KAMIL STOCH: Wyjątkowo rzadko. Niekiedy śni mi się, że idę gdzieś z nartami, potem staję na rozbiegu, lecę, a nagle ląduję gdzieś w lesie. Całkowity galimatias, jak to w snach, niemożliwy do uporządkowania i zinterpretowania. Przynajmniej dla kogoś takiego jak ja. Żadnego znaczenia tym snom nie przypisuję.
- Nie postrzegam mojego dzieciństwa jako straty. Wiadomo, człowiek wybiera własną drogę z wszystkimi tego konsekwencjami. Sport bardzo wiele mi dał: ukształtował, otworzył szansę podróżowania do miejsc, których nigdy bym nie odwiedził, poznania ludzi, których nigdy bym nie spotkał. Czuję, że bardzo dużo dzięki karierze skoczka w życiu wygrałem. A co poświęciłem? Pewnie też niemało. Skoki na nartach to frajda dla dziecka i harówka dla zawodowca. Ale ja myślę, że warto było. Czuję, że rachunek zysków i strat wypada w moim przypadku pozytywnie. To jednak temat do dyskusji dla filozofów, a ja jestem tylko sportowcem.
- Nie ma na to prostej recepty. W pracy pomagają mi badania i plany treningowe przygotowane przez fizjologa i biomechanika. Cieszę się też, że nasi trenerzy tak bardzo pasjonują się nowinkami sprzętowymi. Kiedyś polscy skoczkowie byli pod tym względem zacofani, jeszcze nie tak dawno, ja już wtedy byłem w kadrze. Dziś jesteśmy pod tym względem na równi z najlepszymi, a nawet często to my wyznaczamy trendy. Na Falun przygotowaliśmy pewną nowinkę. Po testach wydaje mi się, że bardzo pomocną, ale w pełni ocenić ją będzie można dopiero po konkursie. Ja nie twierdzę, że sprzęt odmienia skoczka, ale jeśli pozwoli dodać do odległości metr lub półtora, to na skoczni normalnej, gdzie skoki są krótkie, a wszyscy lądują niemal w tym samym miejscu, może to stanowić przepustkę do medalu.
- Nawet z taką rzeczą jak rysunek na kasku nie jestem sam. Trzy miesiące się głowiłem, co przygotować na mistrzostwa w Falun, i nic nie wymyśliłem. Projekt stworzyła moja żona Ewa. Atlas z zaznaczonym Falun. Będę w nim skakał na mistrzostwach świata i potem już do końca sezonu.
- Może to nie najlepiej zabrzmi, ale niczym. Właśnie na tym sztuka polega, by traktować je jak każde inne zawody, na których trzeba dać z siebie maksimum i jednocześnie nie przesadzić z motywacją. Bo jeśli komuś się wydaje, że mistrzostwa świata to jego życiowa szansa, może się przejechać na takim myśleniu. Trzeba podejść do startu normalnie, z koncentracją, ale unikając paraliżu.
- Im dłuższy skok, tym lepiej, tym większa frajda dla skoczka. Każdy z nas, w tym ja, lubi większe obiekty, gdzie można zażyć radości długiego lotu. Ale te mniejsze obiekty też mają swój urok. Tu wszystko dzieje się szybciej, nie ma czasu na korekty, jak się popełni błąd na progu, to już się go nie nadrobi. Trzeba też szanować wysokość, bo raptownie się ją traci.
- Bardzo. Ależ to jest przeżycie. W Vikersund ostatnio nie byłem, ale oglądając, jak Prevc i Fannemel szybowali ćwierć kilometra, miałem ciarki przed telewizorem. To jedno z moich największym marzeń - pofrunąć tak daleko. A nawet jeszcze dalej. Nie wiem, czy mi to będzie dane kiedykolwiek, ale kręci mnie to wyjątkowo. Już po przyjeździe do Falun pytałem o wrażenia tych chłopaków, którzy bili rekordy w locie. Mówili, że było normalnie, ale widziałem po nich, że jeszcze to przeżywali, jeszcze podnosiła im się adrenalina.
- Staram się rozmawiać ze wszystkimi zawodnikami, nie dzielę ich według zdobytych trofeów na lepszych i gorszych. My, skoczkowie, jesteśmy specyficzni. Rywalizujemy ze sobą, ale się nie zwalczamy. Mogę chyba nawet powiedzieć, że stanowimy coś w rodzaju rodziny. Widać to było ostatnio właśnie na lotach w Vikersund. Jedni bili rekordy, a ich rywale, choć sami przegrali, fetowali ich, ciesząc się razem z nimi.
- Nie wydaje mi się, by robili coś specjalnie przeciw mnie. Choć faktycznie kryteria oceny za styl są bardzo niejasne. Można by je uściślić. Ja czasem pytam sędziów, jak powinienem skakać, by otrzymać wyższe noty, ale z tego, co mi odpowiadają, wynika, że sami nie bardzo wiedzą.
- Dlatego tak się cieszę, że wróciłem do dziesiątki klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. I nie chodzi wyłącznie o to, że jestem zwolniony z kwalifikacji. To dla mnie kluczowe, daje pewność siebie, jest potwierdzeniem, że wciąż zaliczam się do najlepszych i mogę kandydować do medali na takich imprezach jak mistrzostwa świata.
- Czuję to. Z jednej strony te dwa złota z Soczi dają mi komfort, z drugiej - są zobowiązaniem. Wiem, że kibice uważają, iż skoro potrafiłem być najlepszy przed dwoma laty i przed rokiem, to mogę i dziś. Pamiętajmy jednak, że skoki to sport obarczony dużym ryzykiem. Nie chodzi o bezpieczeństwo, ale o wyniki. Ja przygotowałem się najlepiej, jak mogłem, harowałem na 100 proc. Ale w tym sporcie przypadek, wiatr odgrywają większą rolę niż w innych dyscyplinach. Na to ja wpływu nie mam i muszę to przyjąć z pokorą. Tak jak klasę i formę rywali, którzy ostatnio na wielkich imprezach ze mną przegrali, ale teraz mogą wygrać.
- Wystarczy spojrzeć na czołówkę klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. To jest lista faworytów mistrzostw w Falun.
- Nie chcę odpowiadać na takie pytanie, nie jest ono zresztą skierowane do mnie. Tym zajmuje się trener, ja mam pracować i odpowiadać za swoją formę. Wierzę, że w Falun wszyscy będziemy skakali dobrze. Na treningach na skoczni normalnej koledzy radzili sobie OK. To dla nas wszystkich zastrzyk optymizmu.
- Nie wiem, co mam na to powiedzieć. Znam oczekiwania wobec mnie, sam też chciałbym wygrywać, także z kolegami w konkursie drużynowym. Biorę na siebie presję, ale niczego nie mogę gwarantować.
- Wolałbym nie sprawdzać, co mnie złamać może. Lepiej nie. Mamie chodziło o sport, faktycznie stałem się z latami startów odporniejszy. Jestem nawet z tego dumy, że na przykład po ostatniej kontuzji i operacji potrafiłem wrócić jeszcze mocniejszy. Ale wielkiego halo bym wokół tego nie robił. Skupiam się na swojej robocie, na skokach, pracowałem na to, by dojść tu, gdzie jestem.
- Naprawdę tak pan to widział? Ja to odczuwałem zupełnie inaczej. Ludzie przyszli na Wielką Krokiew, żeby się bawić. Trzymali za mnie kciuki. Entuzjazm bił, unosił się nad trybunami, falował tak, że powietrze wokół mnie tam na szczycie robiło się ciepłe. Czułem, że mnie uniesie, że muszę tylko zrobić to, co do mnie należy, by za chwilę cieszyć się razem z tymi fantastycznymi ludźmi. I tak właśnie było.