Adam na swoim miejscu. Pierwszym

Małysz pierwszy w Oslo, znowu pierwszy w Pucharze Świata. Skacze tak, że żadna ziemska siła nie odbierze mu czwartej w karierze Kryształowej Kuli za Puchar Świata. Polak, od kilku tygodni, skacze w swojej własnej lidze, reszta zawodników jest tylko tłem. W piątek, sobotę i niedzielę loty w Planicy

Wyniki konkursu

 

Klasyfikacja Pucharu Świata

Norweg Anders Jacobsen wreszcie się uśmiechnął. Nie był to papierowy, wymuszony grymas na ustach, nie była to dobra mina do złej gry, która towarzyszyła mu przez ostatnich parę tygodni, ale szczery, pełny, z całego serca, ze wszystkich sił uśmiech. Nie minęły dwie minuty po drugim skoku Małysza, a 22-letni dotychczasowy lider Pucharu Świata już był przy Małyszu. Polak ledwo odpiął narty, a już przyjmował gratulacje od szczęśliwego Jacobsena. Norweg z wyraźną ulgą i zadowoleniem oddał Adamowi czerwoną kamizelkę lidera Pucharu Świata. Małysz w sobotę wygrał, Jacobsen był czternasty. Wystarczyło.

Niespełna dwa miesiące temu, w niedzielę 21 stycznia, kilkadziesiąt tysięcy ludzi odchodziło spod Wielkiej Krokwi z kwitkiem. Wstrząśnięci sobotnim upadkiem Czecha Jana Mazocha. A do tego zawiedzeni i wściekli podwójnie. Obejrzeli tylko kwalifikacje, po czym konkurs odwołano z powodu silnego wiatru. Tego dnia Małysz miał 407 punktów PŚ, a Norweg Jacobsen 757! Mało kto wówczas w ogóle myślał o tym, że Małysz może dogonić i wyprzedzić Norwega. Tymczasem, od tamtej pory, to Polak latał jak boeing 757, a Jacobsen stał się szybowcem na uwięzi, względnie kukuruźnikiem.

Rozpoczął się wyścig z czasem i pogodą. Zima nie rozpieszczała nie tylko drogowców, ale i skoczków. Konkursy przeprowadzano z trudem, były problemy ze śniegiem, często wiało. Wszystko rozstrzygnęło się w Japonii, na mistrzostwach świata. Zaczęło się ponoć od tabletki nasennej, którą Anders zażył przed lotem z Europy do Azji. W Sapporo nie mógł przestawić się na ośmiogodzinną różnicę czasu. Nie sypiał po nocach, na skoczni snuł się jak otępiały. I tak wyglądały jego skoki. Norweg nie wytrzymał presji, przegrał oba konkursy. Do tego przyplątała się kontuzja kolana. Nabawił się jej już w Europie, podczas jednego z treningów. Skręcił kolano, bardzo prawdopodobna jest operacja tuż po sezonie. Niewykluczone, że zmęczony sezonem Norweg nie przyjedzie do Planicy. - Nie będziemy ryzykować zdrowiem Andersa. Wykluczam jakąkolwiek sytuację, która może pogorszyć jego stan - mówi trener Norwegów, Mika Kojonkoski. Fin już właściwie przyznał, co będzie dalej w tym sezonie: - Myślimy już o następnym sezonie, Anders musi być zdrowy przed rozpoczęciem przygotowań.

Tymczasem, na normalnej skoczni w Sapporo, swój koncert rozpoczął jedyny w swoim rodzaju, niepowtarzalny solista. Jego kapitalny występ trwa do dziś. W sobotę Małysz, bezapelacyjnie, wygrał czwarte zawody z kolei. Po tym, jak rozbił przeciwników na Miyanomori, w Lahti i Kuopio, nie zostawił złudzeń także w Oslo. Wydawało się, że karty będzie rozdawał wiatr. Pierwsza seria dłużyła się, była przerywana. Aż w końcu wszystko poszło sprawnie. Punktualnie o 18.23 Małysz wylądował na 131 metrze. Nie zostawił żadnych złudzeń. Skaczący po nim, do reszty już zniechęcony Jacobsen, skoczył o czternaście metrów mniej. - To nie był mój dzień, skok był taki jak moja forma. Nijaki - mówił później Jacobsen. - To był dla mnie długi sezon. Jestem zmęczony psychicznie. Najlepiej się czuję, kiedy jestem zupełnie sam. Brakuje mi strzeleckiego prochu. Z moim kolanem jest źle, ale moja forma jest jeszcze gorsza.

Po pierwszej serii było jasne, że Małysz wraca na swoje miejsce, utracone w marcu 2003 roku. Norweg był dopiero 24. W drugim skoku poprawił się o dziesięć lokat, ale to było za mało. Skaczący jako ostatni, Małysz, znowu pofrunął najdalej. 122 metry, 272,9 pkt. Kilka tysięcy rozentuzjazmowanych polskich kibiców zaśpiewało "mamy lidera" oraz "sto lat". Kiedy Polak stał na najwyższym podium, znowu zaszkliły mu się oczy. On, jak powiedział w Japonii, częściej płacze po sukcesach niż po porażkach. - Poczułem się jak w Zakopanem - powiedział wzruszony w TVP. Miał już na sobie czerwoną koszulkę lidera PŚ.

Nieprzypadkowo Małysz nazywany jest "królem Holmenkollen". To tam właśnie wszystko się zaczęło. 17 marca 1996 roku, jeszcze bez wąsów, niespełna 20-letni Małysz wygrał po raz pierwszy w życiu zawody PŚ . Pokonał wtedy swojego idola, Niemca Jensa Weissfloga. Zawsze chciał być taki jak on. W najśmielszych marzeniach nie przypuszczał chyba, że stanie się bardziej utytułowanym skoczkiem niż idol. W sobotę Małysz wygrał na tej skoczni piąte zawody w życiu. Nikt nigdy wcześniej tego nie dokonał.

Liczby Małysza

5 - tyle konkursów wygrał w Oslo-Holmenkollen

6 - to szósty konkurs PŚ wygrany w tym sezonie

10 - tyle razy był na podium w tym sezonie

35 - tyle zawodów PŚ wygrał Polak

46 - tyle konkursów PŚ wygrał w karierze legendarny Fin, Matti Nykaenen

71 - tyle razy w karierze stawał na podium Adam Małysz

96 - tyle razy w karierze stawał na podium PŚ skaczący jeszcze Fin Janne Ahonen (wygrał 32 konkursy)

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.