Adam Małysz: Pierwszy skok zdecydował o tym, że w drugim nie miałem szans. Trener długo czekał, żeby machnąć chorągiewką i bałem się, że zostanę zdyskwalifikowany jak latem w Klingenthal. Zrobiło się nerwowo, wiedziałem, że wieje z tyłu i chciałem się mocno odbić. Koledzy, którzy stali na buli powiedzieli, że po wyjściu z progu bardzo ssało mnie w dół. Cudem nazwali skok na 124 m. Mówi się trudno, walczy się dalej. Była szansa na podium w klasyfikacji generalnej, ale płakać nie będę. Za stary wyga jestem. Bałem się tego konkursu, bo tu jest trudna skocznia. Nie skaczę o tyle gorzej od Kocha, Fettnera czy innych, żeby przegrywać z nimi o ponad 20 punktów.
- Nie walczyłem z Finem. Powtarzałem, że chcę dobrze skakać, bo stać mnie na miejsca na podium. Dziś się nie udało, to jest sport, to są skoki narciarskie.
- Zacząłem słabo, ale później skakałem stabilnie, wróciłem na podium PŚ. Miałem dużo pecha.
- Nie chciałem o tym mówić, bo nie lubię zganiać winy na coś innego. Ale zabrakło trochę taktyki. Przed kwalifikacjami tutaj myślałem, żeby nie skakać. Wtedy byłbym w grupie z najlepszymi i miał takie warunki jak oni. Moje skoki były na tyle stabilne, że nie potrzebowałem trzeciego skoku. Hannu to bardzo dobry trener, ale nie taktyk. Twierdzi, że każdy skok się przyda. A ja trwam przy jego zdanie i wciąż mu ufam. "Morgi" powiedział mi niedawno, że bardzo ciężko trenował latem i teraz szanuje to, co wtedy wypracował. Dlatego w Turnieju w ogóle nie chodził na kwalifikacje. Porozmawiam o tym z trenerem, są kolejne konkursy. Czasem warto będzie się oszczędzić.
- Absolutnie. Właśnie dlatego nie chciałem o tym mówić, żeby jutro nie czytać w internecie, że "Małysz nie ufa trenerowi". Ufam i powtarzam: Hannu to świetny fachowiec, ale nie taktyk. Ta sytuacja to też moja wina. Mogłem powiedzieć, że nie skaczę i Hannu by się zgodził.
- Oprócz tego, który wygrałem dziesięć lat temu, turniej nigdy mi nie pasował. Szczerze mówiąc, to wolę skakać w Skandynawii. Co do przyszłego roku, to.. nigdy nie mów nigdy. Ale dziś nie powiem też, że tak. Zobaczymy jak wszystko się potoczy.
- Szkoda mi punktów, bo dobrze skaczę. Jeśli skok za skokiem jest dobry, to nie ma co trenować, trzeba rywalizować z najlepszymi. Walka o Puchar będzie trwała do końca. W 2007 roku, po MŚ w Sapporo miałem ponad 300 punktów do Jacobsena, a jednak udało się wygrać. Dziś dużą przewagę ma " Morgi" i do tego skacze świetnie. Jako jeden z nielicznych może w takiej formie dotrwać do końca sezonu. Tym bardziej, że słabo skacze Schlierenzauer z którym bardzo rywalizuje. Ale zobaczymy.