Paweł Słomiński: Otylia chyba wraca

- Otylia pojawiła się na basenie AWF dwa czy trzy razy. Wygrać może z każdym, nawet z tymi kosmitkami z Chin bez względu na to, czy się koksują, czy się nie - mówi trener trzykrotnej medalistki olimpijskiej

Czy Otylia jeszcze wróci do pływania? Masz własne zdanie? Załóż sportowego bloga, bloguj na Blogsport.pl!?

Radosław Leniarski: Co napisaliście w raporcie o igrzyskach w Pekinie i ostatnich czterech latach w pływaniu?

Paweł Słomiński, trener Otylii Jędrzejczak, Pawła Korzeniowskiego, wiceprezes Polskiego Związku Pływania: Że po igrzyskach mamy niedosyt, ale cztery lata cyklu olimpijskiego do igrzysk były dla pływania bardzo owocne.

Ale to rok olimpijski jest najważniejszy w czteroleciu. Pojechała do Pekinu największa reprezentacja pływacka i skończyło się to klapą.

- No tak, ale okresu przed Atenami nie można porównywać do polskiego pływania przed Pekinem. W tamtym czteroleciu wszystkie reprezentacje zdobyły łącznie 43 medale, a w tym 116. To był wielki skok do przodu. Do Otylii dołączyli Paweł Korzeniowski, Mateusz Sawrymowicz, Przemysław Stańczyk i zdobyli tytuły mistrzów świata. Apetyty wzrosły. Dlatego startu w Pekinie nie można zaliczyć do udanych.

Do Pekinu pojechała reprezentacja największa, ale indywidualny awans wywalczyło tylko trzech zawodników więcej niż do Aten. Pozostali stanowili sztafety, którym niestety wystarczyło tylko to, że jadą na igrzyska.

W Pekinie zabrakło rekordów życiowych. Najlepszy wynik na 200 m motylkowym Otylii pobiła aż trzy lata temu...

- Przyczyny sukcesów i porażek są indywidualne. Przemyślałem to, co dotyczyło Otylii i "Korzenia". Z Otylią będę rozmawiał w tym tygodniu, nie tylko o występie w Pekinie, ale także o tym, dlaczego jej postęp przez ostatnie lata był bardzo mały.

W skrócie - jeśli chodzi o Otylię i Pekin, główną przyczyną były braki treningowe z początku roku 2008, kiedy była chora. W grudniu pobiła rekord świata na krótkim basenie, tymczasem w Pekinie - czy to w eliminacjach, w półfinale, czy finale - zawsze jej brakowało sił na ostatnich 50 metrach. A właśnie z finiszu słynęła. Jeśli utrzymałaby formę z grudnia, to można było założyć, że w Pekinie nie byłoby na nią mocnych. Brak formy przełożył się na brak pewności siebie. Na tym poziomie i szczególnie u niej jest to bardzo ważne.

Korzeniowski potrafił ciężko pracować na treningu, jednak brakuje mu profesjonalizmu. Odszedł od gwiazdorstwa, którym się zachłysnął po zdobyciu tytułu mistrza świata w 2005 r., ale nie dba o detale, co jest kluczowe w walce na tym poziomie. Jeśli to poprawi, będzie się rozwijał.

A co się stało z tą energetyczną reprezentacją. Wydawało się, że za chwilę dogonimy Amerykanów i Australijczyków...

- Nigdy nie mieliśmy złudzeń, że z takimi potęgami nie będziemy walczyli jak równy z równym. Chcieliśmy budować zespół duży, ambitny i odpowiednio zorganizowany. Głównym powodem spadku formy całej reprezentacji było zmęczenie ogromną liczbą zgrupowań, które ciągnęły się przez te cztery lata. Na końcu zabrakło energii. Zmęczenie udzielało się zawodnikom i trenerom.

Podejrzewaliśmy, że tak może się stać. Trochę to sobie wykrakaliśmy. Ale też gdyby nie te zgrupowania ciągnące się od 2005 r., nie byłoby złotego okresu pływania, z jakim mieliśmy do czynienia. Nie mielibyśmy gwiazd, mediów, sponsorów, wielkiego zainteresowania pływaniem.

Teraz chyba wrócimy do źródeł. Do klubów. Cofamy się do 2003 r., bo nie mamy wyjścia.

Dlaczego pływacki świat ucieka Polakom? 

Przed Pekinem związek dostał z budżetu państwa ponad 5 mln zł. Teraz będzie mniej pieniędzy. Wiadomo ile?

- Obniżka będzie, bez dyskusji. Ale mam nadzieję, że Ministerstwo Sportu nie ukarze nas za start w Pekinie, tylko spojrzy na cztery lata. Jeśli chcemy się rozwijać, to nie można kroić drastycznie budżetu. Jeśli ja będę decydował, jak te pieniądze wykorzystać, przekażę je na doszkalanie trenerów i trening dzieci i młodzieży.

Panu, głównemu twórcy sukcesu pływania, zostanie do trenowania Korzeniowski i Otylia?

- Otylia zostanie albo nie. Czekam ze spokojem na jej decyzję. Jestem przygotowany do pracy z nią. Wiem, co trzeba zmienić, żeby znowu ruszyć z wynikami do przodu. Chciałbym, aby ze mną pracowała, jestem związany z nią emocjonalnie. Ale jeśli ma zastrzeżenia czy niedosyt, jeśli uważa, że praca z innym trenerem da skutek - musimy się pożegnać.

Bez analizy tego, co się zdarzyło, nie powinna podejmować decyzji. Po jednej porażce - czwarte miejsce, niedosyt wielki, ale nie jest to znowu tragedia - wszystko zmieniamy, wymazujemy? To byłyby decyzje podyktowane emocjami. Ale potrafiłbym je zrozumieć. Jest dorosła.

Czy wyobraża pan sobie, że Otylia wraca po raz trzeci do pływania? Pierwsza przerwa była w 2004 r. po igrzyskach w Atenach, druga związana z wypadkiem samochodowym, a teraz trzecia.

- Otylia pojawiła się na basenie AWF już dwa czy trzy razy. Chce się spotkać, więc chyba myśli o powrocie do pływania.

Będzie jej się chciało wracać i pracować więcej niż kiedyś, gdy takie kosmiczne Chinki wygrywały z nią w Pekinie. Jak je pokonać?

- Wygrać można z każdym, nawet z tymi kosmitkami Chinkami, bez względu na to, czy się koksują, czy nie. Ale nie można trenować tak, jak myśmy trenowali - z problemami osobistymi, zdrowotnymi i innymi. Bez względu na to, czy ja ją będę trenował, czy ktoś inny, jakość treningu i systematyczność muszą się poprawić, jeśli Otylia chce się ścigać z najlepszymi i zdobyć w Londynie złoty medal olimpijski. Wiem, że chce. Jak to się zmieni, może pływać na 200 motylkiem poniżej 2.05, czyli w granicach rekordu świata.

Nie tylko Otylia, ale wszyscy polscy sportowcy powinni zrozumieć fakt, że sport jest brutalny i niestety przyczyna nietrenowania jest nieważna. Z wyników rozlicza ich przeciwnik, który jest bardziej wytrwały, twardy w pracy, zdecydowany i zachłanny na sukces.

Po sukcesie w mistrzostwach świata w Montrealu dążył pan do stworzenia i prowadzenia wielkiej reprezentacji, potem skupił się pan na Otylii i Korzeniowskim. Może zawodnicy widzą, że brakuje tu konsekwencji, i odwracają się od pana?

- Po nieudanych mistrzostwach świata w Melbourne w 2007 r. chciałem podzielić kadrę na małe grupki z nadzieją, że to im da nową motywację do pracy, że będą chcieli wrócić do centralnego szkolenia i zgrupowań. Ale część się obraziła, część całkiem zarzuciła myśl o obozach z reprezentacją. I nic się nie zmieniło. Wyniki za tym nie poszły. Czyli spostrzeżenie było trafne, ale reakcja zawodników inna, niż sobie wyobrażałem. Teraz chyba wrócimy do zgrupowań w ostatnich dziewięciu tygodniach przed główną imprezą. Przed Pekinem ruszyliśmy z olimpijskim programem w 2005 r., przed Londynem ruszymy w 2010-11. Wtedy musieliśmy rozkręcać reprezentację, szukać wybitnych zawodników. Dziś mamy gwiazdy. I te gwiazdy muszą w klubach utrzymać poziom. Pewnie będzie to trudne, może kogoś stracimy, ale wszystkie siły i zapał zostawiamy na okres przed Londynem.

Niektórzy mają nowy zapał do pracy. Korzeniowski zamówił monopłetwę, chce poprawić technikę pracy nóg pod wodą, pracować nad tym w przyszłym roku. Zrobiło na nim wrażenie to, co widział w Pekinie - nawroty Phelpsa i innych Amerykanów, którymi zyskiwali przewagę. Być może nigdy nie będzie pływał pod wodą tak jak Phelps czy Węgier László Cseh, ale chce się doskonalić, ma inicjatywę.

To znaczy, że niepowodzenie na igrzyskach to nie koniec polskiego pływania?

- Oczywiście, że nie. Choć nie będzie łatwo znów ruszyć je z posad.

Właśnie Rada Warszawy zablokowała budowę basenu na AWF i przeznaczyła pieniądze na budowę kolejnego rekreacyjnego obiektu - na Inflanckiej - za 50 mln zł. Miasto do basenu na AWF dopłaciłoby ok. 25 mln, Ministerstwo Sportu ok. 50 mln, Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego - 25 mln. Pani prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz miała w programie wyborczym basen na AWF, rozwój sportu pływackiego w naszym mieście. A ta decyzja zamyka drogę utalentowanym pływakom, takim jak Otylia czy "Korzeń", do doskonalenia sportowego i nauki w Warszawie. Cofa w rozwoju pływanie polskie i warszawskie. Ale polityków to chyba nie obchodzi.

Więcej o:
Copyright © Agora SA