Jak Magic do finału NBA wchodzili - najważniejsze momenty sezonu

Byli niedoceniani, wręcz lekceważeni. W trakcie sezonu stracili rozgrywającego, który był w życiowej formie. Przez play-off w Konferencji Wschodniej przedzierali się w bólach. Ale ostatecznie Orlando Magic awansowali do finału NBA!

Zobacz wygraną Magic na Zczuba.tv  ?

Orlando wygrało! Kto był prorokiem?  ?

W nim zagrają z Los Angeles Lakers - wicemistrzem sprzed roku, który do tegorocznego tytułu był typowany tuż po zakończeniu poprzedniego finału z Boston Celtics (2:4). Kobe Bryant, Pau Gasol, Lamar Odom, Andrew Bynum, Derek Fisher i najlepszy trener ostatniego 20-lecia Phil Jackson od początku rozgrywek chcą tylko jednego - mistrzowskich pierścieni.

Lakers wygrali Konferencję Zachodnią, mimo że przeciwko Houston Rockets (4:3) i Denver Nuggets (4:2) mecze świetne przeplatali ze słabymi. Na drodze po tytuł mają już tylko jedną przeszkodę - Orlando Magic. Zespół, z którym Lakers w tym sezonie nie wygrali (103:106 na wyjeździe i 103:109 u siebie). Zespół, który nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.

Marcin Gortat, rezerwowy środkowy Magic, mówił przed sezonem o celu drużyny: - Zdecydowanie jest nim zdobycie mistrzostwa NBA, a na pewno walka w finale konferencji. Magic obchodzą w tym roku 20-lecie istnienia klubu, więc ten sezon będzie dla nas specjalny - motywacja jest wielka.

Jak Gortat Magic pomaga  ?

Drużyny prowadzonej przez Stana Van Gundy'ego nie włączano do faworytów -zaliczano ją do czołówki Konferencji Wschodniej. Po Celtics, po Cleveland Cavaliers, tuż obok Detroit Pistons. Pierwsze, październikowe mecze, wprowadziły konsternację - porażki u siebie z Atlanta Hawks i na wyjeździe z Memphis Grizzlies były negatywnym zaskoczeniem.

Ale w listopadzie Magic przegrali tylko dwukrotnie - u siebie z Portland Trail Blazers i Houston Rockets. Zwyciężyli za to aż 13 razy - rywale nie byli najmocniejsi, ale wygrana 102:100 w Dallas z Mavericks była bardzo ważna, nawet pomimo tego, że zespół z Teksasu miał fatalny początek sezonu. Magic jeszcze w czwartej kwarcie przegrywali 11 punktami i grali bardzo źle. - Ale walczyliśmy do końca - zaznaczał Van Gundy. - Ta wygrana wiele mówi o naszej drużynie. Jestem z niej dumny.

W końcówce tego spotkania stalowe nerwy pokazał Rashard Lewis, który trafił z półdystansu i z linii. Potem powtarzał takie akcje w finale Konferencji Wschodniej.

Ale jesteśmy w grudniu, w który Magic wkraczali z bilansem 13-4. Zaczęło się od wysokiej porażki w Bostonie (107:88), ale okres przedświąteczny był znakomity. Dwight Howard i spółka wygrali cztery z pięciu wyjazdowych meczów na zachodzie. Konieczny jest nacisk na słowo "spółka" - 12 grudnia w Phoenix "Superman" doznał urazu kolana i nie zagrał w dwóch kolejnych meczach. Świetnie zastąpił go jednak Gortat i Magic zwyciężyli w Salt Lake City (Utah Jazz) i Oakland (Golden State Warriors).

Potem, już z Howardem, przyszły cenne wygrane z faworytami - 90:78 z San Antonio Spurs, 106:103 z Lakers i aż 88:68 z New Orleans Hornets. Znakomicie grał w tych spotkaniach rozgrywający Jameer Nelson.

W Sylwestra Magic wygrali 113:94 w Chicago z Bulls i zakończyli rok z bilansem 25-7.

Styczeń to przede wszystkim wielkie zwycięstwa na wyjeździe. Magic pokonywali kolejno Spurs, Lakers, Sacramento Kings i Denver Nuggets w ich halach. Spurs grali jeszcze w najsilniejszym składzie, Lakers i Nuggets walczyli później w finale konferencji. Natomiast Kings zostali przez Magic z powierzchni parkietu zestrzeleni- goście trafili 23 rzuty za trzy, czym ustanowili rekord NBA! "Królowie" polegli tak, jak kilka miesięcy później "Król James".

Magic mieli świetny bilans 33-8, ale fachowcy kwestionowali ich siłę. Autor tego artykułu w połowie stycznia wyliczał atuty zespołu Van Gundy'ego (świetna forma Howarda, Lewisa, Nelsona i Hedo Turkoglu, bardzo dobra obrona, coraz lepszą organizacja ataku, skuteczność z dystansu i odważne wykorzystywanie rezerwowych), ale wskazywał braki: "Magic wciąż są zespołem na dorobku i druga część amerykańskich komentatorów, ta nastawiona sceptycznie, wygłaszanie pochwał pod adresem drużyny z Florydy kończy zazwyczaj stwierdzeniem, że dopóki Orlando nie wygra serii play-off z którymś z potentatów Konferencji Wschodniej (Boston, Cleveland, Detroit Pistons), dopóty nie zostanie zaliczone w poczet prawdziwych kandydatów do mistrzostwa".

Dzisiaj wiemy, że w starciu z Magic polegli i Celtics, i Cavaliers.

W styczniu pisałem: "Play-off z sezonem zasadniczym ma niewiele wspólnego - tu liczba zwycięstw w 82 meczach nie ma wielkiego znaczenia. Liczą się perfekcja w szczegółach, odporność psychiczna i utrzymywanie wysokiej intensywności gry. No i play-off to czas weteranów. To jest największa słabość Magic - czołowi gracze zespołu Van Gundy'ego mają niewielkie doświadczenie na tym etapie. Pierwszopiątkowi zawodnicy rozegrali w sumie 123 mecze w play-off - najwięksi rywale na wschodzie biją ich pod tym względem na głowę. W Detroit ta suma wynosi 467 meczów, w Bostonie - 256, a w Cleveland - 237. Każda z tych drużyn grała już w finale NBA".

Teraz piszę, że zagrają w nim Magic. Doświadczenie ich liderów okazało się wystarczające, a zespołowość i entuzjazm - decydujące.

Zaznaczałem: "Howard pod koszem często nie ma sobie równych, ale żeby tak było, musi dostawać podania. W play-off, gdzie szalone ataki nie mają szans w starciu z żelazną defensywą, trudniej o łatwe dogrania pod kosz, o czym Magic przekonali się rok temu w starciu z Pistons. A Orlando bez dominującego Howarda traci połowę swojej wartości".

Ale lider dał radę, a jego koledzy wiedzieli jak go wykorzystywać. Howard w serii z Celtics poskarżył się, że jest za rzadko wykorzystywany, ale potem wziął sprawy w swoje ręce. Sprawy, czyli piłkę i obręcz, którą zginał po kolejnych wsadach. W szalenie ważnym meczu nr 6 z Cavaliers zdobył 40 punktów i wniósł zespół do finału na swoich barkach.

Styczniowy artykuł kończyłem porównaniem: "Są jednak i tacy, którzy obecne Orlando Magic porównują do Cleveland Cavaliers przełomu lat 80. i 90. Bardzo dobry, zgrany zespół (Mark Price, Craig Ehlo, Gerald Wilkins, Larry Nance, Brad Daugherty) ze znakomitym trenerem Lennym Wilkensem trzykrotnie wygrywał ponad 50 spotkań w sezonach zasadniczych. Ale nigdy nie przebił się do finału, bo na drodze stawał Michael Jordan i jego Chicago Bulls. Teraz Jordanem ma być LeBron James."

Ostatnim zdaniem ("Ale na razie wszystko jest jeszcze do zdobycia") zostawiłem Magic uchyloną furtkę za domem. Ale oni do finału wtargnęli wyważając bramę wjazdową, a James wsiadł do samolotu i poleciał do Cleveland. Wakacje może spędzić na oglądaniu Jordana, do którego sporo mu jeszcze brakuje.

To jednak dopiero w maju. Wcześniej przyszło załamanie Magic - 2 lutego w spotkaniu z Mavericks u siebie, kontuzji barku doznał Nelson. Zawodnik, który zdobywał średnio po 16,7 punktu (45 proc skuteczności za trzy) i miał po 5,4 asysty na mecz został wykluczony do końca sezonu.

Gorączkowe poszukiwanie jego zastępcy najpierw dało Magic Tyrona Lue, który okazał się graczem zbyt małego kalibru. W końcu, tuż przed zamknięciem okna transferowego, Magic udało się pozyskać z Rockets Rafera Alstona bez straty żadnego z kluczowych graczy. Alston był znakiem zapytania, bo jego przeszłość z asfaltowych boisk kwestionowała zdolności kierowania mocnym zespołem, ale zdał egzamin.

Z rozgrywającym, który woli podawać zamiast rzucać Magic zmienili nieco styl gry, co miało wpływ na wyniki - zespół z Orlando bez Nelsona osiągnął bilans 23-13 (59-23 w całym sezonie). Z Alstonem zdarzyły się wpadki (85:117 w Nowym Orleanie czy 102:120 w Chicago), ale i sukcesy - zwycięstwo 86:79 w Bostonie i pokonanie Celtics u siebie 84:82, a także rozgromienie 116:87 Cavaliers u siebie. To była zapowiedź play-off.

Magic zaczęli go źle - od zmarnowania wysokiej przewagi i porażki w ostatnich sekundach z Philadelphia 76ers. Potem przegrywali jeszcze 1:2, ale zwyciężyli w serii 4:2. Awans przypieczętowali wysokim zwycięstwem na wyjeździe, w którym błyszczał Gortat (11 punktów, 15 zbiórek) zastępujący zawieszonego na jeden mecz Howarda.

Rywalizacja z Celtics trwała siedem spotkań - było 1:0 i 2:1 dla Magic, potem 3:2 dla Celtics. Były rzuty w ostatnich sekundach, były pogromy. W ostatnim spotkaniu - na korzyść Magic. 101:82 w Bostonie dla gości było wielkim wydarzeniem.

Seria z Cavaliers rozpoczęła się również od wygranej w hali rywala, choć tym razem tylko 107:106 po wielkich emocjach. Mecz nr 2 dopiero w ostatniej sekundzie wygrał James. W Orlando gospodarze nie dali się pokonać - dwa razy wygrali pewnie, raz po dogrywce.

W międzyczasie ulegli rywalom w Cleveland, ale to nie wpłynęło na obraz rywalizacji, w której byli zespołem lepszym niż faworyzowani Cavaliers. Jednym z bohaterów był Mickael Pietrus, francuski skrzydłowy, który opuścił prawie 30 meczów sezonu zasadniczego z powodu kontuzji. Wrócił w wielkim stylu, bo - tak jak cały zespół - z meczu na mecz gra coraz lepiej.

Teraz czas na Lakers. Rywal ma przewagę własnego parkietu, a Magic brakuje Nelsona, który w dwóch spotkaniach z wicemistrzami grał znakomicie. Ale Magic to już nie ten, wydawałoby się, przypadkowy zespół z początku sezonu. To zahartowana w boju ekipa, która potrafi wykorzystywać swoje atuty. Ma ich niemało.

Czy wygra mistrzostwo NBA? Faworytem nie jest.

Ale na razie wszystko jest jeszcze do zdobycia, prawda?

Magic i Gortat w finale NBA - czytaj tutaj ?

Beat LA! - zerknij na blog Łukasza Ceglińskiego ?

Wierzycie w magię? - Czytaj blog autorów Fruwając pod koszem ?

Więcej o:
Copyright © Agora SA