Tenis. Kim Tiilikainen: Nikt nie lubi grać przeciwko Janowiczowi

- Jest typem gracza, który bierze mecze w swoje ręce. Od niego wszystko zależy. Jeżeli zagra swój najlepszy tenis, jest bardzo trudny do pokonania - o Jerzym Janowiczu opowiada Sport.pl jego fiński trener Kim Tiilikainen.

Marek Furjan: Ma pan 37 lat i od poniedziałku jest jednym z najmłodszych trenerów, którzy prowadzą tenisistów z pierwszej trzydziestki rankingu ATP. To duże wyzwanie?

Kim Tiilikainen: Nie przeraża mnie. Między mną i Jerzym jest chemia, dogadujemy się. Może nadchodzi także nasz czas, młodych trenerów?

Spodziewał się pan finału w Paryżu?

- Oczekiwałem, że Jerzy będzie w końcu wysoko. Mogło to się stać wcześniej, mogło za kilka lat, stało się teraz.

Dlaczego wierzył pan, że zajdzie wysoko?

- Jego serwis i forhend są jednymi z najlepszych, jakie kiedykolwiek widziałem. Ma też solidny bekhend jak na swój wzrost, świetnie się rusza. Nie ma słabych stron. Na mecze z Jurkiem ciężko obrać konkretny plan. Wciąż wywiera presję, jest mocny psychicznie. Nie boi się. Gdy wychodzi na kort z Andym Murrayem, docenia jego klasę, ale wie też, że ma szansę na wygraną. Nie każdy młody tenisista tak podchodzi do meczów.

Zobacz wideo

Co mówił pan Jerzemu w Paryżu przed meczami z Murrayem, Tipsareviciem, Simonem?

- Przed spotkaniem ze Szkotem pomyślałem, że będzie to świetne podsumowanie sezonu. Kort centralny, tłum kibiców, trzeci tenisista świata. Jurka prosiłem, żeby delektował się każdą minutą, czerpał z tego meczu doświadczenie garściami. Nie zakładam wygranej, żeby się nie denerwować. Zawodnik też nie powinien myśleć, że nie może przegrać. Takie nastawienie zazwyczaj kończy się porażką. Najważniejsze to zachować zimną krew. Jeżeli zawodnik patrzy po wymianie na trenera, a ten jest spokojny, też się uspokaja. Jeśli tenisista jest za mało pewny siebie, szkoleniowiec musi mu tej pewności dodać, jeśli nerwowy - uspokoić. Może to dziwne, ale przez cały czas czułem się, jakbym miał na twarzy uśmiech, ale po zakończeniu turnieju usłyszałem, że wcale się nie śmiałem.

Jak trafił pan z Finlandii do Polski i do samego Janowicza?

- W Polsce żyję od lat, mam tutaj żonę, dwójkę dzieci, dom. Przed Jurkiem pracowałem m.in. w akademii w Sutton, uczyłem brytyjskich zawodników, dwukrotnie zdobywaliśmy nagrodę dla najlepszej akademii w Anglii. Z Jurkiem skontaktował mnie Polski Związek Tenisowy. Pytałem, czy nie ma kogoś, kto szukałby trenera. Wskazali Jurka. To było trzy i pół roku temu. On mieszka w Łodzi, ja w Poznaniu, raz trenujemy u niego, raz u mnie. Spędzamy wspólnie 200 dni w roku.

Był pan zawodowym tenisistą, osiągnął 207. miejsce w rankingu. Tenisiści często zakładają się na początku kariery z trenerami, kto dojdzie wyżej. Pan też?

- Nie jestem taki głupi (śmiech). Wiedziałem, że Jurek szybko poprawi mój rezultat.

W przyszłym sezonie zmieni się coś w waszej pracy? Sztab się powiększy?

- Gdy odpoczniemy, to w spokoju zastanowimy się, czy należy coś zmieniać. Być może będziemy działali na dotychczasowych warunkach, a może Jerzy zdecyduje, że potrzebna jest pomoc kolejnej osoby.

Jak się przygotowujecie do meczów?

- Niektórzy potrzebują długich rozmów o taktyce, Jerzy jest zupełnie inny. Gdy ma w głowie za dużo, przestaje być sobą na korcie. Dlatego przed meczami nigdy nie analizujemy gry rywala, może czasami coś rzucę, np., że ten serwuje najczęściej do środka, a tamten inaczej. Jerzy jest typem gracza, który bierze mecze w swoje ręce. To od jego gry wszystko zależy. Jeżeli zagra swój najlepszy tenis, jest bardzo trudny do pokonania. O błędach rozmawiamy wyłącznie po meczach.

Dlaczego Janowicz gra tak dużo dropszotów?

- One idą w parze z pewnością siebie. Jeżeli w pierwszych meczach turnieju nie przynoszą efektu, przestajesz po nie sięgać. W Paryżu posłał najwięcej skrótów od czasu, kiedy zaczęliśmy pracę. Posyłał je, bo dawały punkty. Pokazał znakomity instynkt, bo wielu rywali cofało się za linię końcową. Pomysł Jerzego na grę polega na skracaniu wymian i niedawaniu wejścia w rytm rywalom. Jeżeli grasz dobrze, regularnie, nie popełniasz błędów i trzymasz piłkę w korcie, rywal też zaczyna prezentować się lepiej. Gdy ryzykujesz, od razu psujesz lub wygrywasz piłki, nie dajesz przeciwnikowi "poczuć" piłki. Nikt nie lubi grać przeciwko takim graczom.

Janowicz powtarza, że wpływ na poprawę jego gry miała zmiana rakiet. Na czym polega różnica?

- Wcześniej Jurek korzystał z rakiet, które wymagają dużej precyzji i nie wybaczają błędów. Gdy miał gorszy dzień, nie trafiał piłki centralnie, a ona gasła na strunach. Teraz gra rakietą z tzw. większym polem trafienia, co oznacza, że nawet w gorszym dniu piłka leci w dobrym kierunku.

Szum medialny po sukcesie z Paryża nie zaszkodzi?

- Nie, o ile nie nałoży na siebie dodatkowej presji. Powinien wokół tego zbudować pewność siebie.

W Australian Open Janowicz będzie rozstawiony. Wiele osób założy, że III runda to plan minimum. Będzie umiał znieść rolę faworyta?

- Każdy obawia się nagłego potknięcia. Tenisowe mecze na największych turniejach są tak zacięte, że często łatwo stracić pewność siebie. Po turnieju w Paryżu Jerzy przestaje być dla przeciwników anonimowy. Będą analizowali jego grę, a my mamy kilka tygodni, aby znaleźć dla nich odpowiedź. Jeśli chodzi o jego wizerunek w mediach, musi być przygotowany na to, że będzie on zależał od wyników. Gdy będą gorsze, należy się od tych informacji odciąć.

Gdzie będziecie przygotowywać się do nowego sezonu?

- Zostajemy w Polsce. Wielu zawodników woli wyjechać za granicę, aby potrenować z innymi zawodnikami. My wolimy zostać - ja mam rodzinę, Jerzy też uwielbia przebywać blisko domu. Najważniejsze, aby czuł się dobrze. Jeżeli jest wypoczęty mentalnie, zadowolony, nie ma znaczenia, czy będzie trenował w Łodzi, czy np. w Niemczech. Na wspólne sparingi zaprosiliśmy Michała Przysiężnego i Grzegorza Panfila.

Stawia pan przed Janowiczem jakieś konkretne cele na kolejne miesiące?

- Nie ma to większego sensu. Jedynym celem przed nadchodzącym sezonem jest to, aby Jerzy czerpał radość z gry, tak jak w Paryżu. I niech cieszy się tym, co teraz trwa.

Jest pan równocześnie kapitanem reprezentacji Finlandii w Pucharze Davisa. W tym roku spadliście do II Grupy Strefy Euroafrykańskiej. Będzie pan kontynuował pracę z rodakami czy skupi się na prowadzeniu Janowicza?

- Wiele zależy od naszego najlepszego tenisisty Jarkko Nieminena. Jeżeli wyzdrowieje i będzie chciał dla nas grać, ja także będę chciał dalszej współpracy. Jeśli nie, zrezygnuję.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.