Tour de Ski. Justyna Kowalczyk o Alpe Cermis: góra jest okropna i trudna

Justyna Kowalczyk wygrała w Val di Fiemme w biegu na 10 km stylem klasycznym. W niedzielę liderkę Tour de Ski czeka ostatni bieg serii - 9 kilometrów stylem dowolnym (początek o 11:45, relacja Z Czuba i na żywo na Sport.pl). Najtrudniejszy będzie podbieg pod Alpe Cermis. - Cała góra jest okropna i trudna. Alpe Cermis to ciężki dzień dla wszystkich - powiedziała Polka po sobotnim biegu.

Śledź niedzielny bieg w Val di Fiemme w swoim telefonie. Ściągnij aplikację Sport.pl

Robert Błoński: Jak pani oceni sobotni start i zwycięstwo?

Justyna Kowalczyk: Jestem bardzo zmęczona, ale i szczęśliwa, że do końca Touru został tylko jeden wyścig. W niedzielę muszę pobiec sprytnie, bo mam sporą przewagę. Dzisiejszy bieg był bardzo dobry, pogoda też mi pasowała. Lubię, kiedy jest ciepło, wtedy trasa nie jest zbyt szybka i to są właśnie moje warunki. Narty miałam przygotowane perfekcyjnie. Znam tę dziesiątkę w Val di Fiemme, wygrałam tu trzeci raz z rzędu. To dobra prognoza przed lutowymi mistrzostwami świata, które są moim jedynym celem w sezonie. Moja taktyka była prosta: na pierwszym okrążeniu biegłam spokojnie, nie szarpałam się. Na drugim poszłam na całość. Taktyka okazała się dobra.

Ma pani ponad dwie minuty przewagi nad Therese Johaug, co musiałoby się stać, żeby pani nie wygrała Touru czwarty raz z rzędu? Jest w ogóle taka możliwość?

- Wszystko jest możliwe, Therese będzie walczyła. Jest niska i lekka, więc w niedzielę pobiegnie szybko. Ale to ja będę z przodu i mam nadzieję, że będę też pierwsza na górze. Nigdy nie powiem przed startem "tak, już wygrałam", bo tego nie wiem. Takie wypowiedzi nie są w moim stylu. Pobiegnę rozsądnie i zobaczymy.

Była pani zaskoczona, że Johaug odjechała również jej koleżanka z drużyny Kristin Steira?

- Słyszałam, co się dzieje na trasie. Miałam informacje od serwismenów, a na zakrętach i zjazdach czasem zerkałam, co się dzieje za moimi plecami. Widziałam, że Therese słabnie, że nie tylko Kristin ją wyprzedziła. To dobrze, bo na mecie dostałam 15 sekund bonusu, a Therese zero.

Norwegowie mówią: już dziś gratulujemy Justynie wygranej.

- Dziękuję, ale ja przyjmę je w niedzielę. Nigdy nie przyjmuję gratulacji przed finiszem.

Tegoroczny Tour poza prologiem i sprintem przebiegła pani właściwie w samotności. Nawet biegi ze startu wspólnego kończyła pani samotnie.

- To nie jest łatwe. Najcięższe są chwile po biegu. Na początku rozpieszczałam dziennikarzy, chodziłam wszędzie i odpowiadałam na każde pytanie. Do hotelu wracałam ponad dwie godziny zawodach i tak codziennie. W tym czasie inne dziewczyny już odpoczywały i miały wszystko w nosie. Przebiec Tour w samotności nie było łatwo.

Wspomniała pani o MŚ na których będą dwa biegi techniką klasyczną: sprint i 30 km.

- Lubię biegać w Val di Fiemme, ale teraz bolą mnie nogi. To dobrze, bo gdyby mnie nie bolały, to by oznaczało, że coś jest nie w porządku z moim zdrowiem. Mistrzostwa są dla mnie w tym roku najważniejsze.

Który fragment wspinaczki na Alpe Cermis jest dla pani najtrudniejszy?

- Cała góra jest okropna i trudna. Szczerze powiem, że najgorsze dla mnie jest te pierwsze 5 km dojazdu do góry. Szczerze go nie znoszę. Później jest podbieg. Wiem, co mnie czeka, Alpe Cermis to ciężki dzień dla wszystkich.

Ma pani jakiś cel na niedzielę oprócz tego, by być pierwszą na szczycie? Interesuje panią np. czas?

- Zupełnie nie. Interesuje mnie, by tam wyjść. Zdarzało mi się już przegrać z Therese o ponad dwie minuty. To było dwa lata temu. W zeszłym roku straciłam do niej 51 sekund, ale sam podbieg pod Alpe Cermis był wolniejszy tylko o trzy sekundy.

Jest pani zaskoczona przewagą, którą wypracowała sobie pani w sobotę?

- Oczywiście. Bieg ze startu wspólnego rzadko wygrywa się z taką przewagą. Rok temu pokonałam Marit Bjoergen o prawie dziesięć sekund i to już było bardzo dużo. Teraz jest ponad 40 sekund, cieszy mnie, że jestem tak mocna w klasyku.

Skąd wynikało skakanie po torach, bieganie obok nich?

- W sobotę było bardzo dużo igieł z lasu, wiatr zwiał je w tory. I przyklejały się do gęstych klistrów, którymi miałam posmarowane narty. Na stadionie w torach biegło się zdecydowanie wolniej niż obok, dlatego z nich wyskakiwałam.

Na mecie tym razem zaczekała pani na rywalki.

- Bo było ciepło, gdybym znowu marzła tak jak w Toblach, uciekłabym założyć kurtkę.

W Val di Fiemme Justyna Kowalczyk zdominowała rywalki ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.