Agnieszka Radwańska w Miami już uśmiechnięta

Z kolanem jest lepiej, błyskawiczna rehabilitacja pomogła. Polka w I rundzie na Florydzie zmierzy się ze Szwajcarką Rominą Oprandi. Faworytką turnieju będzie Serena Williams

Roześmiana od ucha do ucha Agnieszka Radwańska udzielała we wtorek w Miami wywiadu podczas transmitowanej na żywo internetowej sesji z gwiazdami WTA.

Chichocząc, opowiadała m.in. o ulubionych rodzajach serników, które zjada w restauracjach Cheesecake Factory, od niedawna jednego ze swoich sponsorów. - Lubię też sushi, zwłaszcza sashimi, ale California maki również mogą być - tak odpowiedziała na pytanie, co wybiera, gdy w zasięgu wzroku wyjątkowo nie ma żadnego sernika. Na koniec trzecia rakieta świata wzięła udział w konkursie rzutów piłeczką tenisową do kosza. Trafiła cztery razy, bijąc nieoficjalny rekord.

Na sakramentalne pytanie o kolano, kontuzjowane w zeszłym tygodniu w Indian Wells, też odpowiedziała z uśmiechem: - Jest lepiej.

- Mam w planie kolejne zabiegi. Na szczęście pierwszy mecz gram w piątek, więc mam jeszcze czas, jestem dobrej myśli - dodała Radwańska, rozmawiając z dziennikarzem Reutersa.

W I rundzie imprezy z pulą nagród 5,4 mln dol. zmierzy się z Rominą Oprandi (WTA 114), która od zeszłorocznego Wimbledonu głównie leczyła kontuzje i zagrała raptem kilka spotkań. Szwajcarka tylko raz w karierze zdołała przebrnąć III rundę Wielkiego Szlema, od zawodniczek z czołówki zazwyczaj odbijała się jak od ściany. Jeśli nie stanie się cud, Radwańska powinna ją pokonać, nawet na jednej nodze.

Dalej może już być trudniej, bo do ewentualnych potyczek z Jeleną Wiesniną (35), Eugenie Bouchard (19), Dominiką Cibulkovą (11) i w potencjalnym ćwierćfinale z Simoną Halep (5) dobrze byłoby już mieć obie nogi sprawne w 100 procentach.

Ze słów Radwańskiej, triumfatorki w Miami z 2012 r., wynika, że w ogóle nie rozważała odpuszczenia turnieju, żeby w pełni wykurować kolano. Być może wie od lekarzy, że uraz nie jest na dłuższą metę groźny, a być może po prostu żal jej rezygnować z tak prestiżowego startu, istotnego także ze względu na kontrakty sponsorskie.

Miami to obok czterech turniejów Wielkiego Szlema, mistrzostw WTA w Singapurze i zakończonego właśnie Indian Wells najważniejszy turniej w sezonie. Impreza jest stosunkowo młoda, pierwszą edycję w Delray Beach rozegrano w 1985 r. Turniej wymyślił Butch Buchholtz, były amerykański gracz nr 5 na świecie ze smykałką do interesów. - Kibice na początku roku się nudzą, dajmy im piątego Szlema, na Florydzie - mówił Buchholtz. Jego słowa miały sens, bo wtedy Australian Open odbywał się w grudniu. Między ostatnim Szlemem a pierwszym - Rolandem Garrosem - było ponad pięć miesięcy przerwy.

Pomysł Buchholza wypalił, turniej rozrósł się, zyskał potężnych sponsorów, po kilku latach przeniósł się na wyspę Key Biscayne u wybrzeża Miami, do malowniczego Crandon Park, gdzie wybudowano korty i główny stadion na 13 tys. widzów. W 1999 r. Buchholz za 30 mln dol. sprzedał prawa do turnieju IMG, najpotężniejszej wówczas agencji marketingu sportowego, bo nie był już w stanie sam zarządzać takim molochem.

Na liście zwycięzców wybijają się nazwiska sióstr Williams, które od lat mieszkają na Florydzie i traktują Crandon Park jak dom. Venus triumfowała trzykrotnie, Serena - sześć razy, m.in. rok temu. - Do domu mam godzinę samochodem, to dla mnie szczególny turniej - powiedziała Serena, która po rewelacyjnym poprzednim sezonie, okraszonym 11 tytułami, ostatnio nieco wyhamowała. Od stycznia nie wygrała nic, doszła do jednego finału, półfinału i IV rundy Australian Open. Nikt nie ma jednak wątpliwości, że w Miami znów postara się zwyciężyć. U bukmacherów Amerykanka jest zdecydowaną faworytką (kurs 2) przed Chinką Na Li (6).

U mężczyzn (pula nagród 5,6 mln dol.) za faworyta uchodzi zwycięzca z Indian Wells, czyli Novak Djoković. Jerzy Janowicz zagra rozstawiony z nr. 19 i w I rundzie ma wolny los.

Pech nie opuszcza w tym sezonie w singlu Łukasza Kubota (ATP 81). Deblowy mistrz Australian Open, gdy na korcie był sam, od początku stycznia wygrał tylko dwa mecze, a nie licząc kwalifikacji - jeden. Wczoraj prowadził w trzecim secie z Matthew Ebdenem 3:0, ale opadł z sił i poległ 6:4, 4:6, 4:6. Australijczyk (ATP 67), nie mniejszy pechowiec, też z ledwie dwoma singlowymi wygranymi od stycznia, w II rundzie zmierzy się z Andym Murrayem.

Michał Przysiężny (ATP 75) też uszczęśliwił wczoraj rywala. Hiszpan Albert Montanés (ATP 59), który pokonał Polaka 5:7, 7:6 (7-5), 6:3 ostatni mecz na kortach twardych wygrał w... październiku 2011 r. w Szanghaju. Przysiężny ma jednak dobre usprawiedliwienie - zdecydował się na start z niezaleczoną do końca kontuzją lewego nadgarstka.

W I rundzie odpadły też Katarzyna Piter i Urszula Radwańska. Pierwsza przegrała z Argentynką Paulą Ormaecheą 6:7 (0-7), 1:6, Radwańska uległa Nadii Pietrowej 5:7, 6:1, 4:6.

Więcej o:
Copyright © Agora SA