Tenis. Wiatr zagłuszył armaty Jerzego Janowicza

Polak zaczął sezon w Auckland od porażki 6:4, 6:7 (5-7), 4:6 z Brianem Backerem. Wciąż świetnie serwuje i nie boi się ryzykować, ale przekonał się, że gra pod gołym niebem to nie to samo, co w hali.

Janowicz i Baker zagrali na korcie centralnym najważniejszy mecz wieczornej sesji turnieju Heineken Open z pulą nagród 433 tys. dol. Obaj byli bohaterami poprzedniego sezonu. Baker wrócił do tenisa po czterech latach przerwy. W tym czasie częściej odwiedzał gabinety lekarzy niż treningowe korty. Gdy w 2012 r. w końcu ozdrowiał, w trzy miesiące przeskoczył o ponad pół tysiąca miejsc w rankingu, doszedł do finału turnieju ATP w Nicei, a potem II rundy Rolanda Garrosa. Pisały o nim największe amerykańskie i europejskie gazety. Dziś Amerykanin jest 59. na świecie.

Janowicz swoje pięć minut miał jesienią. Na turnieju z serii Masters w Paryżu przeszedł eliminacje, a potem pokonał pięciu rywali z Top 20 rankingu, w tym Andy'ego Murraya, trzecią rakietę świata. Przez rok awansował z trzeciej setki na 26. miejsce listy ATP. "Z jakiej planety przyleciałeś?" - pytała hiszpańska "Marca". O mierzącym 203 cm 22-letnim Polaku zrobiło się głośno w całym tenisowym światku, a w Polsce z miejsca stał się celebrytą, pod jego domem w Łodzi koczowały wozy telewizyjne. Janowiczowi woda sodowa nie uderzyła jednak do głowy. Podczas zimowej przerwy unikał mediów, udzielił raptem kilku wywiadów, w których tonował zachwyty, cały czas spokojnie trenował w Łodzi i Poznaniu, gdzie mieszka jego fiński trener Kim Tiilikainen.

- Wiem, że czeka mnie sporo pracy, by utrzymać się w trzydziestce rankingu. Jeśli przegram w I rundzie, nic się nie stanie, będę dalej trenował i czekał na kolejne szanse. Sezon jest długi - mówił Janowicz w dużym wywiadzie dla "New Zealand Herald" przed rozpoczęciem turnieju (gazeta mylnie podała, że Jerzy jest warszawiakiem).

W poniedziałek na korcie Janowicz zaczął jak w hali Bercy w Paryżu - grał ryzykownie, straszył rywala swoim piorunującym forhendem. Ale od początku było widać, że przeszkadza mu wiatr. W Nowej Zelandii pogoda była sztormowa - wiało w porywach do 60 km/godz. Janowicz już w pierwszym gemie serwisowym popełnił dwa podwójne błędy, przez cały mecz miał ich aż 10. Baker ostatecznie przeważył, bo lepiej odnalazł się w trudnych warunkach. Grał cierpliwiej, regularniej, lepiej trzymał piłkę w korcie, dobrze returnował. Janowicz znacznie częściej się mylił i strzelał na wiwat - w sumie aż 51 razy.

Trzeci set pokazał jednak, że Janowicz przez zimę nic nie stracił ze swojej waleczności - najlepiej znów grał w chwilach, gdy miał nóż na gardle. Obronił w sumie siedem meczboli, a w pewnym momencie wygrał 15 piłek z rzędu, odrabiając straty od 1:5 do 4:5. "Przypomina Marata Safina", "Kiedy wiatr będzie słabszy, stanie się piekielnie groźny" - pisali amerykańscy dziennikarze na Twitterze. - Wyglądało, jakby Janowicz włączył jakiś tajemniczy przełącznik, w trzecim secie przestał się w ogóle mylić, ale zachowałem zimną krew. Wygrałem, bo w tym wietrze, byłem bardziej skoncentrowany - stwierdził Baker.

Janowicz zostaje w Auckland, bo występuje jeszcze w deblu w parze z Hiszpanem Albertem Ramosem, potem leci do Melbourne na Australian Open, gdzie będzie - po raz pierwszy w życiu w Wielkim Szlemie - rozstawiony z nr. 25.

Agnieszka Radwańska (WTA 4), która w sobotę w Auckland wygrała 11. turniej WTA w karierze, przed rozpoczynającym się w poniedziałek Wielkim Szlemem w Melbourne występuje w Sydney, znów rozstawiona z nr. 1. Amerykański portal Tennis.com zauważa, że Polka jest jedyną tenisistką z czołówki, która zdecydowała się na występ w dwóch turniejach przed Australian Open, ale Agnieszka uspokaja, że to nie zakłóci przygotowań: - Jest początek sezonu, w Polsce przez dwa miesiące trenowałam wyłącznie w hali, a w Auckland specjalnie się nie zmęczyłam - mówiła w Nowej Zelandii.

W II rundzie (w I miała wolny los) dziś w nocy miała zmierzyć się z 42-letnią Japonką Kimiko Date-Krumm, najstarszą aktywną tenisistką w WTA Tour. Według bukmacherów zdecydowaną faworytką w Melbourne będzie Serena Williams (kurs 1,9), która powinna w końcu odzyskać prowadzenie w rankingu WTA. Wysoko oceniane są też szanse broniącej tytułu Wiktorii Azarenki (4,3) i Marii Szarapowej (9). Za nimi są: Petra Kvitova (17), Na Li (21) i - jako szósta - Radwańska (26). Wśród mężczyzn faworytem jest Novak Djoković (2,2), a za nim Andy Murray (3,25) i Roger Federer (5). Janowicz wciąż trzyma się niespodziewanie wysoko - z kursem 67 dolarów jest dziesiąty na liście pretendentów.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.