Tour de Ski. Kowalczyk: Siedem sekund to tyle, co nic

Jestem bardzo zadowolona ze swojego biegu. Obawiałam się, że Bjoergen może mi odjechać dalej, miesiąc temu przegrałam z nią na tym dystansie o półtorej minuty, dziś o dwie sekundy - mówiła polska biegaczka na mecie w Toblach.

My też mamy zdanie! Dzielimy się nim na Facebook/Sportpl ?

Robert Błoński: Zadanie wykonane: Marit pani nie uciekła, za to przewaga nad Therese Johaug powiększyła się do prawie trzech i pół minuty.

Justyna Kowalczyk: Dokładnie, jestem bardzo zadowolona z tego biegu i wyniku, jaki osiągnęłam. Za wszelką cenę chciałam nie dopuścić do tego, co stało się podczas grudniowego biegu na 15 km łyżwą w szwajcarskim Davos. Wtedy przegrałam z Bjoergen o niespełna półtorej minuty, dziś o dwie sekundy. To naprawdę świetny wynik dla mnie, biegło mi się - jak na łyżwę - nadspodziewanie dobrze. Czułam się bardzo dobrze, środowe sprinty nie miały wpływu na moje zmęczenie.

Jak wyglądała współpraca na trasie?

- Jakoś wyglądała. Nie było między nami żadnych emocji. Obie miałyśmy wspólny cel: powiększyć przewagę nad Johaug. Udało się, więc jesteśmy zadowolone. Zmieniałyśmy się na prowadzeniu, ale to Marit częściej jechała pierwsza. Zdecydowanie pierwsza, była silniejsza, czasem puszczała mnie do przodu, ale to ona prowadziła bieg. Miałam jednak wrażenie, że nie szarpała za bardzo, nie było momentu w którym próbowała mi uciec, raczej czekała na finisz. Choć oczywiście ostatnie kółko na pewno pojechała na 100 procent. Ja tak samo. Przed finiszem wystopowała, bo zobaczyła, że szarpanie nic nie daje. Obie miałyśmy informacje, co się dzieje na trasie, ile wynosi przewaga nad resztą. Ja od swoich serwismenów, Bjoergen od swoich.

W pewnym momencie, na łuku przed metą, chciała pani zaatakować, ale zabrakło miejsca?

- To nie tak. Miałam dziś bardzo dobrze przygotowane narty, świetnie jechały na zjazdach i po prostu zrównałam się z Norweżką. Zawiodły mnie piszczele, które znowu bolały, ale i tak jest super! Myśleliśmy, że może nam odbiec trochę bardziej. Wygrała, bo jest ode mnie lepszą sprinterką i nie bolały ją piszczele. Ale za to ja miałam świetnie posmarowane nartki.

Siedem sekund przed dwoma ostatnimi etapami Tour de Ski, to...

-...to tyle co nic. Zaraz po biegu jadę do Val di Fiemme i zobaczę, co tam zastanę: jak trasa, pogoda. W piątek pojadę na krótki trening, zobaczę jak pracują nartki. Tour pozostaje otwarty, zobaczymy jak to się poukłada.

Nie żal czerwonej koszulki liderki, którą straciła pani po sześciu etapach?

- Nie jestem aż tak emocjonalna, by przywiązywać się do kawałka materiału (śmiech). Jestem zadowolona z tego, co się dzieje na tym Tourze. Poza biegiem na 3,3 km, który troszkę zepsułam, wszystko robię lepiej niż potrafię.

Sądzi pani, że Therese Johaug odpadła z rywalizacji w Tour de Ski?

- Absolutnie. Dopóki nie wbiegnę na Alpe Cermis przed nią, dopóty nie odważę się powiedzieć, że ją wyeliminowałam.

Tour de Ski. Zwycięzcę wyłoni wspinaczka pod Alpe Cermis, a tam faworytką Justyna!

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.