Gortat: Łódź domem nr 1

- Niedawno rozmawiałem z Charlesem Barkleyem. Powiedziałem mu, że jeśli będzie chciał przyjechać do Łodzi, to mamy położone nowe tory tramwajowe - opowiada Marcin Gortat. Najsłynniejszy polski koszykarz był specjalnym gościem turnieju Reebok Outline Basketball Battle.

Gortat: Zawsze czułem się Polakiem ?

Szymon Bujalski: Na każdym kroku podkreśla pan swoje polskie i łódzkie pochodzenie. Na ręku ma pan bransoletkę "Bałuty Boy".

Marcin Gortat: Jestem bardzo dumny z mojej Łodzi. W niej się wychowałem, a Bałuty [dzielnicę] znam jak własną kieszeń. Tęsknię za ludźmi, z którymi się wychowałem, oraz za klimatem Łodzi, jej charakterem. Polska mentalność jest zupełnie inna niż amerykańska, gdzie każdy goni za pieniądzem. U nas nawet z dziennikarzami rozmawia się przyjemniej i szczerzej. Za oceanem "przejechałem" się już na kilku ludziach, dlatego zdecydowanie bardziej wolę przebywać wśród rodaków.

Od nowego sezonu będę grał w butach z polską flagą, a w klubowej szatni wisi koszulka Polski z napisem: "Polish pride". Na początku sezonu trener Stan Van Gundy powiedział mi, że musi nauczyć się paru słów w naszym języku, by lepiej się ze mną dogadywać. Dałem mu więc w prezencie kurs polskiego na MP3.

Marcin Gortat znów rzuca w Polsce! A jeszcze osiem lat temu chciał pan zostać bramkarzem, o koszykówce nie miał żadnego pojęcia.

- To, że nie umiałem grać, to nic. Ja nawet nie wiedziałem, ilu zawodników gra w jednej drużynie.

Wielu trenuje koszykówkę od dzieciństwa, a nigdy nawet nie zbliży się do pana osiągnięć...

- Trzeba mieć tatę byłego boksera i mamę byłą siatkarkę, która wie, jak nakarmić swoje dziecko (śmiech). Na jej jedzeniu urosłem do 214 cm. Teraz przyjechałem do domu jeszcze trochę podrosnąć (śmiech). A tak na poważnie to 50 proc. sukcesu zawdzięczam właśnie mamie, która zapisała mnie do szkoły lekkoatletycznej. Osiem lat w niej zrobiło swoje. Dzięki temu jestem znacznie sprawniejszy i mam lepszą koordynację ruchową od większości koszykarzy. I to nie tylko tych grających na mojej pozycji. Trzeba też trafić na odpowiednich ludzi i najzwyczajniej w świecie mieć sporo szczęścia. Do tego doszło też chyba trochę talentu oraz niemały wzrost, który w koszykówce jest przecież bardzo ważny.

Czyli w Orlando dobrze, ale w Łodzi najlepiej?

- A był pan kiedyś na Florydzie (śmiech)? Gdy z niej wyjeżdżałem, były 42 stopnie w cieniu. Jest tam po prostu rewelacyjnie. Ale do Łodzi zawsze będę wracał z wielką ochotą. Orlando jest moim drugim domem, jednak pierwszym zawsze będzie Łódź.

Odpowiada pan na pytania z wielką ochotą. Czy za jakiś czas nie będzie pan miał jednak tej sławy powyżej uszu i powie po prostu "dość"?

- Na pewno powiem. Kiedyś w Łodzi dojście z domu na siłownię zabierało mi dosłownie minutę, teraz 30. Nawet sąsiadka, z którą nie rozmawiałem od kilkunastu lat, chce sobie ze mną zrobić zdjęcie. Nie mówię, że mi się to nie podoba, ale czasami człowiek chciałby przejść przez ulicę niepostrzeżenie. Ja jednak również próbuję wykorzystywać tę sytuację (śmiech). Niedawno poszedłem obejrzeć nowego "Terminatora". Jak zwykle przyszedłem na ostatnią chwilę, więc przede mną stała już 200-osobowa kolejka. Poprosiłem menedżera kina i powiedziałem, że mam problemy z kręgosłupem, więc nie mogę tyle stać. A że był fanem Orlando, to udało nam się jakoś dogadać (śmiech). Dostałem także duży popcorn w cenie małego.

Gortat w Łodzi: Zawsze czułem się Polakiem i chciałem to podkreślać Marcin Gortat - Niech mój sukces pomoże koszykówce >

Copyright © Agora SA