Raul Lozano: Naszą naczelną regułą od początku było: interes grupy stawiamy wyżej od indywidualnego, o sobie myślimy na końcu. I tak będzie dalej. Obecne napięcie i nieporozumienia są poniekąd zrozumiałe, bo wydarzyło się coś, z czym grupie niełatwo było sobie poradzić. Ważny zawodnik, czyli Wlazły, opuścił kadrę, co ją zblokowało i zszokowało. Przestał dla niej walczyć - siatkarze to zaakceptowali, ale w takich okolicznościach niełatwo im uciec od poczucia, że zostali w pewnym sensie porzuceni.
Ale nie martwię się. Znam tych ludzi, wiem, że zależy im na reprezentacji, więc muszą sobie pewne rzeczy wyjaśnić i wrócić do normalnej pracy. Na szczęście w ich wypowiedziach nie padło wiele naprawdę bolesnych słów...
- Naprawdę? Tego nie wiedziałem... W każdym razie reprezentacja musi być powyżej tych problemów. Kto tego nie zrozumie, wyleci. Jeśli dwie osoby nie potrafią pracować ze sobą, kłócą się lub nie odzywają do siebie i ich pobyt szkodzi drużynie, jedna z nich - albo obie - muszą odejść. Jestem w tej sprawie demokratą, akceptuję tylko tych, którzy szanują reguły. Ale powtarzam: pozostaję optymistą, sądzę, że będą potrafili razem grać, nawet jeśli pewne rzeczy ich wcześniej dzieliły.
- I to mnie denerwuje najbardziej, bo oni znają także inną zasadę: nie biegamy do gazet z naszymi problemami, wyjaśniamy je sami. Ja też bym o tym teraz nie chciał rozmawiać, ale muszę zrobić wyjątek, bo tym razem nie ma mowy o słowach nieprecyzyjnie zacytowanych lub wyrwanych z kontekstu. Rozumiem uczucia Mariusza, jednak i on musi zastanowić się, gdzie problem wziął swój początek. Czy od drużyny, czy od niego. Jego odejście w niejasnych okolicznościach, a potem bardzo słaby występ reprezentacji na ME, pełen nerwów i braku pewności siebie, odbił się na jego kolegach. To nie wina Mariusza, ale trzeba wszystkie niuanse wziąć pod uwagę, by zrozumieć, co się dzieje. Nawet przeszłość, bo przecież ten zawodnik już kiedyś poprosił o wakacje, w czasie kiedy kadra miała grać w LŚ.
Mam nadzieję, że kłopot się skończy, kiedy Mariusz nie będzie już narzekał na skurcze. Byliśmy w klinice w Barcelonie, postawiono diagnozę, wszczęto szeroki program naprawczy, od diety po stretching. Wyraźna poprawa miała nastąpić po 45 dniach, czyli w przyszłym tygodniu. Gdyby nie nastąpiła, będziemy znów radzić w Barcelonie, co robić. Z tego, co wiem, zawodnik czuje się już lepiej.
- Spotkamy się dopiero na zgrupowaniu przed preeliminacjami olimpijskimi i wtedy wszystko ustalimy. Przecież nie będę wyrywał ludzi z klubów, by zebrać ich np. w Warszawie.
- W zeszłym roku pracowaliśmy z nim nad pewnymi sprawami, sam tego chciałem. Ale teraz nie ma czasu, kilkanaście dni zgrupowania to za mało. Nie ma sensu. Ja kieruję kadrą globalnie, zarządzam wszystkim. Obecnymi problemami też chcę się zająć sam.
- PZPS i kluby chciały 12 dni, licząc czas czystego treningu, jak chcę 15 [rozmawialiśmy przed wczorajszym spotkaniem trenera z działaczami w Rzeszowie, na którym miały zapaść ustalenia]. Ponoć nie ma czasu, bo liga nie zdąży zagrać wszystkich meczów. Tyle że polskie rozgrywki składają się z ledwie 10 drużyn. Tymczasem we Francji jest 14 klubów, we Włoszech - również 14, w Rosji - 12, a federacje ze wszystkich tych krajów dają swoim reprezentacjom trzy lub cztery tygodnie. Moje pytanie brzmi: dlaczego inni znajdują czas, mimo że mają liczebniejszą ligę?
Ja nie będę robił problemów. Jak nie ma czasu, to nie ma czasu. Nie wezmę karabinu i nie powystrzelam działaczy. Przedstawię swoją propozycję, podeprę ją argumentami i poproszę o wyjaśnienie, dlaczego Serie A ma za sobą siedem kolejek, a PLS tylko cztery. Dlaczego inni mogli ruszyć z ligą tydzień po mistrzostwach Europy, a my nie. Dlaczego inni znaleźli najróżniejsze rozwiązania, by pomóc reprezentacji.
- Niech pan sam oceni. Rosjanie nie grają play-off, a Włosi skrócili go i w każdej rundzie będą rywalizować tylko do dwóch zwycięstw. W innych krajach powiedzieli sobie: czas dla kadry to priorytet. Oni wszyscy chcą awansować na igrzyska. Ja też chcę, to jest najważniejszy cel, dlatego wolałbym pracować tyle co inni albo przynajmniej prawie tyle co inni. I będę kadry bronił, nawet będąc w absolutnej mniejszości, choć oczywiście nie mam żadnej mocy decyzyjnej. To nie mój kaprys, to mój obowiązek. A poza tym jeśli z Polski na zgrupowania wyjeżdżają obcokrajowcy, kluby ich zatrudniające będą w gorszej sytuacji od innych. To niesprawiedliwe, może fałszować ligowe wyniki.
- Cieszy mnie, że kreuje się mnie na osobę tak wszechpotężną, zdolną wpływać na zachowania całego otoczenia. Ale ja nie jestem wszechpotężny. I nie sądzę, by podczas mojej obecności zawodnikom było łatwiej poradzić sobie z tym, co się stało na ME w Moskwie.
Temat rzeczywiście wraca, choć nie dzieje się nic niezwykłego. Bo gdzie mieszka Bonitta, kiedy nie trenuje siatkarek? Gdzie mieszka Wenta, kiedy nie trenuje piłkarzy ręcznych? Gdzie mieszka Beenhakker? Musicie się przyzwyczaić, że jesteśmy selekcjonerami z zagranicy. Mamy rodziny w innych krajach, a do was przyjeżdżamy, kiedy trzeba pracować. Ja teraz przyleciałem wcześniej, choć do zgrupowania jeszcze kilka tygodni, bo uznałem, że sytuacja tego wymaga. Lubię być w waszym kraju, ale jeszcze bardziej lubię być z żoną i synem. Gdyby kontrakt mi na to nie pozwalał, to bym go nie zaakceptował. Ale go podpisałem i sumiennie wypełniam. I nie mam sobie nic do zarzucenia. Wiem, że niektórzy twierdzą inaczej, ale wolałbym, żeby np. Wojciech Drzyzga nie zgadywał, co siedzi w mojej głowie, tylko mnie o to zapytał. Żałuję, że nigdy ze mną nie rozmawia, choć próbuje stale interpretować moje myśli.
- Pomyliłem się. Sądziłem, że mamy na kontynencie sześć bardzo mocnych ekip o zbliżonych możliwościach, a jest ich dziewięć. Tak naprawdę wszyscy wielcy ponieśli w Moskwie porażkę, bo złoto zdobyła Hiszpania, w której absolutnie nikt nie widział faworyta. A jej półfinał z Finlandią? Czy ktoś to sobie wyobrażał? Do niedawna skład półfinalistów mistrzowskich imprez pozostawał niezmienny, zmieniały się tylko miejsca na podium. Od pięciu lat właściwie nikt nie jest w stanie sięgać po medal na każdym turnieju. Z wyjątkiem Brazylii, która ma najlepszą drużynę w historii dyscypliny, a jeśli zdobędzie złoto na igrzyskach w Pekinie, to będzie chyba bezkonkurencyjna biorąc pod uwagę historię wszystkich głównych gier zespołowych.
Różnice między najmocniejszymi drużynami zrobiły się tak minimalne, że każdy dzień wspólnego treningu staje się bezcenny. To także dlatego walczę, by kadra miała jak najwięcej czasu dla siebie. Wiem, że niektórzy mówią: Lozano się boi, że przegra. A ja jestem tylko świadomy siły przeciwnika. Gdybym nie był, to dopiero wtedy mielibyśmy kłopot.
- W każdym sezonie mieliśmy momenty lepsze i słabsze. Niestety, tym razem zaczęliśmy świetnie, od rekordowej passy w Lidze Światowej, którą zakończyła porażka w półfinale z Brazylią. Porażka nieznaczna, gdzie pojedyncze akcje mogły odmienić losy meczu.
Turniej we Francji, który rozegraliśmy tuż przed ME, był być może najlepszy - pod względem taktycznym i technicznym - od trzech lat. Tyle że wówczas był z nami jeden dziennikarz z Polski, nikt nie odczuwał żadnej presji. A po wicemistrzostwie świata zmieniło się wszystko. Zmienili się zawodnicy, zmieniły się ich żony i przyjaciółki, zmienili się działacze, sponsorzy i kibice, na wszystkich srebro jakoś wpłynęło. Telewizja potroiła czas antenowy poświęcany na siatkówkę, oczekiwania wzrosły niesamowicie. To tak, jakby z toru żużlowego przenieść się na tor Formuły 1. Siatkarze to czuli, ale nie widzę w tym jedynej przyczyny porażki. Nieszczęśliwie zbiegło się ze sobą kilka czynników: że akurat w momencie najtrudniejszego testu dla ich psychicznej wytrzymałości straciliśmy najpierw Wlazłego, a potem Gruszkę. Za dużo na nas tego spadło. I być może ja też popełniłem błędy. Po pierwsze, przestrzegałem, że po medalu wszystko się zmieni, ale nie znalazłem sposobu, by zapobiec wszystkim konsekwencjom. Po drugie, od trenera można pewnie wymagać, by był gotowy każdy wariant, nawet katastrofalny, kiedy wypada mu aż dwóch kluczowych graczy.
- Prawda, to świetny zawodnik, ale nie jest niezastąpiony. System zakłada, że na boisku mamy zawsze dwóch ludzi do każdego typu ataku - pierwszego tempa, piłki szybkiej i wysokiej. Najlepszymi specjalistami od tego ostatniego są: Winiarski, Wlazły, Gruszka. Problem polega na tym, że przed ME nagle straciliśmy dwóch ostatnich. Gdyby brakowało jednego, poradzilibyśmy sobie. A tak straciliśmy równowagę. Wszystko stało się nagle, uderzyło w podstawę gry. Wlazły jest ważnym graczem, ale tak samo ważnym jak pozostali. U mnie nie ma gwiazd. Dlatego powtarzam: wszyscy siatkarze mają dwie możliwości - albo okażą się wystarczająco dojrzali, albo wypadają z drużyny.
- Nic o tym nie wiem. Ale gdyby bez mojej wiedzy zrobili coś takiego jak kiedyś w Olsztynie [trzej siatkarze zabalowali w noc przed finałem Memoriału Wagnera], byłaby to najgorsza porażka w mojej karierze. Gorzka osobista klęska. Gdyby problem dotyczył jednego-dwóch graczy, wyrzuciłbym ich. Gdyby dotyczył wszystkich lub prawie wszystkich - chyba bym stąd wyjechał.
Czytaj "A jednak się kręci" - blog Rafała Steca
Dlaczego Lozano ma probemy, których uniknął Beenhakker - blog Pingpongi