PŚ w Pjongczang. Justyna Kowalczyk: Podium wydawało się niewyjęte. A jednak nie dałam rady

- Moja drużyna czuje niedosyt i ja ich rozumiem - mówi Sport.pl Justyna Kowalczyk po sprintach w Pjongczang, w których pierwszy raz od ponad trzech lat była w PŚ w finale, ale podium straciła przez błąd na ostatnim zjeździe. - Na treningach przelatywałam na tym zjeździe jak pershing, na wysokości lamperii. A w finale znów złapałam ten głupi odruch...

- Fatalnie zjechałam. Nie ma nawet co mówić. Przypłużyłam jedną nartą. Na treningach ćwiczyłam ten zjazd dziesiątki razy i się to nie zdarzyło. Wiedziałam, że nie wolno przypłużyć. A zrobiłam to. Taki jakiś niedobry odruch. Zabrał mi podium - mówi Justyna Kowalczyk o ostatnim zjeździe przedolimpijskiej próby sprintu klasykiem.

Polka od kwalifikacji po półfinał w żadnym biegu w Pjongczang nie była niżej niż druga. Wszystkie problemy na trasie rozwiązywała atakami na podbiegach, od dawna nie była na nich tak mocna. Awansowała do finału sprintu pierwszy raz od mistrzostw świata w Falun. Pierwszy raz od ponad trzech lat, licząc tylko pucharowe starty. I długo się wydawało, że w finale, przy słabej obsadzie próby przedolimpijskiej (najlepsze Norweżki, Szwedki i Finki mają w ten weekend mistrzostwa kraju), powalczy nawet o zwycięstwo. Ale hamując zbyt mocno na ostatnim zjeździe, straciła zbyt wiele do rywalek. Wyprzedziły ją Słowenka Anamarija Lampić, Amerykanka Ida Sargent i Norweżka Slije Slind.

"Mam znów zdrowie do ścigania się i to cieszy"

Czwarte miejsce Kowalczyk jest i tak najlepszym w ostatnich trzech sezonach jej indywidualnych startów. Po igrzyskach w Soczi Polka już nie stała ani razu na podium, dwa razy była na czwartym miejscu - w Kuusamo w 2014 na 10 km klasykiem i w finale sprintu klasykiem w mistrzostwach świata w Falun 2015 - a w poprzednim sezonie najwyżej na piątym. Ale w Pjongczang, pod nieobecność najlepszych rywalek, była szansa na więcej. - Co zrobić. Rozumiem rozczarowanie mojej drużyny, ale i tak miło było się przekonać, że to co robimy w przygotowaniach od roku, zaczyna działać. Że zadziałały i te zmiany które wprowadzaliśmy od ostatniego mojego Pucharu Świata w Lillehammer. Wiem że nie było największych rywalek. Ale też wiem, co robiłam tutaj na podbiegach. Miałam powody do optymizmu po różnych sprawdzianach treningowych, ale to nie to samo co taki start. I z tego się cieszę, że mam zdrowie do ścigania się. Powinnam być blisko celu na 10 km klasykiem - mówi Kowalczyk o biegu, który jest jej najważniejszym celem w mistrzostwach świata w Lahti.

"Ta głupia myśl: co ci szkodzi przypłużyć"

- W Pjongczang zrobiłam błąd, który się tak naprawdę powtarza przez całą moją przygodę ze sportem. Potrafiłam to wyeliminować tylko wtedy, kiedy walczyłam o największe cele. Na imprezach mistrzowskich potrafiłam asekuracyjne odruchy opanować. A w pucharowych biegach często to się nie udawało. Zabrakło mi w Pjongczang jeszcze ze dwóch dni treningów. Gdy jestem bardziej objeżdżona na trasie, to rzadziej się to odzywa. To nie jest strach przed prędkością, bo przecież do niej jestem przyzwyczajona. Na trasach w Soczi było szybciej. Nawet w Pjongczang na treningach i rozgrzewkach przelatywałam ten zjazd jak pershing, na wysokości lamperii. A w walce o stawkę się odezwała ta głupia myśl: przecież jak przypłużysz to w niczym nie zaszkodzi, tylko pomoże, bo się nie wywrócisz i nie stracisz przewagi. A dziewczyny z tyłu nie płużą, łapią rozpęd i wiedzą potem gdzie się ustawić.

W sobotę bieg łączony: "Dać z siebie wszystko klasykiem"

W sobotę od 6.30 w Pjongczang bieg łączony, czyli dopiero drugi w tym sezonie start Kowalczyk w stylu łyżwowym, którego już nie trenuje. - Pierwszą część trasy stylem klasycznym postaram się przebiec jak najszybciej, a potem zobaczymy, ile stracę po zmianie stylu na łyżwowy. Rozmawiałam wstępnie z trenerem na temat taktyki, mam dać z siebie wszystko na odcinku klasycznym, ale czy od startu czy dopiero od drugiej pętli klasykiem, to jeszcze zobaczymy. Rano się przekonam, jak drogo trzeba będzie płacić za piątkowe wyścigi. Całe dni sprintów, aż po finał, rzadko mi się zdarzały w ostatnich latach. Zobaczymy czy uda, pachwiny i plecy są mocno zakwaszone. Gdy to sprawdzę, podejmiemy decyzję o taktyce. No i trzeba brać pod uwagę wiatr. Jeśli będzie wolno wiało, to nie ma co być samotnie uciekającym Don Kiszotem. Takich rzeczy się w wieku 34 lat nie robi.

W niedzielę, gdy w Korei są drużynowe sprinty, Kowalczyk będzie już w podróży do Soczi, - Nie chciałam zostać w Pjongczang za długo, żeby się organizm nie przyzwyczaił do innej strefy czasowej. Nie mogłam mu tego zrobić, zbyt mało czasu zostało do mistrzostw świata. Pobędę w Soczi aż do Pucharu Świata w Otepaeae, ostatniego przed mistrzostwami. A potem jedziemy na MŚ (początek 23 lutego, bieg na 10 km 28 lutego - red.) - mówi Kowalczyk. - W Pjongczang dostałam nauczkę i mam nadzieję, że za trzy tygodnie w Lahti zjadę jak trzeba. Zresztą tam aż takich szalonych zjazdów nie będzie.

Zobacz wideo

Ciesz się z powrotu zimy! Wracają piękne sportsmenki! [ZDJĘCIA]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.