Jeszcze w piątek Polska reprezentacja była dokładnie w tym samym miejscu co kadra pod wodzą Wojciecha Fibaka z Bartłomiejem Dąbrowskim, Wojtkiem Kowalskim i Tomaszem Iwańskim. Wtedy w 1991 r. na kortach warszawskiej Legii marzeń o barażu do Grupy Światowej pozbawili nas reprezentanci Wielkiej Brytanii.
Teraz Polacy wytrzymali presję faworytów i odprawili z kwitkiem reprezentację RPA. Był to trzeci mecz tych drużyn (pierwszy w 1935 r.) i zawsze do tej pory lepsi byli Afrykanie. Ale Polacy nigdy w historii dyscypliny nie mieli aż tak silnej kadry. Dwóch zawodników w pierwszej setce ATP i światowej klasy debel to ekipa, która może z powodzeniem radzić sobie z niezłymi rywalami.
Kiedy dowiedzieliśmy się, że Kevin Anderson - 29. rakieta świata - nie pogodzi się z federacją RPA i po raz kolejny odpuści mecz drużyny narodowej, a potem doszła informacja, że Izak van der Merwe ma kontuzję, mecz z Afrykanami na papierze wydawał się być spacerkiem.
Na hali w Zielonej Górze okazało się, że wcale tak nie było. Gorącą atmosferę w obiekcie i śnieg na zewnątrz lepiej znieśli przyjezdni, którzy mieli wyraźną frajdę, grając w zimowej Polsce.
- Już kiedyś widzieliśmy śnieg, ale nigdy nie jeździliśmy samochodem w takiej scenerii. To nowe, niesamowite przeżycie - dzielił się wrażeniami John-Laffnie de Jager, kapitan RPA.
Jednak w tych warunkach to nasze singlowe rakiety borykały się ze zdrowiem. Janowicz nie zdołał się wyleczyć ani na piątkowy mecz premierowy, ani na niedzielny mecz o wszystko.
A że w piątek swój mecz singlowy z Rikiem de Voestem przegrał Kubot, to z murowanego faworyta staliśmy się ekipą, która musiała toczyć zacięte boje o kolejne zwycięstwa.
Nasz as atutowy - Jerzy Janowicz - w niedzielę po raz kolejny musiał walczyć zarówno z rywalami, jak i własnymi słabościami. Po każdej akcji meczu prosił o ręcznik, wycierał pot i z trudem brał głębokie oddechy.
Afrykanie w sobotę po przegranym deblu zapowiadali, że jeszcze broni nie składają i będą walczyli o awans. Tuż przed rozpoczęciem niedzielnego pojedynku goście podjęli decyzję, że przeciwko naszej jedynce nie zagra ich jedynka Rik de Voest, a rezerwowy Ruan Roelofse.
Decyzja zaskakująca, bo Ruan jest klasyfikowany w szóstej setce, a ostatni swój mecz wygrał w grudniu.
- Rik nie czuł się najlepiej - już się trochę starzeje. Miał grać tu tylko single, ale gdy okazało się, że debel może być decydujący, wystawiłem go do gry podwójnej. Dlatego dziś postawiłem na Ruana, bo liczyłem się z tym, że ten mecz może trwać nawet pięć setów i Rik tego nie wytrzyma - wyjaśniał decyzję John-Laffnie de Jager.
Początkowo plan de Jager przynosił powodzenie. Polak potrzebował kilkunastu gemów, by wejść w mecz. Zanim to się stało, łodzianin przegrał premierową partię.
- Dobrze rozpocząłem ten pojedynek. Miałem niezłą dyspozycję serwisową. Po pierwszym secie poczułem się dobrze. Starałem się powtarzać w kolejnych tę grę z początku meczu, ale Jerzy Janowicz jest znacznie lepszym tenisistą. Na co dzień grywa z dużo mocniejszymi rywalami niż ja. Niestety, w kolejnych gemach straciłem pewność siebie - opowiadał Ruan Roelofse.
Janowicz przyznał, że de Jager zaskoczył go decyzją o zmianie rywala.
- Z de Voestem w przeszłości grywałem, a Roelofse mnie zaskoczył przede wszystkim dobrą grą i serwisem. Z czasem publiczność niosła mnie do wygrywania kolejnych piłek - wyjaśniał Janowicz.
Prawie pięć tysięcy widzów w hali Centrum Rekreacyjno-Sportowym z każdym gemem bawiła się lepiej. Zachęcana zresztą przez Janowicza, który - siadając na ławce w przerwach - wspólnie z widownią robił meksykańską falę.
A w polskim tenisie męskim mamy falę zawodników, która wreszcie ma realne szanse na wyrównaną rywalizację z najlepszymi teamami świata.
Z kim zagramy w połowie września o Grupę Światową - okaże się podczas losowania w środę.
Na liście potencjalnych rywali są m.in: Hiszpanie, Chorwaci, Austriacy, Belgowie Szwajcarzy czy Niemcy.
Z Hiszpanami?
- Nie - krótko ucina Marcin Matkowski. - Niezależnie od tego, czy będzie grał u nich Rafa Nadal, zawsze mogą stworzyć zespół najsilniejszy z możliwych.
Janowicz zastanawiał się nad ewentualną rywalizacją ze Szwajcarami: - Polska - Szwajcaria przed własną publicznością to by było coś. Hm, myślę, że mimo wszystko publiczność nie kibicowałaby Rogerowi Federerowi.
Łukasz Kubot stwierdził: - Śniły mi się Niemcy.
W tym przypadku, niestety, gralibyśmy na wyjeździe.
Kapitan naszej kadry Radosław Szymanik uważa, że mamy tak silny zespół i tak dobrą atmosferę w drużynie, że jesteśmy w stanie pokonać każdą ekipę.
Podobnego zdania jest zresztą kapitan RPA: - Macie dwóch dobrych singlistów i świetny debel. Tego trzeba, by awansować do Grupy Światowej, i wy to macie. Kiedy my mieliśmy taki potencjał, graliśmy w elicie - mówił de Jager.
Marcin Matkowski i Radosław Szymanik jednak zgodnie wskazują na Izrael jako zespół marzeń, z którym moglibyśmy zagrać we wrześniu o awans.
- Ostatnio pojedynek z Izraelem przegraliśmy na wyjeździe, więc na pewno tym razem zagralibyśmy u siebie - przyznał Szymanik, a Matkowski dodaje: - Od Izraela jesteśmy na pewno mocniejsi.