Micha³ - Ekipa EkstRemalna
17.08.2015
09:13
wake (fot. Franek Przeradzki)
Pó³wysep Helski - miejsce maj±ce specyficzn±, nawet trochê magiczn± aurê, przyci±ga latem wszystkich fanów sportów wodnych. Spokojne, ciep³e i p³ytkie wody Zatoki Puckiej kontrastuj± z burzliwym i bardziej ekstremalnym otwartym morzem. Jako cz³onek Ekipy EkstRemalnej postanowi³em sprawdziæ oba oblicza wodnego ¿ywio³u.
O ile na Półwysep Helski przyjeżdżałem w swoim życiu wielokrotnie, co więcej, nawet swoją żonę poznałem właśnie tam, o tyle nigdy nie mierzyłem się z królującymi na nim sportami. Jakie to sporty? Właściwie wszystkie, które wiążą się z deską i wodą. Rzuciłem wyzwanie surfingowi w morskich falach przyboju, wakeboardowi, windsurfingowi oraz postanowiłem spróbować swych sił w bliskiej surferom jodze.
Zastanówcie się, kiedy ostatnio robiliście coś pierwszy raz w życiu? Ja nie muszę się zastanawiać, gdyż we wszystkich wyżej wymienionych sportach byłem zdecydowanym, absolutnym nowicjuszem. Bardzo byłem ciekaw jak sobie poradzę.
W drogÄ™
O godzinie 10:30 Ekipa EkstRemalna jest już gotowa do drogi. W pokładową nawigację Renault Captur wpisujemy Chałupy. Komputer mówi, że na 15:30 powinniśmy być na miejscu, a my robimy wszystko żeby go nie zawieść. I rzeczywiście, po 5-godzinnej podróży docieramy nad morze, a właściwie nad Zatokę Pucką.
fot. Franek Przeradzki
Jeszcze chwila i przyjeżdżamy do mobilnej wypożyczalni desek surfingowych Quiksilvera & Roxy, która mieści się w klasycznym wojskowym Starze 266, przerobionym na surfingowy camper. Prowadzą tu też szkolenia surfingowe i zajęcia jogi (za darmo), a całość mieści się na wysokości campingu Chałupy 6.
Surfing na leżąco to już surfing czy jeszcze nie?
Na pierwszy ogień idzie surfing. W wypożyczalni spotykamy koordynującego projekt Wojtka Antonów o wszystko mówiącej ksywie: Wzorowy. Wzorowy szybko załatwia co potrzeba i już jestem posiadaczem deski surfingowej.
fot. Franek Przeradzki
Od morza dzieli nas wąski pas lasu, który pokonuję wraz z grupką adeptów surfingu - jest nas kilkanaście osób. Instruktor Jurek Kijkowski przeprowadza standardową, niczym nie różniącą się od większości sportów rozgrzewkę, po czym przechodzi do tłumaczenia podstaw surfingu.
fot. Wojtek Antonów
Pokazuje jak się położyć na desce, jak na niej płynąć na leżąco, jak nią sterować i najważniejsze - w jaki sposób wstać. Po krótkim instruktażu wchodzimy do wody. Fale są naprawdę duże. Chwile zajmuje mi walka z nimi i w końcu pokonuję siłę przyboju. Woda jest naprawdę zimna, a ja nie mam na sobie pianki, ale to nie problem - po prostu muszę to szybko ogarnąć i wychodzę - myślę sobie. Niestety surfing to najtrudniejszy "deskowy" sport jaki można uprawiać na wodzie. Fale miotają mną po akwenie, ciężko mi jest utrzymać równowagę na desce, nawet w pozycji horyzontalnej. Pocieszam się, że inni adepci tej ciężkiej sztuki też głównie siedzą w wodzie, a surfuje po falach tylko instruktor.
fot. Franek Przeradzki
Za cel stawiam sobie złapanie fali. Po wielu próbach w końcu mi się to udaje i fala wesoło niesie deskę na której leżę. Po chwili udaje mi się powtórzyć sukces. Jeśli chodzi o wstanie - nie jestem w stanie... Po prostu jest to dla mnie za trudne, i nie potrafię utrzymać równowagi nawet kucając. Po 30 minutach walki z deską, wodą i samym sobą jestem zmęczony i wyziębiony.
fot. Wojtek Antonów
Przekazuję deskę kolejnej osobie. Surfing to zdecydowanie świetny sport, do którego oprócz zmysłu równowagi potrzebna jest także tężyzna fizyczna. Szybkie wiosłowanie w celu złapania fali, wielokrotne wspinanie się na deskę, napinanie wszystkich mięśni ciała w czasie walki o utrzymanie się na niej - to wszystko sprawia, że nie jest to lekki sport. Wytrwały adept surfingu może liczyć na efekt uboczny tego sportu w postaci imponującej muskulatury. Wbrew pozorom surfingu da się nauczyć na Bałtyku. Warunki, które zastałem były więcej niż dobre do tego by surfować - jeżeli ktoś oczywiście to potrafi. 1-0 dla desek, a mi na osłodę i odprężenie pozostaje godzinny trening jogi...
Wyginam śmiało ciało
Suszę się, ubieram ciepło i wracam do bazy: surferskiej ciężarówki Star, która kiedyś pełniła funkcję wojskowej radiostacji, a dziś wyposażona we wszelkiego rodzaju surfersko-jogowe gadżety służy rozwojowi surfingu na Półwyspie Helskim. Z matą do jogi w ręku czekam na Jamala Dobrowolskiego - instruktora. Po chwili Jamal przyjeżdża na swoim wysłużonym rowerze z pobliskiego campingu, bierze parawan, grupkę uczniów, a właściwie uczennic plus mnie i udajemy się na oddaloną od zejścia część plaży.
fot. Franek Przeradzki
Przy rozstawianiu parawanu i mat, Jamal opowiada o jodze, starej (mającej 3 tysiące lat), indyjskiej sztuce dbania o swój organizm, sztuce wsłuchiwania się w jego potrzeby, sztuce relaksacji i umiejętności oddychania. Obnaża złe nawyki każdego z nas, rzeczowo i sugestywnie mówi o tym, jak joga może pomóc w życiu codziennym. Jako że głównie na zajęciach są początkujący, postanawia pokazać podstawowe asany (pozycje).
fot. Franek Przeradzki
Koci grzbiet, pies z głową do góry, pies z głową w dół, powitanie słońca... Pokazuje asany wpływające na zdrowie naszego kręgosłupa, a dzięki temu na zachowanie sprawności na starość. Po chwili przechodzi do trudniejszych pozycji równoważnych - jedną z nich jest eka hasta bhudżasana, którą nawet udaje mi się przyjąć.
fot. Wojtek Antonów
W swojej ignorancji myślałem, że joga to odprężające wygibasy - okazuje się, że nic bardziej mylnego. Uprawiając jogę można naprawdę się zmęczyć, a żeby przyjąć niektóre pozycje, trzeba mieć mięśnie i ścięgna ze stali. Jamal pokazał nam jeszcze kilka skomplikowanych figur, których nikt z nas nie umiał powtórzyć, a które jemu nie sprawiały żadnych trudności. Następnie przeszliśmy do relaksacji. Moje mięśnie, które już wysiliły się trochę podczas prób surfowania, i dużo mocniej przy niektórych asanach - prosiły o relaks. Jamal kazał nam położyć się na plecach, rozluźnić się, nie myśleć o niczym. Poprosił nas o niekrępowanie się przy wydobywaniu z siebie tajemniczego dźwięku OMMMMMMMMMMMMM. Wibracje jakie powstają przy mruczeniu przedłużonej głoski "m" masują głowę, czaszkę, mózg. Jest to niezwykle przyjemnie i relaksujące.
fot. Wojtek Antonów
Szum fal, zachodzące słońce, piaszczysta plaża - nie mogło być lepszych okoliczności przyrody na mój pierwszy kontakt z jogą, która zyskała mój wielki szacunek i którą obiecałem sobie zacząć zgłębiać.
Idealnym zakończeniem pierwszego dnia na półwyspie jest wieczorna impreza na campingu Chałupy 6, bo nie samymi sportami przecież człowiek żyje..
fot. Wojtek Antonów
Na lince, na desce, za skuterem
Wakeboard - czyli ślizganie się po wodzie na desce. Z tym sportem mam zmierzyć się dzisiaj w bazie DeSki mieszczącej się na campingu Solar, a zarządzanej przez specjalistę od windsurfingu - Marcina pseudo - Bocian. Czekamy aż upał będzie mniej dawał się we znaki, dzięki temu mam czas na plażowanie, relaks i mentalne przygotowanie się na nowe doświadczenie. Trochę się stresuje, bo dawno temu przebyty motocyklowy wypadek pozostawił mi w pamiątce uraz obu kolan. Od tamtego czasu minęło już 9 lat, przez które staram się unikać przymocowywania sobie do nóg czegoś, co mogłoby spróbować boleśnie przeprostować mi nogi w kolanach. Przez to porzuciłem sprawiającą mi dużą frajdę jazdę na snowboardzie, a dziś mam założyć podobną deskę w zupełnie nowych warunkach. Wyzwanie podjęte, nie mogę się przecież wycofać. Bocian rozumie moje obawy i reaguje błyskawicznie - Dajcie chłopakowi deskę do kajta, też będzie mu się dobrze pływało, a nóg wiązać nie będzie musiał - mówi. Dostaję deskę, w której stopy nie są trwale do niej przymocowane, a tylko wkłada się je w specjalne uchwyty - tzw. footstrapy. Ekstra! Deska, pianka, kapok - podpływa też skuter wodny, który prowadzi, zaprzyjaźniony z bazą DeSki, Mateusz Borowicz, czyli Borek.
fot. Franek Przeradzki
Krótkie instrukcje od kolegi Maćka, który pływa i wie o co w tym chodzi, a teraz jazda. Aha... jazda.
fot. Franek Przeradzki
Przytapiam się, puszczam linkę, skuter odpływa. Szybka analiza błędów, próbę powtarzamy, niestety z podobnym skutkiem. Cóż, do trzech razy sztuka - skuter powoli rusza, trzymana w rękach linka napręża się, odpowiednio ustawiona deska wynosi mnie na powierzchnię, wstaję i ... płynę!
fot. Franek Przeradzki
Skuter nabiera prędkości, a ja ciągle płynę. Prędkość, srebrzysta tafla wody, biały, puszysty wręcz kilwater, pomarszczona woda zatoki - to wszystko sprawia, że czuję się wspaniale, ale zła, zupełnie nie zrelaksowana pozycja, którą przyjmuję na wake'u powoduje, że zbyt siłowo próbuję utrzymać się za skuterem i po prawie dwóch minutach jazdy po wodzie decyduję się puścić linkę. Mięśnie lewej nogi palą ogniem, plecy mi zesztywniały, muszę coś z tym zrobić - ale płynąłem! Elegancko! Chwilę odpoczywam w wodzie, po czym znowu próbuję wystartować. Sytuacja się powtarza i dopiero za trzecim razem udaje mi się wyjść z wody. Znowu płynę, jednak nie potrafię się jakoś wyprostować, odchylić do tyłu i zająć bardziej odprężonej pozycji.
fot. Franek Przeradzki
Kurczowo trzymam linkę właściwie całym ciałem, ale nie ma co się dziwić - woda zatoki nie jest gładka jak stół, kilwater który pozostawia za sobą skuter wcale nie pomaga, dodatkowo Borek ma ciężką nogę, a właściwie kciuk. W sumie 15 minut pływania sprawiło, że trzęsą mi się nogi ze zmęczenia, na pierwszy raz wystarczy, ale jestem szczęśliwy!
fot. Franek Przeradzki
Doprowadzam do remisu. Michał - deski: 1-1.
Decha z żaglem
Kolejny dzień, kolejne wyzwanie. Na godzinę 15 umawiam się na lekcję z Lalą, najlepszym instruktorem windsurfingu - podobno nie tylko w bazie "DeSki". Lala pokazuje mi jak złożyć sprzęt, jak nieść żagiel, jak wejść na deskę. Zdecydowanie pomaga mi to, że 4 lata temu zrobiłem patent żeglarski. Dzięki temu wiem co mówi do mnie instruktor nie tylko gdy opowiada o żaglu, maszcie, rufie i dziobie, ale także gdy używa takich terminów jak ostrzenie, odpadanie, bom, fał czy sztag.
fot. Franek Przeradzki
Dość gadania, włażę na deskę, ale tylko na chwilę. Jest to najbardziej wyporny model, czyli 230-stka, ale co z tego. Równowaga zostaje zaburzona czymkolwiek i wskakuję z powrotem do płytkiej wody zatoki.
fot. Franek Przeradzki
Muszę się bardziej postarać. Ciągnę za fał masztu, stawiam go do pionu, ustawiam się tak jak każe Lala i staram się utrzymać na desce.
fot. Franek Przeradzki
Chwilę stoję, nawet płynę 1/100 węzła, po czym zeskakuję do wody - nie, niezamierzenie. Godzina nauki to ciągłe instrukcje Lali i moje próby wykonania ich jak najdokładniej. Przednia ręka, przednia noga prosto - tylna noga i ręka ugięta, złap bom szerzej, maszt bardziej do przodu, łucznik! łucznik! (czyli ugnij tylną rękę, a prostuj przednią, tak jakbyś naciągał cięciwę łuku), a teraz zwrot przez sztag. Komendy instruktora dosyć często przerywane są głośnym pluskiem wody (nie, to nie rzucające się ryby). W końcu wydaje mi się, że trochę zaczynam łapać o co w tym wszystkim chodzi.
fot. Franek Przeradzki
Udaje mi się nawet ominąć bez kąpieli inną adeptkę windsurfingu, która spektakularnie wyrasta przed dziobem mojej deski. Lekcja dobiega końca. Instruktor podaje mi rękę, a ja zadaję mu tylko jedno pytanie: Windsurfowałem? Tak - odpowiada Lala, zatem 2-1 dla Ekipy EkstRemalnej.
WyciÄ…gam wnioski
Trzydniowy weekend na magicznym Półwyspie Helskim szybko dobiegł końca. Dawno nie spróbowałem tylu nowych rzeczy w tak krótkim czasie i z tego jestem bardzo zadowolony. Absolutnym hitem tego wyjazdu jest dla mnie wakeboarding i wiem, że już niedługo spróbuję popływać na którymś z podwarszawskich wyciągów. Zmieniłem zdanie o jodze, która wzbudziła moje zainteresowanie i podziw. Co do surfingu - uważam, że to ciężki sport, do którego nie będę miał cierpliwości i wątpię, że uda mi się kiedyś stabilnie stanąć na desce płynącej na morskiej fali. Windsurfing zaś to żeglarstwo, do którego potrzebny jest zmysł równowagi. Wiem, że stanę jeszcze kiedyś na desce z żaglem, która popłynie szybciej niż udało mi się to w ten weekend.
fot. Bocian
To już jest koniec...
O godzinie 19 z żalem wrzucamy swoje rzeczy do bagażnika Captur'a, po czym meldujemy się na facebookowym wydarzeniu: Korek na Helu. Po godzinie stania, tylko czasem przerywanego jazdą, docieramy do Władysławowa. Tam odwiedzamy przyportową smażalnię, w której jemy świeże ryby. Tak żegnamy się z Bałtykiem. Po nocnej jeździe autostradą, tuż przed godziną drugą jesteśmy w stolicy. Weekend atrakcji na Helu za nami, ale już mentalnie szykujemy się do następnej nadmorskiej przygody, czyli wyjazdu z Ekipą EkstRemalną do Dębek na
Sandslash - turniej frisbee
.