Kubot: Mikst z Radwańską największą szansą na medal

- Debel pozwolił mi poczuć smak wielkiego tenisa, ale dziś priorytetem jest singiel. Walcząc o kwalifikację na igrzyska, odpuszczę trochę debla, żeby zachować siły - mówi najlepszy polski tenisista.

Ole, ole, ole, ola! Trybuna Kibica zawsze pełna ?

Kubot zajmuje 50. miejsce w singlowym rankingu ATP i gdyby dziś zamykano kwalifikacje olimpijskie, Polak wystąpiłby w Londynie. W tym tygodniu zagra w turnieju z serii Masters w Monte Carlo. W I rundzie zmierzy się z rozstawionym z nr. 15 Austriakiem Jürgenem Melzerem. W poprzedni weekend pojawił się w Polsce i pomógł reprezentacji pokonać 4:1 Estonię w pojedynku Pucharu Davisa.

Marek Furjan: Andy Murray powiedział niedawno, że igrzyska to piąty turniej wielkoszlemowy. Dla pana też?

Łukasz Kubot: Igrzyska są co cztery lata, nigdy w nich jeszcze nie grałem. Dlatego wszystko podporządkowuję w tym sezonie temu występowi. Chcę się zakwalifikować i zagrać w Londynie jak najlepiej. Tym bardziej że odbędą się na kortach Wimbledonu, czyli w świętym dla tenisa miejscu. Lubię grać na trawie, mam nadzieję, że po Rolandzie Garrosie będę miał odpowiednio wysoki ranking, żeby do Londynu pojechać [56 najwyżej notowanych singlistów z listy ATP ma zapewniony start, być może więcej, bo jeden kraj może we wszystkich konkurencjach wystawić sześciu zawodników - nacje takie jak Hiszpanie, Francuzi czy Amerykanie mogą nie zabrać każdego singlisty].

Co z mikstem? Coraz głośniej słychać nawoływania, żeby stworzył pan superduet z Agnieszką Radwańską.

- Jestem za! Moim zdaniem to byłaby największa szansa na zdobycie medalu. Ale wszystko będzie zależało od miejsca w rankingu podczas zgłoszeń i decyzji samej Agnieszki Radwańskiej [w mikście zagra tylko 16 par, a Radwańska na razie deklaruje, że poza singlem priorytetem będzie debel w parze z siostrą Urszulą].

Przez ponad dwa lata w pana karierze debel był priorytetem. Zajmował pan siódme miejsce w rankingu, wystąpił w Masters. Ostatnio debel schodzi na dalszy plan?

- Dzięki deblowi przeżyłem fantastyczne chwile, osiągnąłem ćwierćfinał każdego z turniejów wielkoszlemowych, a w Melbourne byłem w półfinale. Razem z Oliverem Marachem tworzyliśmy fantastyczny duet. Debel pozwolił mi poczuć smak wielkiego tenisa, ale nie jestem już w stanie łączyć go tak intensywnie z singlem. Dwa lata temu byłem 50. w singlu i dziesiąty w deblu. Starałem się grać w obu konkurencjach i skończyło się tak, że wypadłem z setki singla. W związku z tegorocznymi igrzyskami wszystko podporządkowuję grze pojedynczej. Do debla zawsze będę mógł wrócić. Maj, czerwiec i lipiec będą bardzo intensywne. Aby zaoszczędzić trochę sił, nie będę w najbliższych tygodniach występował w grze podwójnej.

Jak ocenia pan pierwsze miesiące roku w singlu - pięć drugich rund i jeden ćwierćfinał w Memphis satysfakcjonują pana?

- Zawsze może być lepiej. Miałem jednak problemy z rakietami, musiałem zmienić sprzęt, teraz jestem już zadowolony. Nie miałem też szczęścia w losowaniach - w Australian Open trafiłem na Nicolasa Almagro (ATP 12), a w Sydney na Juana Martina del Potro (ATP 11). Rywali wybierać sobie nie mogę. Gdy koledzy z reprezentacji w lutym rywalizowali w Pucharze Davisa z Madagaskarem, ja bardzo ciężko pracowałem, przygotowując się do kolejnych turniejów. W efekcie w Rotterdamie pokonałem Aleksandra Dołgopołowa (ATP 22), a następnie zagrałem kilka meczów na styku z naprawdę mocnymi rywalami [m.in. Ferrerem, Roddickiem]. W kluczowym momencie meczu z Roddickiem w Indian Wells zabrakło mi doświadczenia i zimnej krwi. Możliwość rywalizowania z takim zawodnikiem na korcie centralnym w jego kraju, przy 14 tys. widzów nie zdarza się po prostu codziennie. Zabrakło niewiele, ale wiem, że następnym razem mogę wygrać. Mam motywację na resztę sezonu.

Walcząc o kwalifikację na igrzyska, po dwuletniej przerwie wrócił pan do reprezentacji Polski w Pucharze Davisa.

- Z Estonią zagraliśmy w Inowrocławiu, w miejscu, gdzie nigdy nie było tenisa. Myślę, że to dobra promocja naszej dyscypliny. Jeśli chodzi o wynik, to byliśmy faworytem i wygraliśmy, taki był plan.

Z Estonią zagrał pan, bo taki jest wymóg olimpijskiej kwalifikacji. Czy po igrzyskach reprezentacja będzie mogła na pana liczyć?

- Rozmawiałem o tym z drużyną i postanowiłem, że decyzję o przyjeździe na mecz z Białorusią [14-16 września] podejmę po Rolandzie Garrosie. Nie ma się co oszukiwać, że tenis jest sportem indywidualnym i trzeba trochę egoistycznie patrzeć na siebie. Grając w Pucharze Davisa, zawodnik poświęca tak naprawdę dwa tygodnie - jeden na same zawody, ale kolejny tydzień trzeba odpuścić, żeby się zregenerować, odpocząć.

Zobacz wideo
Kubot z Radwańską mają szanse na olimpijski medal w mikście?
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.