Trener piłkarskiej reprezentacji Polski dla Sport.pl. Drużyna Smudy musi iść na całość

- Na rok przed turniejem, gdy skompletuję już kadrę, ta drużyna w takim stylu nie będzie już przegrywała na pewno - deklaruje trener reprezentacji Franciszek Smuda i obiecuje, że w kadrze pojawią się profesjonalni fizjolodzy, a może i psycholodzy. - Powiem jeszcze raz: kiedyś w podsumowaniu pan napisze, że ten Smuda miał rację - zapowiedział selekcjoner Rafałowi Stecowi.

Rafał Stec: Wychowany w Niemczech Sebastian Boenisch zagra w reprezentacji Polski. Jak udało się go wybłagać?

Franciszek Smuda: Nie błagałem. Spotkaliśmy się trzy razy w Bremie i dyskutowaliśmy, co będzie dobre dla jego przyszłości. Gdy widzieliśmy się po raz ostatni, na marcowym meczu Werderu z Valencią w Lidze Europejskiej, spytałem go, czy się zdecydował, a on odpowiedział, że potrzebuje jeszcze czasu. Ustaliliśmy, że zadzwoni. Zadzwonił, powiedział, że chce grać dla Polski. Cieszymy się chyba wszyscy, bo lewego obrońcę w polskiej piłce ciężko dorwać. To nasz sukces.

Pytam, czy trzeba było błagać, bo pamiętam, co mówił "Gazecie" ojciec piłkarza: "Smuda musi zrozumieć, że Werder gra w lidze, Pucharze Niemiec i Lidze Europejskiej, a Polskę do Euro 2012 czekają tylko sparingi. Dlatego o przyjeździe na zgrupowanie decydował będzie klub i Sebastian". Słowa, delikatnie mówiąc, bulwersujące.

- Być może ojciec się tak wypowiedział, ale od Sebastiana usłyszałem: "To ja decyduję, bo to ja gram w piłkę".

Czyli jest pan przekonany o jego absolutnej lojalności i gotowości, by stawiać się na każde wezwanie?

- Tak. To zresztą profesjonalista z krwi i kości, który ma wiele ofert z innych klubów, a dla Werderu jego występy w naszej kadrze będą korzystne, podniosą jego wartość. Czy grasz dla Luksemburgu, czy dla Albanii, jesteś reprezentantem kraju. To wiele mówi o umiejętnościach.

Stec: "Boją się, że Boenisch będzie robił łaskę" Do syna Włocha i Polki Roberta Acquafreski też się pan wybiera?

- Tak, ale szczegółów zdradzać nie będę, bo już się przez swoją życzliwość nieraz spaliłem. O wszystkim chętnie opowiadałem, potem cierpiałem. Niech to będzie kolejny zawodnik niespodzianka, jeśli mi się uda z nim dogadać. Spróbuję, sytuacja polskiego piłkarstwa tego wymaga. Po świecie i Polsce jeżdżę sporo, jako selekcjoner w domu nie siedzę, jest cała grupa naszych rodaków za granicą, o których warto się starać.

Pytanie, czy pewnego dnia nie przekroczymy granicy przyzwoitości. Jak długo można ciągnąć Acquafrescę, który we włoskich mediach wielokrotnie deklarował, że czuje się Włochem i chce grać dla Włoch?

- Na siłę nikogo nie bierzemy, nie będzie miał taki serca do walki. Boenisch siedem czy osiem lat tutaj mieszkał, wychował się w polskiej piaskownicy. To już jest duży plus. Niemcy nie sprawdzają, czy piłkarz jest z Tunezji, czy z Ghany, tylko go powołują

przecież oni mają - poza naturalizowanym Brazylijczykiem Cacau - samych Niemców w kadrze.

- Samych Niemców? Boateng to jest Niemiec?

Tak. Urodził się w Berlinie, obywatelstwo ma od zawsze, grał tylko na niemieckich boiskach, tyle że jego ojciec pochodzi z Ghany. Jest bardziej Niemcem niż Obraniak Polakiem.

- Ale już Podolski, Klose i Trochowski urodzili się w Polsce.

Wyszkolili ich Niemcy, z naszą piłką nie mają nic wspólnego.

- Zostawmy to, nie chcę wywoływać wokół tego konfliktu. W futbolu każde państwo kombinuje jak może. Jeśli znajduje mocnego gracza i ma szansę, by go mieć, to walczy.

Pan zapowiedział kiedyś, że np. nigdy nie powoła takiego Manuela Arboledy [Kolumbijczyka grającego w polskiej lidze od 2006 roku], gdyby ten mógł i chciał reprezentować Polskę.

- Po pierwsze, on nigdy nie będzie chciał dla nas grać. Po drugie, nie wziąłbym go. Jak zdobył mistrzostwo kraju z Lechem Poznań, to biegał po boisku z flagą kolumbijską. Czyli jego serce bije dla Kolumbii.

Czyli ktoś, kto zostaje pełnoprawnym Polakiem i może nawet wybierać prezydenta RP, w reprezentacji Smudy nie zagra nigdy?

- Oj, Boże, wszystko w życiu jest możliwe. Wszyscy w Unii się mieszają ze sobą, obcokrajowców u nas przybywa. Ale nie chcę dyskutować o przypadkach nierealnych, graczach, którzy nie mają nawet naszego obywatelstwa, tylko mogą je mieć. Dla mnie najważniejsze, by piłkarz podjął świadomą decyzję. Nie będę przed nikim klękał i prosił. W ogóle skończmy ten drażliwy temat.

Zgoda, tylko niech pan powie konkretnie: czy obcokrajowcy, którzy stali się Polakami, mają absolutnie zamkniętą drogę do kadry?

- Nie. Każdy przypadek jest inny, żadnych granic nie ustalimy, bo się w dzisiejszym w świecie nie da. Jeśli pojawi się kandydat, to będę się zastanawiał. Zanim objąłem reprezentację, myślałem o tym inaczej, chciałem twardej zasady, by nikogo takiego nie brać. Po pół roku przekonałem się, że cały świat walczy o jak najlepszych graczy, więc i my nie będziemy rezygnować z tej szansy. Zwłaszcza w czasach posuchy w naszej piłce. Odkryłem, jak jest źle.

Pan narzekał, że obcokrajowców w polskich klubach jest za dużo, i to utrudnia selekcjonerowi pracę

- nie tyle narzekałem, co tłumaczyłem, jak jest. Nie mogę mieć pretensji do klubu, że chce wygrywać. Wszędzie się zatrudnia zagranicznych graczy, sam wystawiałem w Lechu Poznań po pięciu-sześciu, zresztą ci najlepsi mogą pomóc rozwinąć się naszym młodym chłopcom. Ale dla reprezentacji sytuacja jest fatalna. Jak mam wyszukać dobrych piłkarzy, skoro siedzę na trybunach w lidze, patrzę w składy i widzę, że tylko trzech Polaków gra?

Skoro jednak ci, którzy wygrywają rywalizację z obcokrajowcami w klubie, do kadry się nie nadają, to niech pan pomyśli, jak beznadziejni są ci, którzy ją przegrywają. Wśród nich wiele dobrego by pan nie znalazł.

- Niestety. Jak poważny to problem, zrozumiałem dopiero teraz, gdy go sam dotknąłem. Jeśli oglądamy z asystentem Jackiem Zielińskim 12 drużyn i znajdujemy ledwie dwóch-trzech piłkarzy wartych zainteresowania, to coś jest nie tak. Jeśli nie weźmiemy się do ostrej roboty, to za pięć lat obudzimy się z ręką w nocniku.

Jako trener ładnie grającego w europejskich pucharach Lecha lubił pan powtarzać, że podstawowym problemem polskich graczy są kompleksy. Teraz pan widzi, że oni przede wszystkim nie umieją prosto kopać?

- Poprawiłbym to, co pan mówi: niektórzy umieją, ale ich jest bardzo mało. Za mało. Za mało młodzieży, którzy szybko wchodzą między dorosłych. Kiedy grałem kiedyś w Wiśle z Hajdukiem Split, rywale wystawili trzech 17-nastolatków. I ci tak wywijali, jakby mieli po 30 lat! Byli odpowiednio wyszkoleni technicznie i przygotowani fizycznie, więc wybiegali na boisku bez strachu. U nas takich nie ma prawie wcale. Wybieram w tym, co jest. Do kwietnia-maja przyszłego roku chcę wyselekcjonować 25-30-osobową grupę, dopiero potem będę szlifował grę reprezentacji.

Od początku mówiłem, że w trakcie szukania właściwych ludzi nieraz przegramy, nawet ktoś nam piątkę-szóstkę włoży. Musimy to przełknąć i spokojnie pracować. Pamięta pan moje pierwsze pół roku w Lechu? Taczkami mnie chcieli wywieźć. Ale z czasem się poprawiało... Teraz tak samo układam reprezentację. Na rok przed Euro 2012, kiedy zaczniemy szlifowanie gry, będę miał wyłącznie piłkarzy, którzy już wiedzą, czego oczekuję, jak mają być przygotowani, jaką preferuję taktykę, na czym polega mój system.

Czyli 0:3 z Kamerunem nie powinno nas niepokoić?

- Lepiej, żebyśmy wygrywali 5:0 z Luksemburgiem? Pisałby pan, że nasi przeciwnicy nic nie umieją. Z Kamerunem chłopcy stworzyli pięć-sześć sytuacji do strzelenia gola, a zarazem poczuli, jak ciężko wytrzymać walkę z agresywnym, niesamowicie silnym rywalem. Na tym polega trening. Po meczu przyszedł do mnie jeden piłkarz, przyznał, że zawalił trzy bramki, ale dodał, że wie, dlaczego. I postara się już tego nie robić. To się nazywa szkoła.

Wynik nie niepokoi ani mnie, ani nawet piłkarzy. Dzisiaj Kuba Błaszczykowski do mnie dzwonił i powiedział: "Trenerze, gdybyśmy przegrali z Estonią, to nie wiem, jak bym się czuł i jak bym wytrzymał do następnego sparingu". A tak jest spokojny. Przegraliśmy teraz dwa mecze, ale to były mecze, jakie rzadko reprezentacja gra - z mistrzami świata i inną świetną drużyną, uczestnikiem mundialu, złożoną z supergraczy wielkich klubów. Sam Samuel Eto'o, który po meczu podszedł podziękować mi za grę, powiedział, że mamy młodą drużynę, i to normalne, że ona na razie przegrywa.

Ja przyjąłem, że cały rok 2010 ma służyć selekcji, ale zarazem zastanawiam się, czy nie istnieje ryzyko, że piłkarze porażkami i serią meczów bez gola się załamią i stracą wiarę, że z mocnymi da się podjąć walkę

- Bez tego ryzyka do niczego nie dojdziemy. Ja motywuję, tłumaczę, że nie ma wyjścia, nie możemy grać z Wyspami Owczymi. I przypominam to, co dobre. Bułgarię pokonaliśmy, świetnie graliśmy z Serbią, która 10 dni później wygrała na mundialu z Niemcami. Muszę być silniejszy od piłkarzy, wyzwolić w nich złość, która pewnego dnia zaowocuje takim meczem jak słynne 2:1 z Portugalią. On się odbył po przegranym mundialu, po porażce z Finlandią. Rosła w nich złość, aż zagrali z niesłychaną determinacją i się udało. Do takiego przełamania musi dojść i w mojej drużynie.

Podczas Euro czy wcześniej?

- Oczywiście, że wcześniej. Na rok przed turniejem, gdy skompletuję już kadrę, ta drużyna w takim stylu nie będzie już przegrywała na pewno. Byłbym idiotą, gdybym obiecywał zwycięstwo z Hiszpanami, ale nawet na ich tle będziemy wyglądać lepiej. Teraz oni byli na haju, tuż przed MŚ, chcieli pokazać się przed wylotem swojej publiczności. Wiedziałem, że to się dla nas może źle skończyć, ale gdybym tego sparingu nie chciał, popełniłbym wielki błąd.

Czy nie jest jednak samobójstwem wystawianie przeciw mistrzom Europy jednego defensywnego pomocnika (Murawski, obok niego w drugiej linii biegali Peszko i Mierzejewski), gdy nawet oni, przecież zdecydowani faworyci, wystawiają dwóch - Busquetsa i Xabiego Alonso?

- Nie. Chcieliśmy z nimi zagrać normalny, otwarty futbol, a nie murować bramkę przez 90 minut.

Hiszpanie nie murowali, mimo Busquetsa i Xabiego Alonso w składzie.

- Kiedy atakowali, to w ustawieniu 4-1-4-1. Alonso szedł do przodu, z tyłu zostawał tylko ten chudzielec Busquets. Zresztą w dzisiejszym futbolu każdy musi umieć i odebrać piłkę, i ją podać.

Są lepiej i gorzej predysponowani do obu tych zadań...

- My akurat wystawiliśmy słabiej predysponowanych do odbioru, bo mieliśmy wtedy braki kadrowe. Dlatego tak to wyglądało. Obrałem system 4-3-3 i będę się go trzymał, choć szczegóły będą się zmieniać w zależności od przeciwnika. Wypróbujemy różne ustawienia.

Dlaczego akurat 4-3-3?

- Zanalizowałem piłkarzy, jakich mamy, i uznałem, że ten będzie najlepszy. A zanim znów wpadniemy na Hiszpanię, będziemy już innym, znacznie lepszym zespołem.

Czyli sposób gry, który w RPA dał zwycięstwo nad późniejszymi mistrzami świata Szwajcarom - zagęszczona, szczelna defensywa i pojedyncze wypady do kontrataku - nas nie interesuje?

- Nie. Nie, bo kibice nie chcą tego widzieć.

Skąd pan wie?

- Po prostu wiem.

Ci kibice, których ja znam, nie chcą, żeby reprezentacja grała ładnie, złudzeń już nie mają. Oni chcą, żeby przestała przegrywać.

- Gdyby nawet miał pan rację, to granie brzydkie jest możliwe tylko z innym selekcjonerem. Dopóki ja nim będę, piłkarze będą musieli grać ładnie i wygrywać.

Brzmi samobójczo. Mówi pan, że brakuje piłkarzy choćby przyzwoitych, a zarazem chce ich zmuszać, by grali ofensywnie, zabawiając publikę, jak gwiazdy...

- Brakuje nam i ludzi umiejących atakować, i umiejących bronić. W lidze środkowi pomocnicy o atutach defensywnych albo mają 35 lat, albo przyjechali zza granicy. Ale właśnie wymyśliłem, że będę się pana radził co do taktyki przed następnymi meczami...

...pan usiłuje kpić, a ja aż się boję, gdy słyszę, że w pana wizji słabi piłkarze będą grać jak piłkarze bardzo dobrzy. To się może udać?

- Uda się. Moja drużyna musi grać ładnie i koniec. Z pana słów wynika, że ja w każdym klubie byłem samobójcą, a piłkarze jakoś wygrywali.

Rzeczywiście, dzięki pracy w klubach stał się pan bezwzględnie najlepszym polskim trenerem w ostatnich 15 latach - choćby z tego powodu, że nigdy nie skompromitował w europejskich pucharach, często osiągając tam wyniki bardzo dobre lub co najmniej niezłe. Reprezentacja to jednak inny świat, tutaj nie będzie pan dłubał przy drużynie każdego dnia, aż wydłubie przyzwoite dzieło. Tutaj muszą wystarczyć krótkie zgrupowania, na których nie da się zrobić wiele.

- Niech się pan przestanie martwić. Jak będzie pan podsumowywał kiedyś moją pracę z kadrą, to może napisze pan, że to ja miałem rację.

Na razie widzę, że niepoukładany, czekający na nowego trenera Kamerun strzela nam gola po rzucie rożnym, a my nie umiemy wykonać porządnie ani jednego stałego fragmentu gry.

- Dotąd nie miałem czasu, żeby nad nimi pracować. Przed Ukrainą je poćwiczymy, ale główną pracę wykonamy w roku 2011, po skończonej selekcji.

Ponoć miał pan propozycję, by współpracować z fizjologami, którzy kiedyś pomagali reprezentacji Niemiec Jürgena Klinsmanna, a teraz pomagają Manchesterowi United i Borussii Dortmund, ale ją odrzucił. Dlaczego?

- Było więcej takich ofert, ale na razie to nie ma sensu. Nie w czasie selekcji, gdy co chwilę powołuję kogoś nowego i nie wiadomo, kto jak długo w kadrze przetrwa. Byłoby nierozsądnie już teraz wywalać dużą kasę na coś, co okaże się niepotrzebne. Fizjologów, a może i psychologów, weźmiemy na rok przed Euro.

I każdy piłkarz dostanie indywidualny program, by wiedzieć, co robić na co dzień, w klubie, by poprawiać motorykę i w ogóle formę fizyczną?

- Na zgrupowaniu i turnieju towarzyskim, który rozegramy w maju 2011 roku, by poczuć, jak to będzie na mistrzostwach, zrobimy wszystkim kadrowiczom testy wydolnościowe, a potem zatrudnieni specjaliści będą ich prowadzić okrągły rok, aż do pierwszego meczu mistrzostw.

Piłkarze będą badani na każdym zgrupowaniu?

- Tak. Jak wykryjemy, że ktoś nie wykonuje zaleceń, to przed następnym zgrupowaniem będzie miał za zadanie nadrobić braki.

Tym razem mnie pan uspokoił. Czyli nie wszystko będzie się działo według tego, co podpowiada pana słynny trenerski nos...

- Ja też mam swoje czucie w palcach, wiem, co robić z piłkarzami, ale zadbamy o wszystko, nikt nam nie zarzuci, że robimy coś byle jak. Plan już jest, wykonawców tylko jeszcze nie wybraliśmy. Znajdziemy najlepszych.

Ilu piłkarzy już pan ma spośród tych, którzy stworzą tę szeroką kadrę?

- Około 20. Ale ja po cichu liczę, że nawet z 17- albo 18-latków ktoś jeszcze wypłynie. Jeden lub dwóch.

Z Adama Kokoszki ostatecznie pan zrezygnował?

- Miałem go dziesięć dni na zgrupowaniu, dotknąłem, to na razie nie jest materiał na moją reprezentację. Choć ja nikogo całkiem nie skreślam. Wielu trenerów obraża się na piłkarza i od tego momentu traktuje go jak wroga. Ja jestem inny. Jeśli trzeba, powiem mu najgorsze rzeczy, ale potem dalej jest między nami tak, jakbym ich nie powiedział. W każdym razie Kokoszki na razie nie biorę - bardziej jestem ciekawy, co będzie z Błażejem Augustynem, który ma spore szanse na regularną grę w Catanii.

Dawid Janczyk?

- Jestem zainteresowany, ale na razie widziałem tylko, jak się prezentuje na ławce rezerwowych, kiedy graliśmy z Lechem w Moskwie z CSKA. Miły chłopak. Pojadę do niego, objadę całą Europę, grafik ma pełen do końca roku. Przy kryzysie, który dotknął naszą piłkę, interesują mnie wszyscy, byle byli zdyscyplinowani i gotowi dać z siebie wszystko, a nawet jeszcze więcej.

Wśród tych, których pan powołał, ktoś panu zaimponował, wywarł niezwykłe wrażenie?

- Adrian Mierzejewski. Umiejętności ma niesamowite jak na nasze warunki. A teraz jeszcze wiary nabierze - z Serbią i Finlandią grał kapitalnie, na dłużej trafił do reprezentacji, wygrywa z Polonią. Z Hiszpanią był wypompowany, pokazał mi to z boiska, ale postanowiłem go nie ściągać zbyt szybko. Niech poczuje, jak ciężko bywa na boisku, ile pracy przed nim.

Mówił pan o radykalnym odmładzaniu kadry, tymczasem właśnie wrócił pan bardzo doświadczonego Arkadiusza Głowackiego, który w kadrze i w ogóle ważnych meczach się głównie spalał.

- On i również powołany Artur Boruc zmienili właśnie kluby, a to może na nich super podziałać. Wtedy trzeba dać szansę. Arek gra we wszystkich meczach Trabzonsporu i zawsze się wyróżnia. Mam tam kontakty, mówię po turecku, więc wiem. Trenera też znam i jak będę potrzebował, to zadzwonię. Na razie recenzje ma Głowacki świetne. Właśnie zagrał z Liverpoolem - może to zagraniczne wyzwanie go napakuje, rozwinie się jeszcze po trzydziestce?

Skoro tak, to może warto jeszcze spróbować z Mariuszem Lewandowskim? Doświadczeniem międzynarodowym niewielu może się z nim równać...

- Być może przyjdzie moment, że się nad nim zastanowię. Na razie trzymam się odmładzania, nie chcę zbyt wielu tych powrotów i robienia dwóch kroków do przodu, a potem trzech do tyłu.

Liczy pan, że piłkarze będą ewoluować, a czy pan się wciąż rozwija jako trener?

- Tak. Coraz więcej myśli przemyka mi przez głowę. To trzeba w sobie mieć, z ptasim móżdżkiem nie dasz rady. Oglądam mnóstwo meczów, wszystko, co się da. Na mundialu nie byłem, ale obejrzałem więcej niż ci, którzy byli. Tylko Argentyna nie wiem, jak grała, bo ona chyba bez systemu grała.

Jest jakaś reprezentacyjna bądź klubowa drużyna wzorzec, którą może pan wskazać i powiedzieć "o, właśnie podobnie do niej mamy grać"?

- Pracuję nad własnym stylem, choć na MŚ podobali mi się Niemcy. Grali tak, jak grał mój Lech. Pressingiem, szybko, do przodu. Coś zbliżonego musimy wykombinować, pamiętając, że mamy innych wykonawców. Nie możemy patrzeć na Wyspy Owcze, musimy patrzeć do góry, od góry się uczyć.

Znów mnie pan rozbraja. Niemcy wymieniali piłkę niemal w takim tempie jak Arsenal, ale mogą to robić, bo tego uczyli się w drużynach juniorskich, które niedawno zdobyły złote medale mistrzostw Europy do lat 17, 19 i 21. Naszych piłkarzy na to stać?

- Widział pan, jak dobrze grali pierwszą połowę z Serbią? A drugą z Finlandią? Dla mnie to są pierwsze udane próby. Na razie zdarza się 45 minut, zaraz zdarzy się 70 minut. Będzie coraz lepiej.

Szokujący optymizm po czterech meczach bez gola...

- Pamięta pan mundialowy mecz Dania - Kamerun? Najbardziej mi się podobał, kapitalny...

...kompletnie wariacki był, pełen błędów i straceńczych szarż.

- Wiem pan, dlaczego? Bo obie strony szły na całość. U mnie będzie tak samo. Kiedy trenowałem Lecha, piłkarze wiedzieli, że nie życzę sobie oglądać kogoś, kto w meczu wyjazdowym z silniejszym przeciwnikiem boi się wyjść poza swoją połowę. Dlatego osiągaliśmy dobre wyniki. CSKA miało taką pakę! A ostatnie 20 minut rozdygotani byli, wykopywali piłkę w trybuny. Bo nie było w nas strachu. To jest podstawa. Możesz nie być wirtuozem, ale musisz mieć odwagę. Tego wymagam od piłkarzy. A panu powiem jeszcze raz: kiedyś w podsumowaniu pan napisze, że ten Smuda miał rację.

 

Smolarek bliżej niż dalej - Franciszek Smuda ?

Więcej o:
Copyright © Agora SA