PŚ w skokach. Adam Małysz: Stoch znów uwierzył, Kraft ma mój wielki szacunek

- Kamil znów uwierzył w swoje dobre skoki. I skoki wychodzą mu jeden za drugim - mówi Adam Małysz po niedzielnym zwycięstwie Kamila Stocha w Vikersundzie. Nasz mistrz opowiada także o tym, czym Żyła podpadł Horngacherowi i dlaczego schodził trenerowi polskiej kadry z drogi. W poniedziałek kadra polskich skoczków wraca z Norwegii, w środę rusza do Planicy na finał sezonu.

Obserwuj @LukaszJachimiak

Łukasz Jachimiak: W sobotę drugie miejsce drużyny, w niedzielę zwycięstwo Kamila Stocha - jest w ekipie ulga, że i końcówka sezonu może być nasza?

Adam Małysz: Jest normalnie. Po zawodach długo posiedzieliśmy. Zeszło się na skoczni - ceremonia, konferencja, zwykłe sprawy. A jak wróciliśmy, to trener zrobił zebranie. Takie samo jak zawsze. Omówił konkursy, skoki chłopaków, podziękował im za walkę. Została jeszcze Planica, tam też trzeba będzie zrobić swoje.

Cała zima pokazała, że mamy świetnych skoczków, ale wydawało się, że na finiszu sezonu dopadła ich zadyszka. Potrafi Pan wytłumaczyć, jak to się stało, że w Vikersundzie odlecieli?

- Ciężko to wytłumaczyć. Chociaż kiedy po MŚ w Lahti przyszła obniżka formy, to mówiłem, że wystarczy jeden dobry skok i Kamil wróci do swojej najlepszej dyspozycji, że chłopaki też są już na takim poziomie, że mogą bardzo szybko wyjść z problemów. Tak naprawdę oni wszyscy skakali dobrze i w Oslo, i w Trondheim. Ale nie bardzo dobrze, bo jakiegoś małego szczegółu, jakiegoś drobnego punkciku im brakowało. Do tego doszedł pech do pogody, trafiali na zły wiatr. Trzeba było spokoju. Zaczekali na okazję do dobrego skoczenia, wykorzystali, odbili się z tego i efekt widzimy.

Znów na wysokości zadania stanął sztab trenerski. Błyskawiczne sprowadzenie do Trondheim nowych butów dla Kamila Stocha na pewno pomogło mu przeskoczyć z trzeciej "dziesiątki" na szczyt.

- To prawda, nowe buty Kamilowi pomogły, ale tak naprawdę to jest jedna z wielu rzeczy, które się złożyły na jego powrót do walki o Kryształową Kulę. I wcale nie najważniejsza. On się bardzo mocno koncentrował na tym, co sam może zrobić, poprawić. Omawiali to ze Stefanem. Oczywiście, że sprzęt pomógł, ale uwierzcie, sama zmiana butów by nie wystarczyła.

Na kogo Stoch wskoczył z radości po swoim zwycięstwie, gdy całą ekipą czekaliście na dekorację?

- Na Michala Doleżala. Ale z kombinezonami już nic nowego nie wymyślaliśmy (śmiech).

Mówi Pan o pracy wykonanej w trakcie turnieju Raw Air przez Stocha i Horngachera, a w sobotę, kiedy Piotr Żyła ustanowił nowy rekord Polski w długości skoku, na antenie TVP wspomniał Pan o ostatnich rozmowach Piotrka z trenerem. Co tam się stało, że Żyła schodził Horngacherowi z drogi?

- W piątek skoczył na mamucie 146 metrów, bo nie skoncentrował się na tym, co ma zrobić, zapomniał o wyznaczonych zadaniach. Zrobił to drugi raz dzień po dniu, więc wiedział, że podpadł. Jak tylko Piotrek chce pójść za mocno, jak tylko mu się popuści, jak się go nie dopilnuje, to przychodzą nieudane skoki. Fajnie, że to są pojedyncze skoki, że z pomocą Stefana on szybko reaguje, zdecydowanie się poprawia.

Zobacz wideo

Popatrzmy na Stocha i Krafta - Kamil się poprawia, jego forma idzie w górę, a co się dzieje z Austriakiem? Z jednej strony pojawiają się u niego pierwsze słabsze skoki, z drugiej: czy ktokolwiek uleciałby 215 metrów po takim podmuchu, jaki dostał Kraft tuż po wyjściu z progu w drugiej serii w niedzielę?

- Moim zdaniem z Kraftem nie dzieje się nic złego. Chociaż on na mamucie trochę wykręca nartę i właśnie tę nartę powietrze mu złapało z góry i pociągnęło. Ale że on tyle skoczył w takiej sytuacji? Za to ma mój wielki szacunek. Na pewno w Planicy będzie groźny. Walka z Kamila z nim będzie pewnie do ostatniej chwili, do ostatniego skoku ostatniego konkursu.

Przed Planicą mamy typowe 50/50, jeśli chodzi o szanse Stocha i Krafta na Kryształową Kulę?

- Myślę, że teraz nie da się wskazać faworyta. Walka będzie wielka. Tym bardziej, że Kamil znów uwierzył w swoje dobre skoki, znów wie, że potrafi. I skoki wychodzą mu jeden za drugim.

W Pucharze Świata w lotach awansował na drugie miejsce, czyli będzie startował tuż przed Kraftem. Na mamucich skoczniach to chyba plus, bo dalekim lotem można zmusić jury do obniżenia rywalowi belki, co utrudnia zadanie.

- Na pewno dobrze jechać wcześniej. Nawet i bez historii z belkami trudniej czekać do końca, słyszeć reakcje kibiców. Robisz swoje, wywierasz presję - tak jest korzystniej.

W Vikersundzie Stoch za namową Horngachera rezygnował ze startu w seriach próbnych. W Planicy też będziemy się trzymać tej taktyki? Kraft nie odpuszczał, możliwe, że w niedzielnym konkursie trochę za to zapłacił?

- Na miejscu wszyscy dziennikarze pytali mnie, dlaczego Kamil nie chodzi na próbne skoki, dziwili się, że rezygnuje z okazji do sprawdzenia warunków, do przetestowania jeszcze czegoś. To jest indywidualna sprawa, ale na pewno mamut jest trudny, na nim są duże przeciążenia, po dalekich lotach mięśnie bolą. W Vikersundzie mieliśmy latanie w piątek, sobotę i niedzielę, teraz w Planicy będą loty od czwartku do niedzieli. To bardzo duże obciążenie na koniec sezonu, zmęczenie będzie odgrywało rolę. Jeśli skaczesz dobrze, to chyba warto zacząć odpuszczać niektóre serie, żeby złapać trochę świeżości.

Jedną z nieobecności Stocha nawet osobiście Pan usprawiedliwił. Światek skoków był rozbawiony tym, że stanął pan z Żyłą, Dawidem Kubackim i Maciejem Kotem do prezentacji naszego zespołu przed sobotnią "drużynówką"?

- Przyszły do mnie chłopaki i mówią: "chodź z nami, bo Kamila jeszcze na skoczni nie ma i brakuje nam czwartego do prezentacji". Najpierw powiedziałem: "no gdzie, chłopaki, jak to będzie wyglądało?", ale nie odpuścili. Poszedłem, dużo osób się pośmiało, a my mieliśmy dodatkowe rozluźnienie.

Pewnie przydałaby się dłuższa chwila na takie rozluźnienie przed finałem sezonu, ale do Planicy lecicie już w środę?

- W poniedziałek lecimy z Norwegii do Polski, we wtorek jest trening, bo nie ma żadnego odpuszczania, chłopaki są w trybie zawodów, muszą się skoncentrować, zrobić na sali trening podtrzymujący. A w środę ruszamy samochodami do Planicy.

Samochodami sztab, a zawodnicy samolotem?

- Nie, wszyscy samochodami. Do Planicy nie jest aż tak daleko, żeby lecieć.

O Kryształową Kulę Stoch i Kraft mają walczyć jak dwa lata temu Severin Freund i Peter Prevc [skończyli sezon mając po tyle samo punktów, wygrał Niemiec, bo miał więcej zwycięstw w poszczególnych konkursach], a co z Pucharem Narodów? Nasza przewaga 263 punktów nad Austrią chyba wygląda na bezpieczną?

- Na pewno nie możemy powiedzieć, że nie mamy się czego bać. W lotach do końca nie można być niczego pewnym. W niedzielę Andreas Wellinger prowadził po pierwszej serii, a skończył na 18. miejscu, choć przecież ma świetną formę, był przez całe Raw Air najbardziej stabilny, wydawało się, że wygra turniej. Chwilę wcześniej skok zepsuł Kraft, chyba jeszcze większy pewniak. To najlepsze dowody, że nie ma rzeczy pewnych. Musimy być do samego końca skoncentrowani i do ostatniego skoku walczyć o swoje. Przewagę mamy dużą, ale przed powrotem do Pucharu Świata po MŚ w Lahti ona była jeszcze większa i wtedy wszyscy byli przekonani, że wygramy Puchar Narodów. A po Oslo i Trondheim była już panika, wielu dziennikarzy do mnie dzwoniło i chciało, żeby skomentował, co to będzie, jak stracimy i Puchar Świata, którego blisko był Kamil, i Puchar Narodów.

Czyli ciągle Pan uspokaja - raz że nie jest jeszcze aż tak dobrze, później, że wcale nie wszystko stracone, teraz znów Pan studzi?

- Dokładnie tak to wygląda. Trzeba spokojniej na skoki patrzeć, być ostrożnym we wszystkich wypowiedziach i przewidywaniach. Jesteśmy mocni, będziemy walczyć. A wyniki zobaczymy na końcu.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.