Apoloniusz Tajner dla Sport.pl: Z Małyszem i Stochem czekają nas fajne mistrzostwa świata

- Małyszomania już się nie powtórzy, ale Stoch może wygrywać tak jak Adam - mówi ?Gazecie? były trener kadry, obecnie prezes Polskiego Związku Narciarskiego

Robert Błoński: Spodziewał się pan, że doczeka przed emeryturą drugiego po Adamie Małyszu zwycięzcy konkursu Pucharu Świata?

Apoloniusz Tajner: Że Kamil wypali tak jak ostatnio w Zakopanem i Klingenthal, to się nie spodziewałem. Razem z Adamem poprowadzili też drużynę do trzeciego miejsca w Willingen. Wiedziałem, że Stoch ma talent i umiejętności, które powinny na stałe dać mu miejsce w czołowej dziesiątce PŚ. Kiedy już się jest w dziesiątce, to od czasu do czasu dopisze szczęście i zawodnik ląduje na podium.

Latem skakał świetnie, wygrał trzy konkursy Grand Prix, pięć Pucharu Kontynentalnego. Trzymał formę przez cztery miesiące, potem nadeszła obniżka, ale można było oczekiwać zwycięstwa. I dwa razy wykorzystał sprzyjające okoliczności. Pod Wielką Krokwią ten sypiący, gęsty śnieg przeszkadzał wszystkim, a pomógł tylko Kamilowi. Mało kto wie, że dwa dni wcześniej, w piątek, był strasznie ponury. Nie chciał z nikim rozmawiać. Przeżywał 17. miejsce jako swoją wielką porażkę. Trener Łukasz Kruczek i psycholog Kamil Wódka spędzili z nim dobrych kilka godzin, żeby go z tego nastroju wyprowadzić. I w niedzielę wygrał. To dało mu pewność, teraz do każdego konkursu podchodzi ze świadomością, że może być najlepszy.

Jak poznał pan Kamila?

- Pierwszy raz zobaczyłem go na Wielkiej Krokwi w 1999 roku. Miał 12 lat, przyjechał z trenerem Zbyszkiem Klimowskim i ojcem. Zadziwił mnie, bo regularnie przekraczał 120 m. Zapytałem Zbyszka, jak ten malec się nazywa, i od tamtego czasu miałem go na oku. W marcu 1999 roku do Zakopanego przyjechał Puchar Świata A i B w kombinacji norweskiej, czyli blisko 150 najlepszych specjalistów tej dyscypliny. Stoch był przedskoczkiem, jechał z tych samych rozbiegów, ale z dużo mniejszymi prędkościami - bo smyk był mały - latał najdalej. Od tamtej pory rozwijał się harmonijnie i pięknie szedł do przodu. Zatrzymał się dopiero ubiegłej zimy. Cały sezon miał słaby, odpuściło go dopiero podczas ostatnich konkursów w Planicy. Tak jak w marcu 2000 roku w Planicy "puściło" Małysza. Zajął tam siódme miejsce, miał dobre lato i zimą 2001 roku wystrzelił z tą swoją kosmiczną formą. Z Kamilem jest podobnie. Jego skok "w drużynie" w Planicy na 222,5 m pamiętam do dziś.

Jak pan porówna technikę skoków Adama i Kamila?

- Zaraz za progiem Adam w charakterystyczny sposób zadziera narty do góry, kładzie się na nich i odlatuje. Kamil za progiem, dopiero składa się do lotu. Narty idą mu płasko, on sam ma wysoko uniesione biodra i szybko pokonuje pierwszy odcinek.

Są dwa aerodynamiczne układy.

Pierwszy nazywamy efektem rzuconej deski albo bumerangu. Umiejętnie rzucone, lecą płasko i daleko. Tak skacze Adam. Kamil to efekt przekroju poprzecznego skrzydła samolotu. Kształt jest bardziej obły, zawodnik jest wyżej nad nartami. Siły aerodynamiczne, przepływy powietrza wokół ciała stałego, czyli skoczka w powietrzu, tworzą korzystny układ, który pozwala na daleki lot.

Kiedyś Adam fruwał daleko mimo wiatru z tyłu.

- Kiedy górował nad wszystkimi, dawał sobie radę w każdych warunkach. Teraz jeszcze nie trafia z odbiciem w punkt, rozmija się z progiem. Jak trafi i ten próg odda mu wszystko, co wkłada w odbicie, dopiero zacznie skakać bardzo dobrze. Moim zdaniem będzie wielkim faworytem MŚ w Oslo. Zostały trzy tygodnie i Adam może się znacznie poprawić. Kamil już skacze na najwyższym poziomie i wielkiej poprawy chyba nie osiągnie. Chodzi o to, żeby utrzymał formę. Dalej uważam, że Kamil może być czarnym koniem mistrzostw. Już nim jest w całym sezonie PŚ. Błyskawicznie przedarł się do pierwszej dziesiątki i pnie się w górę.

Pan mówił o medalu Kamila w Oslo jeszcze przed wygraną w Zakopanem.

- Na jego skoki patrzyłem po trenersku. Widziałem, w jakich skakał warunkach, jak się odbijał, jak leciał i gdzie lądował. Rozmawiałem z trenerem Kruczkiem, który widzi najwięcej, bo razem ćwiczą. Po awansie do dziesiątki Kamil zaczął odpuszczać kwalifikacje i serie próbne. W Klingenthal oddał w środę tylko dwa skoki, konkursowe. I wygrał. Tak samo robią Ammann czy Morgenstern. Kamil stał się tygrysem na wygrywanie. To już nie jest baranek, któremu jak przed oczami pojawi się szansa na zwycięstwo, to pęknie, tylko tę okazję wykorzysta.

Na Wielkiej Krokwi prowadził po pierwszej serii i wygrał. W Niemczech był czwarty i też pokonał wszystkich.

- W Klingenthal skakał w średnich warunkach i sobie poradził. Wcześniej utarło się, że Kamil nie dawał rady psychicznie. Aż zaczął się zachowywać jak zawodnik z klasą. Kiedyś zdarzały mu się nieprzemyślane wypowiedzi, teraz mówi na temat. Od dwóch lat współpracuje z psychologiem. Zna angielski i niemiecki. Ożenił się, uspokoił, dojrzał. To mu pomaga wygrywać.

Jego wygrane to sukces także Łukasza Kruczka.

- Zdecydowanie. Chwalę Łukasza cały czas, bo widzę jego pracę, warsztat i zaangażowanie. Zespół ma tak samo fajny jak kiedyś ja miałem. Piotrek Fijas, Zbyszek Kimowski, serwismen Grzesiu Sobczyk, psycholog Kamil Wódka, lekarz Olek Winiarski. To zrównoważone chłopaki, dobrze się ze sobą czują. Ze strony PZN mają "czapę ochronną". Ja się nie wtrącam, żadnych nacisków nie robię, ale zawsze chętnie pomogę.

Denerwował się pan, że w tym roku mijała dziesiąta rocznica "małyszomanii", a w kraju - oprócz Adama - nie było skoczka, który wygrałby konkurs PŚ?

- Niemcy, choć ostatnio świetnie skacze Freund, albo Słoweńcy prowadzą szeroko zakrojone szkolenie, ale nie mają gwiazdy. Każda drużyna potrzebuje lidera. Gdy ma się wyłącznie solidnych skoczków, ale żadnego bez błysku, to się wydaje, że ktoś pracuje źle i niedosyt jest głęboki. Długo czekaliśmy na zwycięstwo Kamila, ale nie mam wątpliwości, że jeszcze będzie wygrywał. Tak samo zresztą jak Adam.

Utrzyma formę do MŚ?

- Nie tylko do Oslo, ale i do końca sezonu. Po lotach w Vikersund za tydzień będą dwa tygodnie przerwy. W Wiśle i Szczyrku są doskonałe skocznie, chłopcy potrenują i doszlifują formę do - mam nadzieję - perfekcji. Czuję, że czekają nas fajne mistrzostwa. Styl, który prezentuje Kamil, może być korzystniejszy na skoczni 90-metrowej. Na mamutach trzeba skakać jak Finowie czy Koch. Rzucają ciałem do przodu i dosłownie ciągną narty za sobą. Stąd się biorą lotnicy. Kamil skacze klasycznie, z uniesionymi biodrami, doskonałą techniką prowadzenia lotu, ale - jak na mamuty - za mało agresywnie.

Też ma taki dynamit w nogach jak Adam?

- Ma kapitalne parametry fizyczne, to widać na rozgrzewkach i w trakcie ćwiczeń siłowych, kiedy skacze nad płotkami. Wtedy widać dynamikę w nogach. Lepsze parametry ma Piotrek Żyła, ale brakuje mu talentu Adama czy Kamila. Niedawno się wyraziłem, że nie wiem, czy talent Stocha nie jest większy od talentu Adama. Ale takich utalentowanych jest sporo i dopiero osobowość powoduje, że jeden jest arcymistrzem, a drugi tylko mistrzem albo czeladnikiem.

Co to znaczy mieć talent do skakania na nartach?

- Widać to po pierwszych kilkudziesięciu skokach. Jeśli smyk potrafi technicznie skoczyć, znaczy że siedzi w nim iskra. Bo umie coś, czego nie ma prawa potrafić. Inni mogą trenować to latami, a i tak się nie nauczą. Talent to wrodzona umiejętność ułożenia ciała do skoku, wepchnięcia go w powietrze przed narty. Następnym po Kamilu takim autentycznym talentem jest Klimek Murańka. Nie wiem kiedy, ale w którymś momencie mu się to wszystko otworzy. Trzeba cierpliwie czekać. Kiedy chłopak będzie rozwijał się biologicznie, musi utrzymywać parametry techniczne i odbicie. Zawodnik rośnie razem ze skoczniami. Trening nie może zaburzyć rozwoju biologicznego. Nie wolno skoczka docisnąć siłownią, bo wszystko można zaburzyć, kości mogą się nie rozwinąć jak trzeba.

Są skoczkowie, którzy wygrywają konkursy PŚ przed 20. urodzinami. Kamil wygrał dopiero w 24. roku.

- Trzy lata temu wygrał konkurs latem. Adam wygrał trzy konkursy PŚ w wieku 20 lat, a potem miał spadek formy i trzeba było czekać aż trzy sezony na eksplozję tego kosmicznego poziomu.

Czy Stoch to skoczek na miarę sukcesów Adama?

- Jeśli chodzi o wyniki sportowe, to tak. Jeśli chodzi o zjawiskowość podobną do małyszomanii, która ogarnęła kraj po zwycięstwach Adama, to już się nie powtórzy. Justyna Kowalczyk wygrywa seryjnie, ale takiej euforii jak wtedy nie wzbudza.

Jakie widzi pan podobieństwa między nim a Adamem?

- Obaj są całkowicie oddani skokom. Fanatycy skakania, kochają to, co robią.

Czy już pan wie, czy Adam Małysz będzie skakał w przyszłym sezonie?

- Nie dopytuję się. I tak mi nie powie. Adam zna moją opinię. Jeśli dotrwa do igrzysk w Soczi, wierzę, że ma tam szanse na złoto. Fizycznie nie jest wyeksploatowany. Tylko czy znajdzie motywację? To już starszy zawodnik, zmęczony latami na skoczni. Ale w odpowiednim momencie porozmawiam z nim o przyszłości.

39 - tyle konkursów PŚ wygrał Adam Małysz

3 - tyle Piotr Fijas

2 - tyle Kamil Stoch

1 - tyle Stanisław Bobak

Apoloniusz Tajner skończy w kwietniu 57 lat. Z kadrą skoczków pracował od 2000 do 2004 roku. W tym czasie Adam Małysz zdobył Puchar Świata, mistrzostwo świata i dwa srebrne medale olimpijskie. Jako pierwszy trener skoków narciarskich wprowadził do sztabu szkoleniowego fizjologa. Od czterech lat jest prezesem Polskiego Związku Narciarskiego.

- Szkoda, że to nie był konkurs indywidualny - twierdzi Małysz?

Copyright © Agora SA