Mike Tyson: Boks to ciągły strach. Tylko szaleniec nie boi się przed walką

- Boksując szybko się starzejesz, ciosy stają się bolesne. Nie ma nic przyjemnego, gdy po zejściu z ringu składają cię do kupy. Nie lubię tego sportu - mówi Sport.pl Mike Tyson, który po raz kolejny odwiedził Polskę.

Krzysztof Smajek: Czy po zakończeniu kariery miałeś myśli o powrocie na ring?

Mike Tyson: Boks to zamknięty etap. Teraz mam zupełnie inne życie. Czy miałem takie myśli – pewnie tak, ale w tym momencie nie ma to znaczenia. Boks to ogromna część mojego życia. Kawał historii, z której w dużej części jestem dumny. Boks sprawił, że dzisiaj stoję przed wami, bo jestem kimś. Facetem, który był mistrzem świata i to we mnie zostanie na zawsze. Wciąż oglądam boks, przyglądam się zawodnikom i branży, ale już z dystansu.

Zobacz wideo

Dlaczego pięściarze kończą kariery i wracają na ring?

- Trudno odpowiedzieć, każdy ma pewnie swoje powody. Ja bym tego nie zrobił. Choćby dawano mi każdą możliwą kwotę. A były takie propozycje.

Jak dużo jest biznesu w boksie?

- Każdy sport to biznes. Tego nie da się oddzielić. 

Czego najbardziej nie lubiłeś w boksie? 

- Boks to ciągły strach. Naprawdę trzeba być szaleńcem, by się nie bać przed walką. Taki długotrwały stan nie może być dobry dla pięściarza, bo to wyniszcza. Nie lubiłem się bać, dlatego teraz mogę powiedzieć, że nie lubię tego sportu.

Były jeszcze inne rzeczy, których nie lubiłeś?

- Boksując szybko się starzejesz, ciosy stają się bolesne. Szczególnie wtedy, gdy przestajesz dbać o swoje zdrowie. Mimo, że jest adrenalina i parcie na wygraną, robienie tego za wszelką cenę nie ma sensu. Nie ma nic przyjemnego, gdy po zejściu z ringu składają cię do kupy. Powtórzę jeszcze raz, naprawdę nie lubię tego sportu.

Co ci dał, a co zabrał boks?

- Boks postawił na mojej drodze człowieka, który był moim mentorem i trenerem. Mam na myśli Cusa D’Amato. Poznałem go, gdy miałem dwanaście lat. Byłem dzieckiem ulicy i mieszkałem w fatalnej dzielnicy Nowego Jorku. Ten człowiek był dla mnie jak ojciec. Pokazał mi drogę, wyznaczył kierunkowskazy, których wtedy nie miałem. Byłem bez planu na życie. Nie miałem szans, by wyrwać się z kiepskiego środowiska. Dzięki Cusowi wiem, co to jest godność i siła. Zawdzięczam mu bardzo dużo.

Co było gorszym przewinieniem: twoje ugryzienie Evandera Holyfielda czy faul Mairisa Briedisa, który uderzył łokciem Krzysztofa Głowackiego? 

- Widziałem pojedynek Głowackiego z Briedisem. Gdybym oberwał w tył głowy, zachowałbym się podobnie jak Briedis. Oddałbym rywalowi. Czy ciosem z łokcia? Nie wiem, ale zrobiłbym podobnie. Żeby było jasne, obydwaj złamali zasady. Głowacki nie powinien uderzyć rywala w tył głowy. On wiedział, że to było złe. Moja walka z Holyfieldem to już odległa przeszłość, to było ponad 20 lat temu. Wtedy nie myślałem o tym, co się działo w ringu. Byłem zaskoczony dyskwalifikacją, ale to był naprawdę szalony okres w moim życiu. Byłem wtedy szalony. W trakcie walki puszczają wszelkie hamulce. Mi wtedy puściły. Teraz puściły Głowackiemu i Briedisowi.

Jak teraz wygląda twoje codzienne życie?

- Mam cudowną żonę i dzieci. Jestem spełniony. Odżywiam się zdrowo, dzięki czemu wróciłem do formy. Czuje się znakomicie i wiem, co jest w życiu ważne.

Jesteś szczęśliwym człowiekiem?

- Trudno powiedzieć, co to jest szczęście. Prowadzę biznesy i nie szukam kłopotów. Żyję życiem i sukcesami moich dzieci. To chyba jest właśnie szczęście, o które pytasz.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.