików nie ustąpił: uderzał sam, a piłka opadła na siatkę bramki Akinfiejewa daleko za poprzeczką. Za drugim razem dał się jednak przekonać: zostawił miejsce Dierowi, który uderzył prawą nogą, a piłka minęła zarówno mur, jak rękę nienajlepiej skądinąd interweniującego bramkarza.

W zasadzie to powinien być tekst o Dierze, bo eksplozja jego talentu w trakcie ostatnich miesięcy wydaje się równie nieprawdopodobna, jak w przypadku Alliego czy Kane'a. Dorastał w Portugalii, gdzie wyjechali jego rodzice i gdzie trafił do szkółki piłkarskiej Sportingu Lizbona. Kiedy przed dwoma laty sprowadzał go Tottenham, miał być prawym obrońcą lub stoperem - na takiej pozycji debiutował, strzelając zresztą bramkę West Hamowi. To, że stał się defensywnym pomocnikiem, zawdzięcza wyobraźni Mauricio Pochettino, który - ponosząc porażkę w staraniach o zakup Morgana Schneiderlina czy Wictora Wanyamy - przekonał prezesa Tottenhamu, że w takim razie sam może sobie wychować piłkarza na tę pozycję. Trudno chyba o lepszą ilustrację sensu pracy trenerskiej: jeszcze rok temu mówiliśmy o Dierze jako o obrońcy, niemieszczącym się w pierwszym składzie swojej drużyny. Dziś, na swojej nowej pozycji, jest piłkarzem kluczowym. W kadrze Roya Hodgsona to jedyny defensywny pomocnik z prawdziwego zdarzenia.

Może zresztą na sportretowanie strzelca bramki dla Anglii przyjdzie jeszcze czas: rozwija się wszak w tempie równie szybkim, co jego najlepszy kumpel Dele Alli (ich nieustające żarty w mediach społecznościowych podniosły klikalność niejednego portalu). Choć nie grał w eliminacjach, po ich zakończeniu przebojem wdarł się do drużyny, strzelając ważną dla jej autodefinicji zwycięską bramkę w sparingu z Niemcami. Nade wszystko jednak: przerywał akcje rywali, odbierał im piłki, skutecznie asekurując obrońców. Tylko tego, że strzela bramki z rzutów wolnych, dotąd nie wiedzieliśmy: w Tottenhamie mają od tego lepszych, np. Duńczyka Eriksena, a w reprezentacji to, że ćwiczy ich wykonanie, było jedną z przedturniejowych tajemnic.

Zalety i wady młodości

Zostawmy jednak Diera, zwłaszcza że podobnie jak koledzy, i on robi błędy (z Rosją bliski był strzelenia również bramki samobójczej). Nawet bowiem jeśli ostatecznie skończyło się jak zwykle, zobaczyliśmy w tym meczu inną Anglię niż ta, do której przywykliśmy. Grającą bez strachu i bez obciążeń. Rzeczywiście młodą.

Zastanówmy się, na tym angielskim przykładzie, nad zaletami i wadami młodości. Te pierwsze są oczywiste: dynamika, fantazja, odwaga, wyobraźnia, kreatywność niewtłoczone jeszcze w schematy, może też bezczelność czy buta (to zakładanie kolejnym rywalom siatek przez Dele Alliego!). Ambicja. Brak obciążeń. Nieświadomość dawnych traum. Głód sukcesu. Chęć zaprzeczenia historii pisanej przez starsze pokolenia.

Wady? Nieumiejętność zachowania zimnej krwi w kluczowych momentach, pod obiema bramkami. Decyzje podejmowane zbyt pochopnie: czasem zbyt szybkie wybiegnięcie na pozycję, czasem zbyt szybkie podanie czy strzał. Chwila dekoncentracji, bezlitośnie wykorzystana przez rosyjskie stare wygi.

Co będzie dalej? Wyjdą na mecz z Walijczykami rozdrażnieni i zagrają jeszcze lepiej? A może ścigające ich poprzedników niepewność i strach odezwą się także u nich? Chciałoby się napisać, że młode angielskie lewki kiedyś dojrzeją. Pytanie tylko, czy nie będzie to oznaczało stopniowej zmiany w kolejne "złote pokolenie" rozpieszczonych przez media i sportowo niespełnionych celebrytów. Byłoby szkoda.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.