MŚ w Falun. Kowalczyk: Jestem w formie. Brak medalu zaboli

- Gdy byłam na zgrupowaniu w Santa Caterina, już na drugi dzień wpadła kontrola dopingowa, po kilku dniach kolejna. Powiedziałam do trenera: Chyba mnie jednak jeszcze nie skreślili - mówi Justyna Kowalczyk. - Jestem gotowa, w formie. Jeśli wyjadę stąd bez medalu, na pewno zaboli - dodaje. Jej najbliższy start na MŚ w Falun w niedzielę, w sprincie drużynowym razem z Sylwią Jaśkowiec

Paweł Wilkowicz: Mówiłaś po czwartym miejscu w sprincie, gdy uciekł medal: popłaczę sobie. Było dużo łez?

Justyna Kowalczyk Było mało snu w nocy, a na treningu w piątek biegałam z Nikitą Kriukowem, bo tylko on mnie dzisiaj na Ziemi rozumie. Też był w czwartek w sprincie czwarty. Wie, co czuję. On przynajmniej nie popełnił głupiego błędu, po prostu tak wyszło. U mnie wyszło, jak wyszło. Mam nadzieję, że dalszych konsekwencji nie będzie, poza tym, że ten medal mi uciekł. Czasu nie cofnę, przed następnym sprintem czegoś się nauczyłam. Nic więcej nie zrobię. Mam mieszane uczucia: wróciłam, cieszę się z tego. Ale wiem, że mogłam mieć medal. Mój trener chodzi taki smutny, że szkoda patrzeć. Atmosfera w całej drużynie też smutna. Nie ma złości. Tylko nam przykro. Ale przecież się nie obrażamy i nie pakujemy. Jakieś wnioski wyciągnę przed drużynowym sprintem. Walczymy dalej. Jestem w formie, co zresztą podejrzewałam, jadąc tutaj. A w niedzielę możemy pokazać, że Sylwia też jest w dobrej dyspozycji. Swoją drogą, ten indywidualny sprint wypadł dokładnie sześć lat po tym, jak zdobyłam pierwszy medal mistrzostw świata. Brązowy w Libercu na 10 km. A powinien być złoty. Przegrałam tam z nerwami. Tak już ze mną jest, że igrzyska olimpijskie były dla mnie do tej pory łaskawsze niż MŚ. Pierwszy medal powinien być już w 2007 w Sapporo, ale się pochorowałam.

Robiłaś z okazji tych sześciu lat jakieś podsumowanie? Rozliczenie kariery?

- Nie, tak o tych mistrzostwach świata tylko pomyślałam. Datę pierwszego medalu skojarzyłam przypadkiem, nie jestem w tym dobra. Tylko jednej daty nigdy nie zapomnę: 13 lutego 2014, złota z Soczi. Reszta mi ucieka. Ta mi się skojarzyła ze smutnego powodu. Gdy byłam na MŚ w Libercu, zmarła Kamila Skolimowska. I teraz zobaczyłam rocznicowe wspomnienia, zerknęłam. W tamtym biegu pierwszy raz zobaczyłam przy trasie tylu kibiców z Polski. I tak mnie usztywniło... Zapłaciłam potem za to. Ale nie narzekam: sześć lat, siedem medali.

I trzy bardzo ważne starty, w których uciekły złote medale albo medale w ogóle, i trudno o tym zapomnieć: 10 km klasykiem w 2011 w Oslo, sprint klasykiem w Val di Fiemme 2013 i sprint z Falun. Który najmniej bolał?

- Ten z Falun. Mimo wszystko. Nie wiem, czym się zakończą te mistrzostwa, to mi da perspektywę. Srebra na 10 km w Oslo do dzisiaj nie przetrawiłam. I pewnie nigdy nie przetrawię. Tamto przegrane złoto pozwoliło mi zdobyć złoto w Soczi, zapoczątkowało serię zwycięstw w klasyku. Val di Fiemme? Cztery dni wcześniej wygrałam sprint klasyczny w Davos z przewagą, jak to mawiają Rosjanie, dwóch przystanków tramwajem. A na mistrzostwach przewróciłam się w finale. Bolało. Jak będzie w Falun, zobaczymy. Jestem gotowa, w formie. Jeśli wyjadę stąd bez medalu, na pewno zaboli.

Jakie to uczucie być skreślonym? Nikt tutaj o ciebie w Falun nie pytał przed tym sprintem. Dopiero teraz przychodzą Szwedzi i Norwegowie i chcą wiedzieć wszystko.

- Gdy byłam na zgrupowaniu w Santa Caterina, już na drugi dzień wpadła kontrola dopingowa, po kilku dniach kolejna. Powiedziałam do trenera: chyba mnie jednak jeszcze nie skreślili. Nie myślę o tych sprawach, poklask nie był mi nigdy niezbędny. Ci, którzy się znali na sporcie wytrzymałościowym, wiedzieli, że można zbudować formę na konkretny moment sezonu. Nieraz się zdarzało, że zawodnicy, którzy wcześniej rozczarowywali, przyjeżdżali na ważną imprezę przygotowani. Przecież ja miałam całe trzy miesiące do mistrzostw, żeby poprawić wszystko, co nie grało. A już przed początkiem Pucharu Świata, po starcie w Pucharze FIS w Muonio, czułam, że coś nie gra. Niby wygrałam, ale strasznie bolały mnie nogi. Za mocno. I potem to się potwierdziło. Trzeba było reagować. Ale już przecież różne sezony mi się zdarzały. Do igrzysk w Turynie też się przygotowywałam specyficznie, ze względu na dyskwalifikację. Trenowałam wtedy często z Rosjankami, z nimi sobie robiłam sprawdziany. I bywało, że w sprawdzianach z samymi Rosjankami byłam na 27. miejscu. A w Turynie był medal. Przyzwyczaiłam ludzi, że mogę być w formie przez cały sezon i jeszcze na głównej imprezie jest medal. Widocznie czasy się zmieniły.

I już nigdy nie będzie takiego sezonu, że biegasz wszędzie, z sukcesami?

- Nie wiem. W tym roku oprócz moich problemów były też problemy ze sprzętem. Nie mogliśmy się zgrać z nartami klasycznymi. W dwóch miejscach uciekło mi przez to podium. W Kuusamo dwa razy i raz w Davos. Gdybym była wtedy na podium, to nikt by mi nie kazał schodzić ze sceny. Byłoby: wspaniała może nie jest, ale niech sobie spokojnie biega.

A tak to zostałaś królową czwartych miejsc.

- Śmiałam się kiedyś z tego pecha Kristin Stoermer Steiry, bo to było aż niewiarygodne, co chwila czwarte miejsce. I mnie pokarało. Mam nadzieję, że się na tych czwartych miejscach nie zalogowałam na zbyt długo. Ale mimo tych niepowodzeń wierzyłam, że potrafię się przygotować na główną imprezę.

A od przyszłego roku będą maratony narciarskie, przygotowania do wielkich imprez i tylko ulubione starty w Pucharze Świata.

- Jeszcze zobaczę, jak to poukładam. Pierwszy maraton mogłabym pobiec już w grudniu, w weekend, w który zwykle jest Davos. Skoro nie będę się już w stanie przygotować do biegów łyżwą tak, żeby w nich osiągać sukcesy, to nie widzę sensu i nie mam przyjemności w startach łyżwowych, w których wyląduję w czwartej czy piątej dziesiątce. Będę startować w rosyjskim zespole, bo oni mnie zaprosili. Tam są ludzie, których znam i lubię. A polskiego zespołu w maratonach nie ma. Przecież ja nie będę z tym rosyjskim zespołem trenować. Oni mi zapewnią dach nad głową przed startem, jedzenie na trasie, posmarują mi narty i tyle: do zobaczenia następnym razem.

A co z zespołem? Jeśli nie będzie w Falun medalu, to i pensja trenera się zmniejszy, i będzie mniej pieniędzy na przygotowania.

- Ministerstwa Sportu nie da się w tej sprawie przeskoczyć. Ale PZN ma prawo w takich sytuacjach utrzymać pensję trenera z pieniędzy sponsorskich. Gdy Adam Małysz miał kryzysowe lata, to tak się działo. Może i teraz się uda. Aleksander Wierietielny nie jest tylko moim trenerem. A mnie przygotował do medalu w Falun. Nie zdobyłam go, to inna sprawa. Ale on ze swojego zadania się wywiązał.

Cieszysz się na to nowe?

- Już jestem zmęczona starym.

A drużyna się cieszy?

- Cieszy się, że nie odchodzę z biegów.

Ukrainka Walentyna Szewczenko przez lata biegała w maratonach. Ale na Alpe Cermis też wbiegała.

- I to jest pytanie, czy ja też będę na Alpe Cermis?

Tak.

- Na pewno chciałabym dalej startować w Tour de Ski. I dalej zajmować w nim tak dobre miejsca. Ale zobaczymy, co będzie możliwe.

A w Falun w następnych dniach? Trener Norweżek Egil Kristiansen powiedział, że jesteś w zbyt dobrej formie, żeby nie startować w sobotę w biegu łączonym. Że uwierzy w to dopiero, gdy zobaczy listy startowe. Marit Bjoergen też powiedziała, że ma nadzieję cię zobaczyć.

- Nie jestem zgłoszona, nie biegnę. Po co miałabym blefować, nigdy tego nie robiłam. Mój następny start jest w niedzielę. W sprincie drużynowym. I to będzie dla nas bardzo ważny dzień. Bieg łączony to tym razem gra niewarta świeczki. Po co się zarzynać, gdy niedziela jest tak ważna. Gdyby sprinty były w poniedziałek, to na pewno nie odpuściłabym biegu łączonego. A tak to sobie porównałam: co mogę osiągnąć w łączonym, co możemy zrobić w sprincie drużynowym. I decyzja mogła być tylko jedna.

Dwie drużyny, Norwegia i Szwecja, wydają się być w sprincie poza zasięgiem. Czyli to jest gra o trzecie miejsce?

- Ja widzę Norweżki poza zasięgiem, jeśli wystartuje u nich Marit Bjoergen. Będą sobie biegły z przodu. Potem Szwedki, ale przecież Stina Nilsson nie pobiegnie za dwie. Zapewne w drużynie będzie miała Idę Ingemarsdotter. A Ida nie ma teraz tej wytrzymałości co dawniej. Więc obstawiam, że będą biec w grupie. Grupa to będą Szwedki, Niemki, miejmy nadzieję Polki, Amerykanki, może Rosjanki, Finki. Więcej tam nas nie trzeba.

Sprint drużynowy w Otepaeae to był jedyny w tym sezonie start, który dał ci miejsce na podium Pucharu Świata. Ale tamta trasa, dość łatwa, nijak się ma do tej z Falun.

- Tutaj trasa jest na pewno trudniejsza, choć w porównaniu ze sprintem indywidualnym znika jeden podbieg, ten środkowy. Ale zgadza się, jest trudniejsza. I dla jednej z nas, dla mnie, to świetnie. A dla Sylwii gorzej. Tak jak z warunkami: jeśli będą takie jak w indywidualnym sprincie, roztopy, to świetnie dla mnie. I źle dla Sylwii. Idealnego rozwiązania nie ma, więc trzeba się zdać na los. Ja biegnę na pierwszej zmianie, Sylwia na drugiej, bo ma mocniejszy finisz stylem łyżwowym. Serce by mi pękło, gdybym przegrała finisz. Sylwia sobie na pewno lepiej poradzi. A ja powalczę jako pierwsza. Od dawna podejrzewaliśmy z trenerem, że drużynowy sprint to może być ten typ wysiłku, który mi odpowiada. Nawet w kompletnym dole, w jakim byłam w Otepaeae, sprint zniosłam świetnie, i to sprint łyżwą. Tam było miękko, dobrze dla mnie. Ale za to trasa była łatwa, czyli nie dla mnie. Jeśli się ustrzeżemy przed głupimi błędami i będzie serce do walki, może będzie dobrze.

W którym momencie poczułaś, że rzeczywiście jesteś gotowa na Falun?

- Już w połowie ostatniego obozu, w Santa Catarina. Robiliśmy tam takie treningi, bardzo mocne, nawet przy nich wymiotowałam. I to, że się potrafiłam do nich zmusić, oznaczało, że idziemy w dobrym kierunku. A już w Falun, w ten weekend, gdy w Oestersund był Puchar Świata, miałam trening na trasie sprinterskiej. Teoretycznie bardzo wyniszczający, a poszedł jak z płatka. W ogóle nie czułam wysiłku. I już wiedzieliśmy, że jest naprawdę dobrze. Od tej pory już tylko szlifowaliśmy różne elementy: zjazdy, starty. Te starty, które w finale popsuły wszystko.

A 30 km to ciągle niewiadoma? Czy po prostu nie mówisz wszystkiego?

- Wiem, jak będzie. Robiłam w Santa Caterina dwa treningi, które przygotowują do 30 km, i jeden był lepszy od drugiego. Czyli jakaś zmiana zaszła. Ale czy to wystarczy, żeby się utrzymać w norweskim pociągu? Ostatnio uciekł mi już po czterech kilometrach, na 10 km klasykiem w Tour de Ski. Teraz jestem dużo mocniejsza, będę miała zapewne dużo lepsze narty. Ale nie wiem, czy to pozwoli wytrzymać z nimi 30 km. Różne rzeczy się w sporcie zdarzają, więc wierzę. Bywały takie biegi na 30 km, gdy byłam główną faworytką, w innych biegach wygrywałam, jak chciałam. A przychodziła trzydziestka i nagle tych wszystkich dziewczyn nie potrafiłam zgubić. Ba, przegrywałam z nimi finisze. Może teraz mi się uda utrzymać na jakiejś niewidzialnej nitce. A przyszłość, zobaczymy, co przyniesie. Gdy biegaliśmy z Nikitą Kriukowem na treningu, powiedziałam mu: Nikit, ja jeszcze nigdy nie byłam w Korei. Wiesz, że tam na igrzyskach będzie sprint klasykiem?

On też nie był w Korei. I też wie, że tam będzie sprint klasykiem. Może tam się odgryziemy za Falun.

Co, gdzie, kiedy przed MŚ w Falun [ROZKŁAD]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.