Adam Małysz sam się wycofał z Turnieju Czterech Skoczni...

Wszyscy dookoła próbowali mu wmówić, że jest lepiej i forma idzie do przodu. Najlepszy polski skoczek doskonale wiedział, że tak nie jest. Że połowa drugiej dziesiątki to nie jego miejsce w Pucharze Świata. I w nocy z niedzieli na poniedziałek wrócił do rodzinnej Wisły - pisze dziennikarz Sport.pl i Gazety Wyborczej Robert Błoński.

Małysz wycofany z TCS ?

Po raz drugi w życiu wycofał się z Turnieju Czterech Skoczni (poprzednio w 2006 roku). Zrobił to po konkursie w Innsbrucku, w którym zajął wspomniane 15. miejsce. Wypadł o niebo lepiej niż w Garmisch-Partenkirchen, gdzie przegrał z przeciętnym Niemcem Aleksdandrem Wankiem (ubiegłoroczny mistrz świata juniorów z Zakopanego). Noworoczny skok na 116 m i wstydliwą porażkę z Wankiem Małysz nazwał nawet nie "upokorzeniem", ale "ciosem".

W Innsbrucku wszedł do drugiej serii, ale jego skoki wciąż nie mogły dać nikomu satysfakcji. I Małysz o tym świetnie wiedział. Powiedział to przed kamerami TVP, realnie oceniając swój występ. Takie skakanie nie daje mu radości. Widać było po nim nawet lekkie zażenowanie takim, a nie innym obrotem sprawy. Ostatnią deską ratunku, której się chwycił było dzień 30 grudnia. Wtedy to kadrowicze mieli chwilę na jeden spokojny trening w Oberstdorfie. Dzień wcześniej, w konkursie, była klapa. Spokojne skoki, bez presji, dały Małyszowi oddech. Skakał na luzie, normalnie i lądował w okolicach 130 metra. Ten luz chciał przełożyć na występ w Ga-Pa. Na treningach było nawet nieźle (cały czas mówimy o tym sezonie) - był i ósmy. W konkursie też chciał skoczyć na luzie, w efekcie "przejechał" próg, w ogóle się nie odbił i przegrał z Wankiem.

Już wtedy chciał odjechać. Zdał się na trenerów i został. Uznano, że to nie ma sensu, że trzeba dalej iść wytyczoną wcześniej drogą. Małysz podjął wyzwanie. Ale Innsbruck nic nie zmienił. - Jak mogę być zadowolony z piętnastego miejsca? Męczy mnie takie skakanie, jest mi z tym ciężko - mówił. - Przecież zaraz Zakopane, moja skocznia. Moi wspaniali kibice. Przecież tam piętnaste miejsce to będzie porażka, nie tego wszyscy chcemy.

I parę godzin później zdecydował się wyjechać. Do Polski odwiózł go Zbigniew Klimowski. Asystent Łukasza Kruczka zabrał do kraju Małysza i Marcina Bachledę, a do Austrii - na konkurs w Bischofshofen - przyjechali Łukasz Rutkowski i Maciej Kot. Małysz będzie miał teraz trochę spokoju. Później potrenuje, prawdopodobnie w Wiśle-Malince. Pewne jest również, że spotka się i porozmawia o całej sytuacji z fizjologiem kadry, doktorem Jerzym Żołądziem.

- Po raz drugi opuszczam turniej w jego trakcie i po raz drugi nie jest to dla mnie łatwy moment. W żadnym z trzech konkursów tegorocznego turnieju nie osiągnąłem jednak wyniku, który byłby dla mnie satysfakcjonujący, a na dodatek brakuje w moich skokach stabilizacji. Są dobre próby na treningach, czy w kwalifikacjach, a słabsze w zawodach - powiedział Małysz przed odjazdem z Innsbrucka. - To dlatego, wraz z trenerami, postanowiłem, że jeszcze przed zawodami w Bischofshofen wyjadę do domu. Potrzebuję odpoczynku, spokoju, chwili wyciszenia. Chciałbym, aby zarówno kibice jak i media zrozumiały sytuację i nie robiły wokół tego sensacji. Wierzę, że podjęta decyzja jest słuszna i przyniesie oczekiwane efekty już w czasie Pucharu Świata w Zakopanem oraz najważniejszej dla mnie imprezy sezonu, czyli mistrzostw świata w Libercu.

- Po treningach w Oberstdorfie oczekiwaliśmy stabilizacji skoków Adama. W czasie kolejnych konkursów turnieju widać było jednak, że do osiągnięcia pełnej stabilizacji brakuje kilku równie dobrych treningów jak w Oberstdorfie. Poza tym miejsca jakie zajmował w zawodach nie były satysfakcjonujące, ani dla nas jako trenerów, ani dla zawodnika. Postanowiliśmy więc nie marnować czasu i wycofaliśmy go z ostatniego konkursu - dodał trener Kruczek.

Pewne jest, że Małysz nie pojedzie na loty do Kulm, które odbędą się w ten weekend. Skupia moc i siłę na Zakopane. Na razie zajmuje 26. miejsce w PŚ.

Więcej o:
Copyright © Agora SA