Robert Radwański: Nie da się oddzielić spraw rodzinnych i sportowych, dlatego wstępujemy na grząski grunt. Jeśli zacznę opowiadać o powodach naszych problemów, to będzie przykro zarówno mnie, jak i córkom. To tak jakby panowie zapytali, ile zarabiamy. Nie jestem w stanie zbyt wiele powiedzieć. Fakt jest taki, że nie ma mnie w USA, a jestem w Krakowie. Decyzję podjąłem w Kalifornii. Byliśmy za długo ze sobą, skończyłoby się źle. Czasami lepiej strzelić sobie w kolano niż w głowę.
- Czuję się, jakbym bił głową o ścianę. Córki grają bardzo dobrze, ale nie korzystają z umiejętności, które mają. Porażki Agnieszki przy prowadzeniu np. 4:0 w trzecim secie stały się normą. Czy to oznacza, że nie potrafi grać w tenisa? Oczywiście, że nie. To kwestia psychiki. Nie odkręcę przecież jej głowy i nie zamienię na inną. Mogę tylko nauczyć forhendu i bekhendu.
- Dzieje się tak w milionach rodzin, ale tylko w naszym przypadku robi się wiwisekcję. Podobno moje córki to skarb narodowy, ale bez przesady. Oczywiście żyjemy w dwóch różnych światach, dzieli nas wiele lat. Pewnie, że wolałyby przystojnego trenera, a nie tatę, który ciągle patrzy na ręce. To zrozumiałe. Ja jestem wymagający, może nawet za bardzo. Jako jedyny krytykuję, bo wszyscy inni chcą się przypodobać. Jestem lustrem, a jeśli coś w kółko robi się źle, to i lustro zaczyna się buntować.
- Niebezpieczeństwo jest, ale moje córki nie są aż tak niemądre. Ludzie lubią pieniądze, blichtr, ciągnie ich do sławy. Szczególnie Agnieszka jest otaczana przez takie osoby. Jest dorosła, ale ja też nie dam sobie w kaszę dmuchać. Dlatego nie ma mnie w Nowym Jorku.
- Tak. Nie dało się w kółko wałkować tego samego i ciągnąć współpracy. Był mały pozytyw naszej rozłąki, bo Agnieszka "na świeżości" grała bardzo dobrze. Potem jednak uszło z niej powietrze. To cała ona - nie jest w stanie zagrać na dobrym poziomie kilku turniejów z rzędu.
- Niekoniecznie, bo w telewizji nic nie widać, wszystko jest wolniejsze, komentarze czasami są skandaliczne. Co do bolączek, córka jest naprawdę świetną tenisistką, najbardziej wszechstronną w czołówce. Trzeba było się jednak mocno postarać, by odpaść z Andżeliką Kerber. Agnieszka musi poprawić psychikę, siłę, brakuje jej woli walki, agresji, tupetu tenisowego.
Sportsmenki zarabiają miliony. Która najwięcej?
- Kobieta zmienną jest. Kiedyś nie miała biustu, a teraz ma. A do tego długie pomalowane paznokietki, na korcie jest zwiewna, podczas gdy reszta stawki to chodzący testosteron. Boję się, że jak zawieje zefirek, to ją zdmuchnie z kortu. Oczywiście mówię to ironicznie, ale problemów upatruję też w rodzącej się kobiecości. Czy rozmawialiśmy na ten temat? Ależ oczywiście, że dywagujemy, zwykle nawet kulturalnie.
- Być może, ale takie błędy mogą nas bardzo drogo kosztować. Córki nie są aż tak niemądre, aby nie widzieć, kto jest "bad boy", a kto nie. Starałem się jako ojciec i trener się stać okrakiem na barykadzie. Coraz mniej mi się to udaje.
- A mam się cieszyć z tego, że moje córki odpadły już na początku US Open? Do tego dziwnym trafem podczas losowania trafiły na siebie. Czy doszukuję się spisku? Nie, ale to niemożliwe, by trzeci raz z rzędu tak się stało! Wystarczy popatrzyć na kogo trafia Urszula w kolejnych losowaniach. Zawsze na najtrudniejszą rywalkę. Czy to przypadek? Walczymy jednak dalej, celem Agnieszki jest udział w turnieju Masters i wciąż można ten plan zrealizować.
- Dziennikarze dzwonią, ale jak mogę dyskutować na temat tenisa, jak mnie tam nie ma. Apeluję przede wszystkim, aby media skupiły się na analizie meczów Agnieszki, zwłaszcza przegranych, a nie na wypowiedziach tatusia.
Dyskutuj z ludźmi, nie z nickami. Nie bądź anonimowy na Facebook.com/Sportpl ?