- Trenerzy są zatrudniani przez związki, ale pieniądze na ich wynagrodzenie pochodzą z Ministerstwa Sportu. Ich wysokość jest określana przez przepisy. W przypadku wybitnych wyników przysługuje premia, comiesięczna doliczana do wypłaty. Przez moment tak było z moim trenerem, ale teraz mam informację, że nie dostanie tego dodatku - powiedziała gazecie Kowalczyk.
PZN już od dłuższego czasu walczy o dodatkowe pieniądze z ministerstwa. Jak podaje "Przegląd" organ zgadza się na wypłacenie premii, ale nie przekazał jeszcze środków.
Kowalczyk całą sytuacją jest zbulwersowana. - Siła biegów narciarskich w Polsce jest w moich nogach i w głowie trenera. jeśli jego zabraknie to biegów nie będzie.
Biegaczka zapewnia, że będzie walczyła o wynagrodzenie dla swojego szkoleniowca. - Ja chce walczyć o pieniądze dla trenera , bo nie rozumiem takiego zachowania. Przed igrzyskami obiecują wszystko, podczas zawodów robią sobie z nami zdjęcia, a po olimpiadzie dają kopa w tyłek - grzmi Kowalczyk.
Według niej wcale nie jest wykluczone, że sprawdzić może się nawet najgorszy scenariusz i Wierietielny może się nawet pożegnać ze Związkiem. - Są jakieś zasady i trzeba je respektować, jeśli chcemy mieć dobrych szkoleniowców w Polsce. Czy mój trener mógłby odejść? Jeśli kogoś się lekceważy, to jakie jest wyjście? inna sprawa, że on raczej nie będzie walczył o pieniądze. Ja to zrobię - deklaruje zawodniczka.
Justyna Kowalczyk wierzy w sukces Zakopanego ?