Na niespełna trzy tygodnie przed wznowieniem rozgrywek ekstraklasy gra lechitów nie rzuca na kolana. Smuda zachowuje jednak spokój. - Fakt, że to nie jest to, czego byśmy oczekiwali. Na ligę dużo musi się zmienić - mówi trener i zapowiada: - Jak wrócimy z Turcji, gra będzie dużo lepsza.
Pierwsza przyczyna kiepskiej postawy jest prosta. To zmęczenie po ciężkim obozie w Szklarskiej Porębie. - Jest ciężko - powtarzają piłkarze po sparingach i narzekają na obolałe nogi. - Ale świeżość przyjdzie na czas - podkreślają natychmiast. Z tego powodu nikt w sztabie szkoleniowym nie przywiązuje wagi do wyników meczów kontrolnych i postawy zawodników. Ba, Smuda ostentacyjnie zaciera ręce, że nikt nie doznał kontuzji i każdy będzie mógł grać w tureckich sparingach, gdzie tak naprawdę rozpocznie się prawdziwa selekcja przed wiosną.
W Belek do dyspozycji Smudy jest już niemal cały zespół, a takiego komfortu szkoleniowiec nie miał od czasu wyprawy do czeskiego Jablonca. Momentami w spotkaniach towarzyskich grały tak naprawdę rezerwy Lecha, co tym bardziej nakazuje nie zwracać uwagi na wyniki. Jednak do 24 lutego i meczu ligowego z Górnikiem Zabrze to się zmieni - wyniki będą bardzo istotne.
Jak je osiągnąć? Smuda nie chce nic mówić o wymarzonym składzie na wiosnę. Ciężko też od niego wyciągnąć, czy sprawdzane w sparingach ustawienie 1-4-3-1-2 będzie obowiązywało przez najbliższe miesiące. Teraz gra tym systemem była uzasadniona, choćby dlatego, że w zespole nie ma żadnego lewego pomocnika z prawdziwego zdarzenia. Na szczęście Smuda zrezygnował z wystawiania tam Przemysława Pitrego, jako zawodnika zbyt nieodpowiedzialnego na tę pozycję. Inna sprawa, że ustawiany w ataku Pitry też nie przekonuje. Luis Henriquez wciąż nie prezentuje poziomu ligowego, a Jakub Wilk dopiero wraca do zdrowia po kontuzji. Kiedy odzyska formę? - "Wilczek" będzie gotowy do gry - zapewnia jednak Smuda.
Inne, pozaboiskowe względy, mogą sprawić, że trenerowi ubędzie też murowany kandydat do gry po prawej stronie pomocy - Marcin Zając. Piłkarz boksuje się z władzami klubu o nowy kontrakt i - jak można usłyszeć w Lechu - żąda znacznej podwyżki. - Kto wie, czy to nie oznacza jego końca w Poznaniu. Skoro i tak odejdzie latem, to po co mamy na niego stawiać? - gotowi pomyśleć szefowie klubu. Tym bardziej, że w lipcu na Bułgarskiej będzie już Sławomir Peszko, który gra właśnie na pozycji Zająca.
Pozbawiony skrzydłowych Smuda może więc rzeczywiście ustawiać w lidze zespół z trzema środkowymi pomocnikami, którzy dostaną zadania obronne i jednym bardzo ofensywnym. Wybór jest spory: Tomasz Bandrowski będzie u Smudy pewniakiem, a nie wydaje się, by szkoleniowiec zrezygnował z Rafała Murawskiego czy Henry'ego Quinterosa. Niejasna jest przyszłość Andersona Cueto. Raz słyszymy, że nastolatek z Peru musi się jeszcze nauczyć gry w piłce seniorskiej, innym razem - że już wiosną będzie błyszczał w lidze. A przecież do gry w środku są jeszcze Maciej Scherfchen i Dimitrije Injac. A to już konkurencja, o której Smuda mógł jesienią tylko śnić.
Wtedy też zaczął ustawiać zespół w systemie 1-4-3-1-2, bardzo podobnym do tego, w którym Holendrzy grali na Weltmeisterschaft 1974, a który odkurzyło w XXI w. kilku trenerów, m.in. Carlo Ancelotti który doprowadził rok temu Milan do zwycięstwa w Lidze Mistrzów. W tym sezonie nie waha się wystawiać w ofensywie młodego Brazylijczyka Alexandre'a Pato. Może więc i Smuda nie cofnie się przed stawianiem na peruwiańskiego "Robinho" i grą bez skrajnych pomocników?