Druzgocące statystyki. Zmarło 1114 pięściarzy. "Niedługo po śmierci samobójstwo popełniła jego matka"

Dwight Ritchie miał 27 lat, zmarł 9 listopada 2019 roku po obrażeniach na treningu. W katalogu "ofiary śmiertelne" w bazie Boxrec będzie mieć numer 1114. Śmierć regularnie wygrywa z pięściarzami na ringu. I trudno będzie to zmienić.

Ritchie był jednym z najbardziej utalentowanych australijskich bokserów. Stracił przytomność po ciosie w głowę podczas sparingu, reanimacja nic nie dała. To kolejna śmierć pięściarza. Nadeszła, zanim wybrzmiały alarmy po odejściu Patricka Daya, Amerykanina który zmarł w październiku, po nokaucie w ringu.

Boxrec, jeden z największych portali z bokserskimi statystykami, ma też zbiór ringowych nekrologów. Zbiór jest obszerny, korzysta głównie z danych Josepha Svintha, pisarza i badacza, który niemal całe życie poświęcił na dokumentowanie bokserskich tragedii. Stworzył podsumowanie "Śmierć w świetle reflektorów". Umieszczono tam nazwiska pięściarzy, którzy umarli na ringu lub niedługo po tym, jak go opuścili. Część z odnotowanych przez niego historii sięga XIX wieku. Akta robią wrażenie. Prokurator, który poszedłby z nimi do sądu, mógłby liczyć, że boks dostanie surowy wyrok.

Według tych danych ponad 80 procent tragedii pięściarzy wiąże się z urazami głowy. W kilkunastu procentach dotyczą one problemów z sercem. Zgony bokserów uzasadniano m.in: upadkami na ringu, nieszczęśliwymi wypadkami, przyjętymi ciosami, wcześniej doznanymi obrażeniami, niezdolnością do podjętej walki, złym matchmakingiem zbijaniem wagi, ale też choćby zbyt długim przebywaniem z lodowatej wodzie.

Zmieniają się przepisy, do przodu idzie nauka, poprawia się świadomość zagrożeń, a kategoria "ofiary śmiertelne" na Boxrecu ciągle się powiększa. Kolejne wpisy brzmią znajomo.

Reagować czy nie grzeszyć?

48 godzin między 23 a 25 lipca były dla boksu czasem wyjątkowo tragicznym. W odstępie dwóch dni zmarło dwóch pięściarzy. W wtorek 28-letni Maksim Dadaszew. W czwartkowe popołudnie Hugo Alfredo Santillan, 23-latek.

Rosjanin z ringu zszedł jeszcze o własnych siłach, ale w drodze do szatni wymiotował i halę opuścił już na noszach. Jego trener od 6. rundy błagał, by Dadaszew się poddał. Biały ręcznik na ring rzucił dopiero w 11. odsłonie wyniszczającego pojedynku. Do tego czasu dziennikarze naliczyli 260 przyjętych przez zawodnika ciosów. Pięściarz doznał obrzęku mózgu, zmarł kilka dni później w szpitalu.

- To, co na pewno można zrobić, to szkolić ludzi wokół pięściarza: sędziów, sekundantów, lekarzy. Tak, żeby interweniowali wcześniej, a nie patrzyli, jak ktoś przyjmuje ogrom ciosów i pozwalali walczyć tylko dlatego, że ktoś walczyć chce. W boksie poddanie jest największym grzechem - komentował na swoim wideoblogu poruszony sprawą Przemysław Saleta, były mistrz Europy w boksie.

Ci, którzy nie chcieli popełnić największego grzechu - łudząc się, że przyjmujący kolejne sierpy pięściarz jeszcze trochę wytrzyma - sami często musieli żyć z krwią na rękach.

W 2005 roku w narożniku mistrza świata wagi lekkiej Leavandera Johnsona, stał jego ojciec. Też prosił by syn poddał się w starciu z Jesusem Chavezem. Pięściarz protestował. Walczył dalej. Pojedynek po jakimś czasie przerwał sędzia. To, że Johnson faktycznie przyjął za wiele okazało się w szatni, gdzie stracił przytomność. Umarł kilka dni później w szpitalu. Przyczyną był krwiak mózgu.

Wspomniany Santillan umierał na oczach kibiców. Podczas werdyktu słaniał się na nogach, ale jeszcze wtedy nikt nie zajmował się odpływającym człowiekiem. W szpitalu stwierdzono udar krwotoczny,. Argentyńczyk zmarł.

Chronić tył głowy

Reagowanie i określanie czy sportowiec jest już blisko swych granic często nie jest łatwe. Davey Moore w 1966 roku, po pojedynku o dwa mistrzowskie pasy kategorii piórkowej (przegrał przez TKO z Sugarem Ramosem) po jednym z ciosów upadł i uderzył karkiem o dolną linę. Nie wyglądało to przerażająco. Jednak po wznowieniu walki miał problemy. Pojedynek dość szybko zakończył jego sekundant. Moore udzielił jeszcze wywiadu, zszedł do szatni, ponarzekał na porażkę i stracił przytomność. Zmarł kilka dni później. Doznał uszkodzenia pnia mózgu.

- Pień mózgu to najważniejsza struktura w obrębie tylnego dołu czaszki. Można go śmiało nazwać "centrum dowodzenia mózgu". To tutaj znajduje się ośrodek oddychania, ośrodek odpowiedzialny za prawidłową czynność serca czy ruchy dowolne. Nietrudno więc sobie wyobrazić, jakie mogą być konsekwencje uszkodzenia tych struktur - mówi nam dr n. med. Aleksandra Karbowniczek, neurolog z warszawskiej Kliniki Ruchu. Joseph Svinth po przeanalizowaniu swoich dokumentów zauważył, że śmierć była często konsekwencją upadku boksera, a nie zebranego ciosu.

"Zawsze zastanawiałem się, dlaczego liny nie mogą być jeszcze bardziej delikatne, a podłoga miększa. W ilu przypadkach doszukiwano się innej przyczyny tragedii, a zminimalizowano odpowiedzialność organizatora" - pisał Svinth.

Mówimy o głowie pięściarza lecącej bezwładnie z wysokości dajmy na to 1,7 metra. Trafiającej na deski pokryte dwoma centymetrami wyściółki z warstw filcu i gąbki. Głowy przeważnie trafiającej w podłogę w najbardziej newralgicznym miejscu.

- W części potylicznej znajduje się też płat potyliczny i móżdżek, których uszkodzenie może powodować zaburzenia widzenia, czy równowagi. Każda część mózgu odgrywa ważną rolę, ale zdecydowanie bardziej niebezpieczne są uszkodzenia struktur tylnych. Mówiąc obrazowo: bez części płata czołowego, czy skroniowego można żyć, bez pnia nie - opisuje dr Karbowniczek.

Problemy z tyłem głowy można mieć też po przyjęciu uderzenia w jej przód.

- Może też dojść do tzw. urazu "contre coup". Przedstawiając to najprościej, przy przyłożeniu ciosu w okolicę czołową mózg obija się o kości czaszki i do uszkodzenia komórek nerwowych dochodzi po stronie przeciwnej do uderzenia, w tym przypadku w okolicy potylicznej. W rezultacie może dojść tylko do stłuczenia mózgu, ale może pojawić się też rozległe krwawienie. I tu konsekwencje są już bardziej poważne. U młodych osób siła uderzenia musi być znaczna. U starszych, gdzie kości i naczynia krwionośne są znacznie bardziej kruche, niewielka - dodaje dr Karbowniczek.

Zagrożeniem są nie tylko upadki. Ciosy w tył głowy niby są zakazane, ale pięściarze je zadają i często uchodzą im to płazem.

- Sędziowie je bagatelizują. Rozmawiałem o tym ostatnio z sędzią Leszkiem Jankowiakiem, przyznał, że na szkoleniach w ogóle nikt o tym nie mówi - przypomina sobie komentator i bokserski ekspert Polsatu, Janusz Pindera.

Z takim niebezpiecznym zachowaniem od 2016 walczy federacja WBC. Zgodnie z nową regulacją, każde uderzenie w tył głowy to utrata punktu. Nagminne łamanie przepisów, ma skutkować przerwaniem pojedynku.

Śmierć za 15 rund i monitoring po walce

Przepisy w boksie w ostatnim wieku nieco się zmieniały. W 1916 roku ustalono, że zawodowe walki o mistrzostwo świata nie mogą trwać dłużej niż 15 rund po trzy minuty. W 1982, gdy 14. runda i nokaut okazał się zabójczy dla Kima Duka – Koo, a odsetek zgonów w ostatnich trzech rundach zrobił się wysoki ustalono, że 12 rund na wyłonienie mistrza też wystarczy. A propos starcia Koreańczyka z Rayem Mancinim - niedługo po śmierci Koo samobójstwo popełniła jego matka. Życie odebrał sobie też sędzia prowadzący zawody, choć nikt nie zrzucały na niego winy za smutne wydarzenia. 

Bokserscy decydenci, by stronić od kolejnych tragedii znów musieli coś wymyślić. Zwiększyli liczbę lin wokół ringu. Zaostrzyli badania lekarskie. Zamiast pomiaru pulsu i ciśnienia krwi, trzeba było robić EKG, badania płuc, mózgu i testy krwi.

W 2002 roku po śmierci panamskiego pięściarza Pedro Alcazara rozpoczęto dyskusje o monitoringu zawodników 48 godzin po walce. Dlaczego?

Alcazar po przegranej na punkty, został zbadany przez lekarza ringowego. Ten nie miał zastrzeżeń. Panamczyk po 36 godzinach był gotowy do powrotu do ojczyzny. Podczas opuszczania hotelu stracił przytomność. Okazało się, że problemy po pięściarskiej wojnie nie muszą zawsze przychodzić w hali.

- Może być mały tętniak, który może pęknąć po jakimś czasie. Od rodzaju pękniętego naczynia, skali wewnętrznego krwawienia zależy to jakie i kiedy będą tego konsekwencje - opisuje neurolog prof. dr. hab. Mieczysław Śmiałek.

Śmierć omija ciężkich

Analizując dane zmarłych na ringu pięściarzy w oczy rzuca się jeszcze jedna prawidłowość. Choć najwięcej ważą ciosy zawodników z kategorii ciężkiej (więcej niż pół tony), to do tragedii dochodzi tam rzadko. Najwięcej problemów było z zawodnikami ważącymi 60, 70 kg. Wielu lekarzy tłumaczy to  zbijaniem przez nich wagi. Ekstremalne odwodnienie, ma wpływ na wyższy poziom hematokrytu. Ich krew jest gęstsza.

- Zagęszczenie krwi jest bardzo niebezpieczne. Może powodować skrzepy. W mózgu niektóre naczynia są bardzo wąskie, inne mogą mieć malformację (wady – przyp. red.). Jeśli do tego dojdzie zagęszczenie płynu wewnątrz organizmu, bo sportowiec nie pije tyle ile powinien, może się tworzyć skrzeplina. Naczynie narasta i po jakimś czasie może skończyć się to udarem - tłumaczy Śmiałek.

Problem u pięściarzy lżejszych kilka lat temu potwierdziły badania. Ponad 25 procent z 754 zbadanych sportowców między ceremonią ważenia a walką nabierało ponad 10 procent masy ciała. Rekordziści nawet do 20 procent. Organizacja IBF jako pierwsza wprowadziła ponowne kontrole wagi w dniu walki. Nie można przybrać na nich więcej niż 4,5 kg.

Grubsze rękawice i kaski? "Nikt tego nie będzie oglądał"

Możliwości by zawodowy boks był bezpieczniejszy w dalszym ciągu są, choćby w przepisach. 

- W boksie olimpijskim czy amatorskim są inne rękawice, które praktycznie w 90 procentach redukują nokauty. Sporo mówi się też o wprowadzeniu kasków ochronnych. Tyle, że wyobraźmy sobie, że teraz na ręce dajemy pięściarzom poduszki, a na głowę kaski. Tego nikt nie będzie oglądał - uśmiecha się Pindera.

Na to, że zawodowy boks zrezygnuje ze swej głównej "atrakcji" nie ma co liczyć. Trzeba zwracać uwagę na inne rzeczy: by obowiązkowe badania lekarskie były przeprowadzane na poważnie, a organizatorzy gal zawsze wiedzieli kto wchodzi do ich ringu. Bułgar Boris Stanczow notorycznie podszywał się pod swojego kuzyna Isusa Weliczkowa. Nie chciał na początku kariery psuć sobie bilansu. Walczył na jego licencji i jego badaniach medycznych. Szwindel wyszedł na jaw, gdy zdarzyła się tragedia. Weliczkow oglądając telewizję dowiedział się o swojej śmierci, czyli śmierci Stanczowa. Jego kuzyn walczył w Albanii, miał zawał serca. Weliczkow musiał odkręcać sprawę. Nie potrafił za wiele powiedzieć o lekach, które znaleziono przy młodziutkim kuzynie (m.in. Viagrze). Absurdalne wydarzenie nie dotyczy odległej historii, a września tego roku.

Wczytując się w niektóre opisy zgonów 1113 pięściarzy, można odnieść wrażenie, że czasem nawet kaski, grube rękawice i czuwający przy sportowcach lekarze na niewiele się zdadzą. Śmierć wie, że na zbieranie żniwa najlepiej poczekać w świetle reflektorów, gdzieś między linami.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.