Euro 2016 Grosicki: nasz trener wie wszystko

Adam Nawałka wkłada w pracę mnóstwo serca, pokazuje to nawet głupim telefonem do piłkarza. I jest sprawiedliwy, nagradza każdego. A my od dwóch lat pokazujemy, że nie mamy w reprezentacji słabych punktów - mówi Kamil Grosicki, piłkarzem reprezentacji Polski

Rafał Stec, Michał Szadkowski: Podłamała was porażka z Holandią?

Kamil Grosicki: Zawsze chcemy wygrywać, a teraz się, niestety, nie udało. Dziwię się, że Holendrów zabraknie na Euro. Przez większość meczu atakowali pozycyjnie i trudno było nam cokolwiek zrobić. Po przerwie obudziliśmy się, szkoda, że nie wykorzystaliśmy sytuacji strzeleckich. Ale jesteśmy spokojni. I mam nadzieję, że kibice i dziennikarze - również.

Ten sparing miał was przygotować do spotkania z Niemcami?

- Oczywiście. Holendrzy są dobrze wyszkoleni technicznie, więc operowanie piłką łatwo im wychodzi. My wciąż musimy nad tym pracować, atak pozycyjny nadal jest naszą słabszą stroną. Trener to widzi, że staramy się ten element poprawić. Do meczu z Irlandią Północną zostało dziesięć dni. Wtedy to my będziemy musieli grać atakiem pozycyjnym.

Wróćmy do zgrupowania. Dobrze, że odbyło się w Arłamowie? Ile razy musiałeś się przemykać?

- Staram się nie schodzić do recepcji, spędzam czas na naszym piętrze. Rozumiemy, że dla kibiców to wielkie przeżycie być blisko reprezentacji, ale też chcemy mieć chwilę dla siebie. Choć ja zawsze poświęcę im nawet godzinę.

Zbigniew Boniek mówił, że dzięki zgrupowaniu macie poczuć, że zbliża się wielka impreza.

- Czujemy na każdym kroku. Nawet gdy wracamy do rodzinnych miast. Dużo ludzi nas zaczepia, chce porozmawiać i życzyć wszystkiego najlepszego.

Czy to najważniejszy moment w twojej karierze?

- Tak. Chcę zapisać się w historii polskiej piłki. To mój czas. Jestem ważny w kadrze, u Adama Nawałki grałem w pierwszym składzie w eliminacjach i sparingach. Wiem, że spoczywa na mnie taka odpowiedzialność jak na Robercie Lewandowskim czy Arku Miliku. Wszyscy jesteśmy zawodnikami ofensywnymi, moja robota polega na tym, by oni mieli jak najwięcej sytuacji podbramkowych. Muszę brać ciężar gry na siebie.

Polskiego piłkarza rzadko stać na to, by otwarcie powiedzieć: To jest mój czas.

- Mówię tak, bo mam za sobą dobry okres w klubie i kadrze. Widzę, ilu fanów się mną interesuje, jak piszą o mnie dziennikarze. Moja kariera w końcu nabrała tempa. Miałem przełomowy sezon tuż przed mistrzostwami Europy. I we Francji muszę udowodnić, że jestem ważnym członkiem reprezentacji. Przełom nastąpił we Frankfurcie. Przegraliśmy 1:3, ale drużyna i ja zagraliśmy dobrze. Nie bałem się odpowiedzialności w meczu z mistrzami świata. Teraz czuję, że Kamil Grosicki jest reprezentantem pełną gębą. Trener Nawałka powtarzał mi to od samego początku, dzięki niemu się rozwinąłem. Zaufał mi. Gdy zagrałem słabiej, kolejny mecz znów zaczynałem w jedenastce. U innych selekcjonerów po chwili słabości byłem spalony. Dlatego staram się trenerowi odwdzięczać.

Efektowne przyjęcie piłki i dośrodkowanie zewnętrzną częścią stopy do Lewandowskiego z Frankfurtu to akcja twojego życia?

- Piękna, ale nie patrzę na nią. Generalnie byłem pewny siebie, wchodziłem w dryblingi i choć czasami nie wychodziło, to grałem, jak chcę. Zobaczyłem, że potrafię rywalizować z najlepszymi, nabrałem takiej pewności siebie, że zacząłem seryjnie zdobywać bramki w lidze francuskiej i w sparingach reprezentacji.

Polacy miewali kompleks wielkich rywali. Teraz być może nie mają.

- I o to chodzi! We Frankfurcie przespaliśmy 20 minut, ale potem, nawet gdy straciliśmy gola na 1:3, staraliśmy się atakować. Trener był zadowolony, reakcje mediów i kibiców były pozytywne. Przegraliśmy na wyjeździe z mistrzami świata, ale po dobrym meczu.

Pamiętasz, co Nawałka mówił, zanim mecz się zaczął?

- Sam się motywowałem. Myślałem: "Kurde, gdzie się pokazać, jeśli nie w takim meczu". I przy 2:1 mieliśmy okazje, by wyrównać. Strzał Roberta obronił Neuer, po rzucie rożnym obrońcy wybili piłkę z linii bramkowej. Gdybym po przerwie nie strzelał, ale dziubnął piłkę, mielibyśmy karnego, a Boateng dostałby czerwoną kartkę.

Dużo myślałem przed tamtym meczem, rozgrywałem go w głowie. Sprawdzałem, kto zagra na bokach obrony i pomocy, jakie ci piłkarze mają atuty, jakie wady. Analizowałem, a na boisko wyszli inni, niż typowałem. Musiałem więc grać swoje.

Zobacz wideo

Cztery lata temu mecz z Anglią zacząłeś od założenia siatki Ashleyowi Cole'owi. Lubisz duże mecze?

- Z Anglią i Niemcami cała drużyna grała dobrze. Czasami jest tak, że jeden zawodnik ma dobry dzień, pozostali słabszy, i to nie funkcjonuje, bo w pojedynkę nie okiwasz pięciu zawodników i nie strzelisz gola. Gdy drużyna widzi, że nakręcam akcje, nabiera zaufania i pewności siebie. Gdy reszta zauważa, że jeden zawodnik się chowa, cały zespół wygląda gorzej. My od dwóch lat pokazujemy, że nie mamy słabych punktów w reprezentacji. Różnimy się - jeden ma wybronić, a inny strzelić - ale wszyscy robią fantastyczną robotę.

Mówisz, że drużyna patrzy na zawodnika, który jest w dobrej formie. Na kogo ty patrzysz, gdy masz gorszy dzień?

- Arek Milik jest cofnięty, a ma tak ułożoną nogę, że mogę godzinę stać i grać słabo, a potem dostać takie podanie, że sam wykończę akcję albo podam do Lewego.

Nawet po 88. beznadziejnych minutach jest nadzieja?

- Pomagają rozmowy z psychologiem Pawłem Frelikiem. Tłumaczy mi, że zawsze mam wpływ na przebieg wydarzeń. Nawet jeśli w piątej minucie nie strzelę gola, to zostaje jeszcze 85 minut. Ta współpraca trwa już dwa lata, zaczęliśmy przed meczem z Niemcami jesienią 2014 r. Teraz rozmawiamy już mniej, ale czasami trzeba przypominać sobie różne mechanizmy.

Nauczył cię inaczej rozgrywać mecz w głowie?

- Jestem samokrytyczny. Nawet po meczach, w których strzeliłem gola, skupiam się na tym, co było źle. Zastanawiam się, dlaczego na pięć pojedynków wygrałem jeden, a nie trzy, skoro obrońca nie był najlepszy. Paweł mówi, jak wychodziły mi akcje jeden na jeden, to narzekam, że nie miałem goli i asyst. Mam gole i asysty, to narzekam, że nie wychodzą mi dryblingi...

Wcześniej było tak, że jeśli w piątej minucie coś ci się nie udało...

- Myślałem: "Ja pierdzielę, znowu nie strzeliłem"... Ostatnio wychodziły mi już pierwsze akcje. Niedawno z Bastią zaniepokoiłem się, bo miałem dwie szanse na gole i żadnej nie wykorzystałem. Wróciłem po kontuzji, dobrze się czułem i zmarnowałem dwie świetne okazje. Na treningach w Arłamowie wszystko wróciło do normy, więc mam nadzieję, że będzie dobrze.

Przydałby ci się psycholog cztery lata temu, gdy w meczu otwarcia Euro czekałeś przy linii, żeby wejść na boisko?

- Było mi przykro, miałem urodziny. Gdy mnie zawołano, do końca zostało 20 sekund, gdy ściągnąłem koszulkę, było już 10, stanąłem przy linii i sędzia zakończył mecz.

Symbol nieudanego Euro. Franciszek Smuda, który zwleka ze zmianami, a gdy się w końcu decyduje, jest za późno.

- Tak było. Trener miał 12 zawodników, a reszta była w kadrze, bo musiała być. Tak trzeba o tym mówić. Dziennikarze domagali się Grosickiego, więc dostałem szansę z Czechami, której nie wykorzystałem. I jeszcze usłyszałem, że fatalna zmiana. A ja dostałem 30 minut w najważniejszym meczu, w którym wszyscy grali straszny piach. Nie byliśmy w stanie sklecić akcji.

Przyjeżdżając na zgrupowanie, wiedziałeś, że Smuda ma dwunastu zawodników pewnych gry?

- Tak. Byłem szczęśliwy, że pojechałem na ME, dziękuję za to trenerowi. Ale potem dobrze grałem w sparingach, czułem się przygotowany do turnieju i wierzyłem, że z Grecją dostanę szansę. Skoro nam nie szło, dlaczego mnie nie wpuścić, żebym pobiegał? Liczyłem chociaż na kwadrans. Czułem się w tej kadrze statystą. Byłem w niej, bo trzeba było zabrać na Euro 23 zawodników. A niedawno sam pokazywałem w Rennes, że rezerwowi mogą być bardzo ważni.

U trenera Fornalika dostałem szansę, ale po dobrym meczu z Anglią, w następnym - z Ukrainą - nie wystąpiłem. Kuba Kosecki zagrał wtedy 45 minut, a przecież w kadrze powinna być jakaś hierarchia. Na zasadzie: za Rybusa wchodzę ja.

Czyli ani Smudy, ani Fornalika nie rozumiałeś?

- Wiadomo, że nie dawałem kadrze tyle, ile daję teraz. Ale wtedy po Anglii myślałem, że to mój przełomowy mecz. Wszyscy tak uważali. Potem nie zagrałem z Ukrainą, z San Marino wyszedłem na boisko tylko dlatego, że Kuba Błaszczykowski doznał kontuzji podczas rozgrzewki.

Trener Nawałka od początku na mnie postawił. Choć Kuba wrócił, wciąż gram w jedenastce. Zapracowałem na pierwszy skład i wysokie miejsce w hierarchii skrzydłowych. I wciąż na nie pracuję, nie czuję się pewnie.

Nawałka to zupełnie inny poziom?

- Dla mnie tak. Nie patrzy na nazwiska. Jest sprawiedliwy. Wierzy w każdego, na decydujący mecz z Irlandią wystawił Olkowskiego i Linettego. Wychodzi mu wszystko.

W tej kadrze nie ma nikogo, kto jak ty kiedyś nie rozumie decyzji selekcjonera?

- Nie ma. Każdy wie, co się dzieje, i każdy musi być gotowy, bo selekcjoner każdego nagradza. Za to wszyscy go lubią i szanują. Nie chodzi o podlizywanie się. Jest chemia. Po co trener Nawałka dwa tygodnie przed powołaniami przyjeżdża do Francji? Zna mnie, wszystko wie. Ale przyjeżdża porozmawiać, plan przedstawić, zobaczyć mój mecz, porozmawiać ze szkoleniowcem klubowym. Widać, że mu zależy. Wkłada w to mnóstwo serca, pokazuje to nawet głupim telefonem. Dwa razy w miesiącu zadzwoni, pozdrowi rodzinę, zapyta, co się dzieje. To niuanse, ale pokazują, że chce mieć dobry kontakt z zawodnikami. I nie dzwoni tylko do Grosickiego i Lewandowskiego. Dzwoni do wszystkich. Nawet kandydatów na reprezentantów.

Przegrany mecz z Niemcami uchodzi za lepszy niż ten wygrany. 16 czerwca zagracie z nimi jeszcze lepiej?

- Chcemy, żeby tak było. Idziemy do przodu, każdy jest pewniejszy siebie. Gramy na neutralnym terenie, ale naszych kibiców będzie zdecydowanie więcej. I jestem pewien, że to będzie historyczny mecz. Zagrać z Niemcami na Stade de France przy 85-tysięcznej publiczności - ciary już mnie przechodzą. Ale najważniejszy jest mecz z Irlandią Płn. Nieważne, w jakim stylu, musimy go wygrać.

Rozgrywasz go już w głowie, wiesz, kogo będziesz kiwał?

- Grają trójką obrońców, co oznacza, że my musimy bardzo mądrze grać. Boczni pomocnicy muszą sprawić, by nie było dziury w środku pola.

Z wyspiarskimi drużynami Polska lubiła grać tak, jak one chcą. Bić się, zamiast kopać piłkę.

- W eliminacjach pokazaliśmy, że potrafimy też rąbać się na boisku. Na wyjazdach ze Szkocją i Irlandią była rzeź. Mamy swój styl, musimy dominować, ale przygotujemy się na wszystko. Jestem przekonany, że będzie dobrze, bo kiedy, jak nie teraz? Ile lat możemy źle zaczynać wielkie turnieje?

Wiesz, kiedy ostatnio Polska wygrała pierwszy mecz?

- Wtedy, gdy potem zdobyła medal [1974]. Trzeba z tym wreszcie skończyć. Przyszło pierwsze zwycięstwo z Niemcami, teraz trzeba wygrać pierwszy mecz turnieju. Czujemy, że mamy dobry kalendarz, piękny stadion, pogoda też będzie piękna. Trzeba zagrać tak, by obudzić się 13 czerwca i słyszeć tylko pozytywne opinie.

Ile będziecie mieli wariantów rozegrania rzutów rożnych i wolnych na Euro?

- Dużo. W decydującym momencie trener wybierze te, które wychodzą nam najlepiej. Już w eliminacjach pokazaliśmy, że potrafimy strzelać gole po stałych fragmentach gry. W pierwszych dniach w Arłamowie ćwiczyliśmy tylko rogi. Ale to wszystko tajne i chronione, ma zaskoczyć wszystkich.

Zachowana jest zasada, że gdy jakiś wykorzystacie, to w kolejnym meczu z niego nie korzystacie?

- Na każdego rywala mamy inny wariant. Inaczej kryje w polu karnym Irlandia Płn., a inaczej Niemcy. Nasz trener wie wszystko, sztab przeanalizował każdego zawodnika. Przed meczami każdy dostanie pendrive z dobrymi i słabszymi akcjami rywali, pokazującymi, jak ustawiają się na boisku.

Niepokoi cię cokolwiek przed turniejem?

- Trener powtarza, że teraz jest fajnie, bo wygrywamy, więc nie możecie krytykować kadry, bo nie ma za co. Ale my musimy być gotowi na wszystko. W pierwszym meczu może być różnie. Zacznie się nagonka, musimy wtedy to ciśnienie wytrzymać.

źródło: Okazje.info

Więcej o:
Copyright © Agora SA