Lech awansował, gratulował prezydent Kaczyński!

Franciszek Smuda, trener Lecha Poznań, spóźnił się na konferencję prasową po dramatycznym meczu, w którym jego zespół wygrał z Austrią Wiedeń po dogrywce 4:2. - Zadzwonił do mnie prezydent Kaczyński - uzasadnił. - Powiedział, że w tym bagnie, które ogarnęło polską piłkę, Lech jest precedensem.

Bramki z meczu Wisła - Tottenham ?

Zobacz bramki z meczu Lecha na Zczuba.tv ?

Odpadła Legia Warszawa, odpadła Wisła Kraków. Awansował Lech. Jeśli FIFA nie wyrzuci polskich drużyn z wszelkich rozgrywek, przez najbliższe miesiące to on będzie wizytówką polskiego piłkarstwa. - Pomyślałem sobie, że gdyby po takim meczu jak ten horror z Austrią, po tym co się tego wieczoru wydarzyło w Poznaniu, mielibyśmy nie zagrać, byłby to świński numer. Przecież to Poznań, Wielkopolska jest przykładem, jak można zbudować mądrą piłkę i na niej się oprzeć. I teraz Poznań miałby najbardziej ucierpieć na tym, co się w polskim futbolu dzieje? A mnie przydarzyłoby się to drugi raz, bo kiedyś wyrzucili mnie z pucharów razem z Wisłą, gdy jakiś Misiek rzucił nożem w Dino Baggio - stwierdził trener Franciszek Smuda, który wygraną Lecha nad Austrią porównał do dramatycznego meczu Widzewa Łódź z Brondby Kopenhaga w eliminacjach Ligi Mistrzów. - Widzew miał charakter. Dziś pokazaliśmy, że i Lech go ma. Każdy zespół, z którym ja pracuję będzie go miał.

Kiedy Lech Poznań wychodził na rewanżowy mecz Pucharu UEFA z Austrią Wiedeń, krakowska Wisła była już wyeliminowana przez Tottenham Hotspur. Drużyna z Poznania pozostała zatem ostatnia polską nadzieją w pucharach.

Nadzieją także poznańskich kibiców na to, iż Lech w końcu sięgnie po jakiś sukces, z czym ma kłopot od czasu wejścia holdingu Amica. I że wreszcie odegra w europejskich pucharach jakąś większą rolę. W historii polskiego futbolu Górnik Zabrze dochodził do finału, Legia czy Widzew - do półfinału, nawet Stal Mielec była w ćwierćfinale. Lech Poznań - najwyżej w 1/8.

To dlatego ktoś, kto chciał w Poznaniu ruszyć na mecz z Austrią półtora godziny przed meczem, musiał już utkwić w rzadko spotykanych korkach na każdej wiodącej na stadion arterii. Zainteresowanie walką Lecha o fazę grupową było ogromne. Bilety na mecz z Austrią skończyły się szybciej niż na nadchodzący pojedynek z Legią - tradycyjny hit w Poznaniu. Od poniedziałku tych biletów już nie było. - Moglibyśmy sprzedać ich jeszcze 10-15 tys. - stwierdził wiceprezes klubu Arkadiusz Kasprzak. Poznański stadion tyle będzie jednak mieścić dopiero po modernizacji. Teraz wchodzi tu 25 tys. osób.

I ta grupa, a także zapewne wielu widzów przeżyło wczoraj emocjonujący wieczór, ze zmieniającą się dramaturgią i dogrywką.

Powrót po kontuzji Macedończyka Zlatko Tanevskiego miało rozwiązać Lechowi i trenerowi Franciszkowi Smudzie problemy w defensywie, która ostatnio zaczynała się "Kolejorzowi" rozlatywać. Nie rozwiązała jednak. Obrona poznańskiej drużyny nie spisywała się wczoraj dobrze. To właśnie dlatego, że łatający dziury w niej (czytaj: asekurujący) Rafał Murawski zagrał piłkę ręką, lechici w 61. min zostali przez cypryjskiego sędziego ukarani rzutem karnym i stracili gola, który mógł pogrzebać ich szanse.

Do tej pory bowiem Lech nie tylko prowadził 1:0, ale potrafił też momentami zdominować Austrię w ofensywie. Poznaniacy zapewniali przed spotkaniem, że dla właściwie wszystkich z nich (nawet dla Piotra Reissa, legendy Lecha, która w pucharach pograła jak na lekarstwo) będzie to najważniejszy mecz życia. Lech "życiówki" nie grał, spisywał się słabiej niż w pamiętnych pojedynkach z Grasshopper Zurich (6:0) czy Wisłą Kraków (4:1). A jednak dominował, zwłaszcza na austriackiej połowie boiska. Na dodatek Austriacy ułatwili mu zadanie. Fatalny błąd Mario Majstorovicia, który w 10. min pod własną bramką podał piłkę Sławomirowi Peszko, skończył się golem strzelonym przez Hernana Rengifo.

Prowadzący 1:0 Lech pozwalał sobie jednak na sporo chaotycznych zagrań w defensywie. Było jasne jak słońce, że jeśli nie strzeli drugiego gola, może mieć wielkie problemy z utrzymaniem tego korzystnego wyniku. No i wyrównanie dla Austrii padło. Mało tego, wówczas rozpoczął się okres bodaj najgorszej gry Lecha - zagubionego, zepchniętego do narożnika, kopiącego piłkę inaczej niż dotąd, bo gdzie popadnie. Kłopoty kondycyjne? A może "Kolejorz" znów nie radzi sobie z sytuacją stresową? - zastanawiali się wszyscy. Przyszło jednak otrzeźwienie i 85. min, w której ostre wejście w pole karne znakomitego wczoraj Peszki skończyło się golem na 2:1, oznaczającym dogrywkę i dodatkowe emocje.

Jeśli komuś było ich mało, to dogrywka ta jeszcze podkręciła napięcie. Lech ruszył jak rozjuszony zwierz, kilkakrotnie zagroził bramce Szabolcsa Safara. Wreszcie kiedy sędzia Kapitanis zastosował przywilej korzyści przy nakładce na Piotrze Reissie, piłka po strzale Roberta Lewandowskiego wpadła do siatki.

Lech nie zdążył się jednak długo nacieszyć, bo chwilę później błąd - a jakże - w obronie pozwolił Austriakom wyrównać po uderzeniu szczupakiem przez Matthisa Hattengergera.

Wisła rozczarowała ?

To, co działo się przez kolejne 20 minut trudne jest do opisania. Lech nacierał, atakował ile sił, pokazywał wielkie serce do walki, ale nie był w stanie nic zdziałać. Tracił czas na utarczki z sędzią, na nieudane próby wymuszenia rzutów karnych. Irytował siebie, irytował kibiców. Nie swą grą, ale tym, że może odpaść po takim meczu, takiej postawie i takim wieczorze.

Kiedy już nic nie było w stanie go uratować, kiedy sędzia pokazał, że doliczy tylko jedną minutę dogrywki i ta minuta się rozpoczęła, strzał rozpaczy Rafała Murawskiego - tego, od którego zagrania ręką zaczął się ten cały horror - dał gola na wagę zwycięstwa i historycznego awansu.

- Nigdy nie grałem w takim meczu! Gdyby Lech odpadł, nigdy nie wybaczyłbym sobie tych wszystkich moich niewykorzystanych okazji - wołał szczęśliwy Robert Lewandowski. Piotr Reiss, najstarszy z lechitów dodał: - Mówiłem, że jestem urodzony pod szczęśliwą gwiazdą! No i doczekałem się sukcesu Lecha w pucharach! Rzadko się zdarza, abyśmy kilka dni przed hitem z Legią w ogóle nie myśleli o tym meczu. Kibice muszą nam to jednak wybaczyć, jesteśmy zbyt szczęśliwi. Proszę się na nas nie gniewać, ale po prostu musimy to teraz opić jakimś jednym piwkiem. Nie, nie wieczorem - teraz, zaraz, w szatni!

Po raz pierwszy wszyscy kibice Lecha skandowali nazwisko trenera Franciszka Smudy. A ten miał problemy, by wytrzymać mecz emocjonalnie. Po jego zakończeniu doskoczył do drugiego trenera Austrii i coś do niego krzyczał. - Po bramce na 3:2 ich drugi trener zachował się bardzo nieładnie. Krzyczał w naszą stronę. A ja rozumiem niemiecki i wiem, co to były za epitety - wyjaśnia poznański trener. - Wytrzymałem jednak, nie odpowiedziałem mu. Pomyślałem, że poczekam aż mecz się skończy. I kiedy się skończył, wtedy mu odpowiedziałem.

Franciszek Smuda: - Ani ja, ani chyba nikt z nas nie potrafi dziś ocenić, jak wielkie znaczenie może mieć tak dramatyczny i szczęśliwie zakończony mecz dla tej młodej drużyny. Dla Lewandowskiego, Peszki, Stilicia, niemal wszystkich. To ich może ukształtować na długo. A to by oznaczało, że jeśli nie wyrzucą nas z pucharów, nic złego się nie stanie, a drużyna nie zostanie rozsprzedana, Lech będzie za jakiś czas zespołem, który może powalczyć w Europie.

Lech Poznań - Austria Wiedeń 4:2 (2:1, 1:0)

1:0 Rengifo (10. min), 1:1 Acimović (61. min), 2:1 Peszko (85. min), 3:1 Lewandowski (98. min), 3:2 Hattenberger (100. min), 4:2 Murawski (120+1. min)

LECH: Kotorowski Ż - Wojtkowiak, Arboleda Ż, Tanevski Ż (112. Djurdjević), Wilk - Peszko Ż, Murawski, Injac (84. Reiss Ż) - Stilić Ż - Lewandowski, Rengifo

AUSTRIA: Safar - Standfest, Bąk Ż, Schiemer Ż Cz, Majstorović Ż - Sulimani (69. Krammer), Hattenberger Ż, Blanchard, Acimović Ż - Bazina (107. Madl), Okotie (102. Diabang)

Sędzia: Costas Kapitanis (Cypr)

Widzów 25 tys.

Pierwszy mecz 1:2. Awans Lecha.

Rapid Bukareszt zawiesił trenera ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.