Wierietelny: Bjorgen miała problemy tylko wtedy, kiedy nie brała tych leków na astmę

Aleksandar Wierietielny: - Wszystko poszło zgodnie z planem. Jesteśmy na dobrej drodze. Z każdym startem powinno być już tylko lepiej. Rozmowa z trenerem Justyny Kowalczyk po siódmym miejscu Polki w inaugurującym sezon Pucharze Świata.

Spodziewał się pan, że Bjorgen będzie tak mocna?

- Ona zawsze jest mocna, zresztą wszystkie Norweżki są w bardzo wysokiej formie. W czołowej jedenastce było ich w sobotę sześć. Muszą rywalizować o miejsce w kadrze, stąd tak dobre wyniki. Bjorgen miała problemy tylko wtedy, kiedy nie brała tych leków na astmę, które zawierają niedozwolone środki dopingowe.

Znów sezon będzie stał po znakiem przepychanek polsko-skandynawskich?

- Nie. Justyna od dawna nie wypowiada się na temat astmy Marit i innych biegaczek.

Zapytana o cel na rozpoczęty właśnie sezon Justyna odpowiedziała, że od złotego medalu mistrzostw świata w Oslo wyżej ceni trzecią z rzędu Kryształową Kulę za Puchar Świata.

- Skoro tak mówi, to tak jest. Przygotowana jest tak, że będzie walczyć o jedno i drugie.

Panu też bardziej od złota podobają się kryształy?

- Jedno i drugie jest cenne.

To były spokojniejsze przygotowania niż rok temu przed igrzyskami?

- Zdecydowanie. Pięć zgrupowań przebiegło bez kłopotów. Zmieniliśmy specyfikę treningu, nie musieliśmy ćwiczyć sprintów, przygotowywać się do biegów po płaskich trasach. Dużo czasu Justyna poświęciła na doskonalenie techniki dowolnej. Miała sporo ćwiczeń imitacyjnych kroku łyżwowego. Klasykiem jest jedną z najlepszych, jeśli nie najlepszą biegaczką świata i tu chodzi o to, by niczego nie zepsuć. W technice dowolnej jest sporo do poprawienia.

Dwa ostatnie lata obfitowały w sukcesy.

- Dlatego teraz będzie zdecydowanie trudniej. Utrzymać się na szczycie nie jest tak łatwo, jak się na niego wdrapać. W poprzednich latach pracowała bardzo ciężko, teraz wielkie obciążenia nie robią już na niej wrażenia. Przyzwyczaiła się do nich, to dla niej rutyna. Skoncentrowaliśmy się na detalach, postawiliśmy na jakość ćwiczeń. Mam nadzieję, że w tym roku zaprocentuje dojrzałość i doświadczenie. W ubiegłym sezonie za dużo miała upadków, wywrotek i różnych niemiłych niespodzianek. Teraz chcemy tego uniknąć.

Trudniej było zmobilizować Justynę do wysiłku?

- W ogóle. Doskonale zdaje sobie sprawę, że jeśli cokolwiek odpuści, nie będzie wyników. Jeśli zaniedba treningi, z hukiem spadnie z tego szczytu. Leżąc na kanapie, wiele nie osiągnie, jeśli będzie pracować jak w poprzednich latach, dobre wyniki przyjdą. Mówiła, że pracowała o 5 proc. więcej niż rok temu? Ciekawe, jak to wyliczyła. Niepokoiły mnie tylko te dni, kiedy była w domu. Ciężko było jej wyrwać się na trening podtrzymujący formę wypracowaną na zgrupowaniach. Parę lat temu mogła spokojnie ćwiczyć, nikt jej nie szarpał. Żadna telewizja, radio, spotkania czy zobowiązania. Na zgrupowaniach pracowała więcej niż kiedyś, będąc w domu - mniej.

A pana życie nie zmieniło się po sukcesach Justyny?

- Jest, jak było. Rzadko rozmawiamy o tych medalach i kryształach. Czasem coś sobie wspomnimy, cieszymy się sukcesami, ale nie żyjemy w poczuciu, że jesteśmy nie wiadomo kim. Praca całego zespołu jest poukładana. Mamy dobrą logistykę, wygodne samochody i ciepłe ubrania.

Ale teraz jest o wiele większa presja. Ciąży na nas ogromna odpowiedzialność, nie chcemy zawieść kibiców. Jesteśmy na świeczniku, staramy się więc robić wszystko, żeby nikt nie miał poczucia, że marnujemy pieniądze podatników. Podejście do sportu jest bardziej odpowiedzialne.

Układ sił na trasach się zmieni?

- Nie. Dziesiątka zawodniczek, która dominowała w ubiegłych latach, będzie się liczyła także i teraz. Nie wiem, czy wyskoczy ktoś nowy. Ale będzie z kim walczyć.

Jak pan przyjął wiadomość, że Słowenka Petra Majdić nie kończy kariery? Na igrzyskach w Vancouver miała bolesny wypadek, złamała żebra.

- Wiedziałem, że wróci. Kiedy latem jechaliśmy na zgrupowanie do Sierra Nevada, zadzwonił do nas jej trener i zaprosił na wspólne przygotowania do Słowenii. Mieliśmy inne plany, z żalem musieliśmy odmówić. Takie gesty nie zdarzają się często, ale my się lubimy ze Słoweńcami. Mają świetny ośrodek w Rogli i tam nas zaprosili. Chcieli zobaczyć, co my robimy, i pokazać, co robią oni. Szkoda, że musiałem odmówić.

A są jakieś nowinki w sprzęcie?

- Nie. Najlepiej służą nam narty, które wybraliśmy dwa lata temu. Zabrakło tylko starych modeli butów Salomona, w których Justyna chciała biegać. Zostały wyprzedane.

Jestem spokojny, nie mam powodów do zmartwień. Z doświadczenia wiem, że jeśli lato jest dobre, to później nie ma co bać się zimy. Oby tylko zdrowie dopisywało. Moc Bjorgen

Copyright © Agora SA