Tomasz Wiktorowski, trener Agnieszki Radwańskiej:
Agnieszka wygrała z nią w zeszłym roku w Miami. Wiemy, jak gra, i czego się spodziewać. Hiszpanka ma dość solidny agresywny forhend grany z rotacją, trochę coś przypominającego uderzenie Samanthy Stosur. Nie jest specjalnie wysoka, nie serwuje rewelacyjnie, ale lekceważyć jej nie można, bo nie bez przyczyny jest w pierwszej setce i gra na US Open.
Nie mam pojęcia, jakie rywalki są dalej, zawsze koncentrujemy się na najbliższym meczu. Wiem tylko, że Agnieszka jest w górnej połówce drabinki z Sereną Williams.
Nic specjalnego jej nie dolega. Czasem coś zaboli, np. bark, czyli uraz przeciążeniowy, który stale powraca. Ale wszystkich coś boli, taki jest współczesny tenis. A uraz barku to najbardziej popularny uraz wśród tenisistów.
W środę trenowaliśmy jeszcze w New Haven, wieczorem przenieśliśmy się do Nowego Jorku. W czwartek trenowaliśmy tylko w hali, bo padało. Poza tym, wszystko przebiega normalnie, bez żadnych zakłóceń.
O tym, jak spisały się poszczególne dziewczyny przed Szlemem w Nowym Jorku, mówi najlepiej ranking US Open Series. Agnieszka nie wypada w nim chyba źle [zajęła trzecie miejsce za Sereną Williams i Wiktorią Azarenką - przyp. jc]. W pierwszym turnieju w Stanford, trochę narzekała, że nie czuła kortów. Wynikało to z tego, że tamten turniej, a także Carlsbad i Cincinnati rozgrywa się nietypowymi piłkami - Pennami. Są bardzo lekkie, żeby je kontrolować trzeba mieć dużo siły i rotacji w uderzeniu. Agnieszka, mimo to, doszła w Stanford do finału. W Carlsbadzie przegrała ze Stosur, ale po bardzo dobrym meczu, a w Toronto powalczyła z Sereną, przegrała, ale też po bardzo dobrym spotkaniu. Było widać więcej agresji, momentami udawało jej się spychać Serenę do obrony, walczyć z nią na równi, były też słabsze momenty, ale ogólnie jestem zadowolony.
Agnieszkę na to stać, ale wszystkiego przewidzieć się nie da. Wiadomo, że może przytrafić się mecz z niżej notowaną zawodniczką grającą w stylu Azarenki, Sereny czy Lisicki, która zagra mecz życia, a wtedy przegrać może każdy. Ale gdyby takie tenisistki osiągałyby takie wyniki często, a nie od święta, to byłby Sereną Williams, a nie są. Siłą Agnieszki jest regularność, świetne statystyki, mało błędów itd. Ale to czasem za mało, żeby wygrać mistrzostwo. To trochę jak w tym filmie "Moneyball" z Bradem Pittem, w którym menedżer drużyny baseballowej tworzy idealną grupę ludzi pod względem statystycznym, potrafi wygrać kilkadziesiąt meczów z rzędu, ale nie umie zdobyć mistrzostwa. Z Agnieszką jest trochę podobnie, ona, jeśli spojrzeć na statystyki, jest być może najlepsza na świecie, ma najwyższy średni poziom, ale żeby wygrać mistrzostwo, trzeba w tym jednym kluczowym meczu zagrać na 100 procent. Agnieszce w kilku przypadkach tego zabrakło - np. z Lisicki w półfinale Wimbledonu nie umiała docisnąć rywalki. Ostatnio, podobnie było np. w Stanford z Cibulkovą. Pracujemy nad tym. Na pewno, żeby wygrać Szlema, i żeby wygrać mistrzostwo w baseballu, trzeba w takim kluczowym meczu zagrać ostro, na 100 proc. możliwości, średnia przestaje się wtedy liczyć. Trzeba zapomnieć o statystykach, trzeba zagrać super, wziąć, co daje przeciwniczka, ale zagrać też coś ekstra od siebie. Wiem, że Agnieszkę na to stać.
- Nie było żadnej dyskusji, wiadomo było od początku, że cokolwiek by się nie działo, gdziekolwiek by nie były, na pogrzeb pojadą.
Serena Williams i grupa pościgowa, a w niej m.in. Azarenka, Li, Stosur, Agnieszka i kilka innych dziewczyn.