Agnieszka Radwańska: Nie wiem, czemu dziennikarze ingerują w moje życie prywatne. Mam czarną listę...

- Nie pamiętam, kiedy przez tydzień leżałam w łóżku. Przez kilka lat zamierzam jeszcze grać, biegać, tupać i naciskać, więc wolę doprowadzić moją stopę do idealnej formy - zapewnia Agnieszka Radwańska, najlepsza polska tenisistka, w rozmowie ze Sport.pl. Polka komentuje też rozstanie z menedżerem Wiktorem Archutowskim i swoją decyzję o wyprowadzeniu się od rodziców.

W czwartek 14. zawodniczka świata przeszła operację lewej stopy. Po zabiegu czekają ją trzy tygodnie chodzenia o kulach, a później długa i żmudna rehabilitacja. Na kort będzie mogła wrócić najwcześniej w styczniu, ale niewykluczone, że pierwsze spotkanie rozegra dopiero w marcu.

Szymon Opryszek: Kontuzja zepsuła pani końcówkę sezonu.

Agnieszka Radwańska: Na początku byłam załamana, może nawet nie samą kontuzją, bo to normalna sprawa dla sportowca. Pod koniec sezonu zawsze łatwiej o uraz, ale moje bóle zaczęły się już w sierpniu, jeszcze przed wielkoszlemowym US Open. Dlatego bardziej irytowało mnie to, że sprawa się tak długo ciągnie i jeszcze trochę potrwa.

Kiedy pani koleżanki grały w turnieju WTA Masters, pani rozpoczęła rehabilitację.

- Ostatnio o graniu nie było mowy, więc zdecydowałam się na operację. Jeszcze przed zabiegiem nauczyłam się chodzić na zewnętrznej stronie kontuzjowanej stopy. To był zły nawyk, ale przynajmniej nic mnie nie bolało. Po operacji czeka mnie dłuższa przerwa od rakiety. Przez trzy tygodnie będę chodziła o kulach, potem rehabilitacja i siłownia, za którymi nie przepadam.

Będzie trudniej wrócić do formy niż po operacji dłoni?

- Nie wiem. Rok temu niby się nie denerwowałam przed zabiegiem. Gdy przebrałam się w piżamkę, zobaczyłam lekarskie kitle i poczułam atmosferę szpitala, to już nie było tak śmiesznie. Udało się jednak wrócić na kort bez problemów. Może tym razem znów będzie dobrze, choć czarnych scenariuszy też nie można wykluczać.

Kiedy wróci pani do treningów?

- Według lekarzy stopa może goić się od dwóch do sześciu miesięcy. Nie ma reguły. Występ w wielkoszlemowym Australian Open jest wykluczony, pierwszy raz od kilku lat nie pojadę na Antypody. Lekarz konsultował sprawę z wieloma specjalistami z całego świata. Wiem jedno: gdy wrócę, znów będę biegać, tupać i naciskać, więc wolę wyleczyć się porządnie. Noga musi być w idealnej formie.

Więc następny mecz zagra pani dopiero w marcu.

- Aby powrót na kort był łatwiejszy, zdecydowałam się zamrozić ranking. To nie zaszkodzi, a może pomóc. Siostrze, Urszuli, dzięki temu łatwiej wracało się do gry po kontuzji kręgosłupa.

Uraz przydarzył się pod koniec sezonu, kiedy najłatwiej o punkty...

- Nie bawię się w gdybanie. Nie zamierzam liczyć punktów i pieniędzy, które można było zarobić na korcie w ostatnich dwóch miesiącach sezonu. To byłoby totalną głupotą. Mam kontuzję, stało się i tyle. Ryzyko zawodowe. Inne tenisistki walczą, moja przyjaciółka Caroline Wozniacki trafiła na szczyt i mogę się z tego cieszyć.

Jej sukcesy i wkrótce pierwsze miejsce w rankingu - to chyba największe zaskoczenie tego sezonu.

- Wykorzystała fakt, że kilka rywalek się leczy, inne odpuszczały turnieje. Ludzie mogą się śmiać, że to numer jeden, który nie wygrał żadnego turnieju wielkoszlemowego, ale grała najrówniej z wszystkich i osiągnęła sukces. Czego mnie brakuje, by grać jak Caroline? Zdrowia.

Rozpoczęła pani sezon tuż po wyleczeniu urazu ręki, a zakończyła przedwcześnie przez kontuzję stopy. To był najgorszy rok w karierze?

- Był dziwny. W turniejach rozgrywanych na miękkiej nawierzchni mogłam osiągnąć więcej. Przegrałam kilka spotkań, które powinnam wygrać, czasem po głupich błędach. Pod koniec sezonu zawsze goniłam czołówkę i jakoś mi się udawało. Tym razem nie ma takiej możliwości. Głównego celu, czyli awansu do turnieju mistrzyń, nie udało się zrealizować.

A szybka porażka we French Open?

- Niesmak pozostał, ale nie ma co do tego wracać. Trzeba wyciągać wnioski i iść dalej.

Czy za porażkę można uznać też rozstanie z menedżerem Wiktorem Archutowskim?

- Nie. Wiktor był z nami ponad dwa lata, było kilka sukcesów, wciąż mamy dobre relacje. Oferty? Było kilka propozycji, ale mało konkretów. Fakt, że ktoś chciał z nami współpracować, nie oznacza wcale, że proponował dobre warunki. W przypadku podpisywania kontraktów nigdy nie decydowało żadne widzimisię. Szukamy menedżera, ale nie jest łatwo znaleźć fachowca z najwyższej półki.

Tymczasem z końcem roku wygasa pani kontrakt na reklamowanie Krakowa.

- To moje miasto, więc cieszę się, że mogę je promować. Chciałabym robić to dłużej, bo tutaj mieszkam i się uczę. Naszywki z logo miasta cieszą się zainteresowaniem kibiców i innych tenisistek. Polecam miasto, zresztą najlepiej świadczy o tym fakt, że kupiłam w Krakowie drugie mieszkanie.

Kampania marketingowa Krakowa sprowadzająca się do noszenia naszywek może kogoś przekonać?

- Nie mnie to oceniać. Gdy pojawią się inne propozycje, jak np. kręcenie klipu promocyjnego, to chętnie wezmę w tym udział.

Zaczęła pani sama decydować o swoim losie?

- Troszkę poczułam się jak bizneswoman. Pewne jest, że mimo kontuzji nie będę się nudzić. Dorosłe życie ma to do siebie, że ciągle trzeba coś załatwiać. Dlatego śmieszy mnie, że cała Polska, a przede wszystkim dziennikarze, traktują mnie jak 13-latkę na początku kariery. Wszyscy oburzyli się nagle, gdy wspomniałam o wyprowadzce od rodziców.

Niektórzy odebrali to jako rozłam w teamie Radwańskich.

- Wyprowadzka od rodziców w moim wieku to naturalna sprawa i nie ma żadnego związku z tenisem. Nie rozumiem reakcji mediów i kibiców. Nie wiem, czemu dziennikarze ingerują w moje życie prywatne. Z tym zjawiskiem jednak walczę, mam czarną listę, na której jest już kilka osób. Skończyły się żarty, nie odbieram telefonów od dziennikarzy, którzy mi podpadli.

Ale doszło do dosyć ostrej wymiany zdań pani z ojcem i to właśnie na łamach prasy.

- To też przekoloryzowany temat, który mnie denerwuje. Tata odbiera moją grę na trybunach na swój sposób, ja reaguję na stres inaczej. Normalna sprawa w tenisie.

Ale na wakacje jedzie pani bez rodziców?

- Jeśli gdzieś wyruszę, to nie na dłużej niż siedem dni. Minęły trzy tygodnie od ostatniego turnieju, a ja już tęsknie za rakietą. Brakuje mi nie tylko gry i atmosfery turniejów, ale nawet biegania. Dobrze, że mam dużo spraw do załatwienia. Po operacji będę siedziała z telefonem przed komputerem i dopełniała formalności. Obym nie zapomniała, jak należy trzymać rakietę...

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.