Andrzej Gmitruk, znakomity psycholog i gawędziarz. Borek: Jego magia działa nawet na teściową Adamka

- To Andrzej Gmitruk namówił Adamka na zawodowstwo. Zrobił to przez teściową. Dzwonił do niej, a ona zachwycała się jak on ładnie opowiadał - wspomina Sport.pl Mateusz Borek. Dziennikarz w Polsacie współpracował z trenerem przez kilkanascie lat, choć jak przyznaje ich relacje się załamały. Andrzej Gmitruk zmarł we wtorek rano. Miał 67 lat.

Kacper Sosnowski: Gmitruka znałeś długo. Zapamiętasz go za...

Mateusz Borek: Siłę wewnętrzną i energię. To coś, co go wyróżniało. Czy miał lat 30,40, 50 czy był po 60. to był niesamowicie aktywny.

Kończy się dziś pewna era, era jednego z największych trenerów w historii boksu. Tak sobie pomyślałem, że jego życie to scenariusz na dobry film. Było tam sporo fajnych, ale i słabszych chwil, kilka zakrętów. Jak ktoś się kiedyś pokusi o zrobienie o nim produkcji, to młodzież chętnie to obejrzy. Tak to jest, że nietuzinkowe i ponadprzeciętne postacie nie mają łatwej historii.

Byłeś jej częścią, bo przez 15 lat razem współpracowaliście na wielu płaszczyznach. Gmitruk był człowiekiem instytucją.

- Współpracowałem z nim jako dziennikarz, gościłem w programach jako eksperta, słuchałem jako komentatora. A jak jeździłem na walki Adamka, którego wtedy trenował, to bardzo dużo rozmawialiśmy, jak z kolegą przy winie. Potem Andrzej z Polsatem współpracował jako promotor i też go wspierałam w tej działalności. Ta współpraca się zacieśniała. Teoretycznie był nawet współorganizatorem gali Adamek - Kassi. Na bilbordach było m.in jego logo - AG Promotion. To był bardziej ukłon w jego stronę jako trenera, uhonorowanie, bo przecież on tej gali nie produkował.

Na początku roku Andrzej z Polsatu odszedł. Wtedy nasze relacje w praktyce się skończyły. Nię będę koloryzował. Przez ten czas właściwie nie mieliśmy kontaktu. Wybrał inną drogę. Wiem natomiast, bo często rozmawiałem z Arturem Szpilką, że swej energii i zapału nie stracił. Zrzucił kilka kilogramów i pochłonął się trenowaniem Szpilki i Izu Ugonoha. Na ringu na pewno miał jeszcze coś do zrobienia.

Jego oświadczenie na Facebooku wyglądało jakby zrezygnował ze współpracy, bo miał do ciebie żal. Nie szkoda ci, że tak to wyszło?

- Co do samego zakończenia jego współpracy z Polsatem, to ja jej nie kończyłem. Szef sportu w naszej telewizji, Marian Kmita też nie. Andrzej z racji innych obowiązków został wycofany z komentowania jednej gali na końcu Polski. Podejrzewam, że inspirowany przez otoczenie, zareagował nerwowo i wydał oświadczenie, że rezygnuje. Nie chcę jednak do tego wracać. Życie mnie nauczyło spokoju. Wolę zapamiętać Andrzeja z tych lat gdzie spędzaliśmy na pogadankach wspólne wieczory, gdzie Adamek wygrywał wielkie walki, a trener opowiadał setki anegdot z Legii z kadry, z początków boksu zawodowego. Zawsze miał coś barwnego, co sobie przypomniał. Tomek się ze mnie śmiał, że we wszystko co mówił wierzyłem. On połowę z tych historii kontrował, bo pamiętał je inaczej, albo słyszał z pierwszej ręki. Gmitruk był niezwykle kolorową postacią. Jakby teraz istniała instytucja “opowiadacza”, to on miałby tam zapewniony etat. Zawsze mówił barwnie i plastycznie. Potrafił odwzorowywać zachowania, miny i reakcje bohaterów swoich historii, co było zabawne.

Człowiek, którego wszyscy lubili słuchać, bo na boksie też zjadł zęby.

- To on był trenerem naszych medalistów na igrzyskach olimpijskich w 1988 roku. To on miał sukcesy przy współpracy z Ole Klemetsenem z Norwegii, ale przede wszystkim to on zrobił dużo dla polskiego boksu zawodowego przez lata pracując choćby z Tomkiem Adamkiem, Mateuszem Masternakiem, Mariuszem Wachem czy Maciejem Sulęckim.

Był w tym tak dobry, że trenować z nim chcieli praktycznie wszyscy

- Niby dobrych, czy bardzo dobrych trenerów jest wielu. W niektórych elementach treningu gdzie potrzeba aktywności, jak tarczy, z racji jego wieku pewnie ustępował kilku kolegom. Natomiast w mojej ocenie on był najlepszy w co najmniej dwóch kwestiach. Pierwsza  to psychologia. Potrafił z zawodnikiem złapać niezwykły kontakt mentalny. Pięściarz spędzając z nim czas był w stanie przenosić góry. Nie chodzi tylko o walkę i sam narożnik, ale też o to co działo się na kilka dni przed pojedynkiem. Andrzej przywiązywał do siebie zawodnika, w pewien sposób go nawet od siebie uzależniał, tak że mógł go do celu prowadzić po swojemu. To był bardzo inteligentny gość. Druga sprawa wybitna w jego wykonaniu, to czytanie walki. Nie znam innego trenera, który potrafiłby dwoma, trzema prostymi komunikatami odwracać losy pojedynku, zmieniać taktykę, proponować jakieś rozwiązania ofensywne i dbać o jego bezpieczeństwo. On dobrze rozumiał, że zawodnik po 3 minutach ekstremalnego wysiłku i kilku ciosach w głowę, myśli inaczej, a niektóre rzeczy do niego nie dochodzą. Że trzeba z całego natłoku emocji i myśli wybrać kilka słów. Jak byśmy posłuchali go podczas największych walk, to komunikacja była zawsze klarowna. “Jak się czujemy” - pytał i jak było ok, to szły konkrety. Nawet jak już zostawało trzydzieści sekund do końca, to znów przypominał, co trzeba zrobić, bo zdawał sobie sprawę, że człowiek w takim stanie nie przyjmie łatwo wielu komunikatów.

Tomek Adamek pewnie dziś z powodu tej informacji dostanie mocny cios.

- Jak ona do nas trafiła, to u niego był środek nocy. Napisałem mu SMS, by po przebudzeniu do mnie zadzwonił. Pewnie to przeżyje. Pamiętajmy, że Andrzej namówił Tomka na zawodowstwo przez mamę Doroty (żona Adamka - przyp. red.). Tomek nie miał wtedy nawet w domu telefonu. Był on za to podłaczony u jego obecnej żony. Adamek nie raz wspominał, że Gmitruk tam dzwonił, a mama zachwycała się jak on ładnie opowiadał. Jego magia działa nawet na teściową.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.