Mateusz Borek: Siłę wewnętrzną i energię. To coś, co go wyróżniało. Czy miał lat 30,40, 50 czy był po 60. to był niesamowicie aktywny.
Kończy się dziś pewna era, era jednego z największych trenerów w historii boksu. Tak sobie pomyślałem, że jego życie to scenariusz na dobry film. Było tam sporo fajnych, ale i słabszych chwil, kilka zakrętów. Jak ktoś się kiedyś pokusi o zrobienie o nim produkcji, to młodzież chętnie to obejrzy. Tak to jest, że nietuzinkowe i ponadprzeciętne postacie nie mają łatwej historii.
- Współpracowałem z nim jako dziennikarz, gościłem w programach jako eksperta, słuchałem jako komentatora. A jak jeździłem na walki Adamka, którego wtedy trenował, to bardzo dużo rozmawialiśmy, jak z kolegą przy winie. Potem Andrzej z Polsatem współpracował jako promotor i też go wspierałam w tej działalności. Ta współpraca się zacieśniała. Teoretycznie był nawet współorganizatorem gali Adamek - Kassi. Na bilbordach było m.in jego logo - AG Promotion. To był bardziej ukłon w jego stronę jako trenera, uhonorowanie, bo przecież on tej gali nie produkował.
Na początku roku Andrzej z Polsatu odszedł. Wtedy nasze relacje w praktyce się skończyły. Nię będę koloryzował. Przez ten czas właściwie nie mieliśmy kontaktu. Wybrał inną drogę. Wiem natomiast, bo często rozmawiałem z Arturem Szpilką, że swej energii i zapału nie stracił. Zrzucił kilka kilogramów i pochłonął się trenowaniem Szpilki i Izu Ugonoha. Na ringu na pewno miał jeszcze coś do zrobienia.
- Co do samego zakończenia jego współpracy z Polsatem, to ja jej nie kończyłem. Szef sportu w naszej telewizji, Marian Kmita też nie. Andrzej z racji innych obowiązków został wycofany z komentowania jednej gali na końcu Polski. Podejrzewam, że inspirowany przez otoczenie, zareagował nerwowo i wydał oświadczenie, że rezygnuje. Nie chcę jednak do tego wracać. Życie mnie nauczyło spokoju. Wolę zapamiętać Andrzeja z tych lat gdzie spędzaliśmy na pogadankach wspólne wieczory, gdzie Adamek wygrywał wielkie walki, a trener opowiadał setki anegdot z Legii z kadry, z początków boksu zawodowego. Zawsze miał coś barwnego, co sobie przypomniał. Tomek się ze mnie śmiał, że we wszystko co mówił wierzyłem. On połowę z tych historii kontrował, bo pamiętał je inaczej, albo słyszał z pierwszej ręki. Gmitruk był niezwykle kolorową postacią. Jakby teraz istniała instytucja “opowiadacza”, to on miałby tam zapewniony etat. Zawsze mówił barwnie i plastycznie. Potrafił odwzorowywać zachowania, miny i reakcje bohaterów swoich historii, co było zabawne.
- To on był trenerem naszych medalistów na igrzyskach olimpijskich w 1988 roku. To on miał sukcesy przy współpracy z Ole Klemetsenem z Norwegii, ale przede wszystkim to on zrobił dużo dla polskiego boksu zawodowego przez lata pracując choćby z Tomkiem Adamkiem, Mateuszem Masternakiem, Mariuszem Wachem czy Maciejem Sulęckim.
- Niby dobrych, czy bardzo dobrych trenerów jest wielu. W niektórych elementach treningu gdzie potrzeba aktywności, jak tarczy, z racji jego wieku pewnie ustępował kilku kolegom. Natomiast w mojej ocenie on był najlepszy w co najmniej dwóch kwestiach. Pierwsza to psychologia. Potrafił z zawodnikiem złapać niezwykły kontakt mentalny. Pięściarz spędzając z nim czas był w stanie przenosić góry. Nie chodzi tylko o walkę i sam narożnik, ale też o to co działo się na kilka dni przed pojedynkiem. Andrzej przywiązywał do siebie zawodnika, w pewien sposób go nawet od siebie uzależniał, tak że mógł go do celu prowadzić po swojemu. To był bardzo inteligentny gość. Druga sprawa wybitna w jego wykonaniu, to czytanie walki. Nie znam innego trenera, który potrafiłby dwoma, trzema prostymi komunikatami odwracać losy pojedynku, zmieniać taktykę, proponować jakieś rozwiązania ofensywne i dbać o jego bezpieczeństwo. On dobrze rozumiał, że zawodnik po 3 minutach ekstremalnego wysiłku i kilku ciosach w głowę, myśli inaczej, a niektóre rzeczy do niego nie dochodzą. Że trzeba z całego natłoku emocji i myśli wybrać kilka słów. Jak byśmy posłuchali go podczas największych walk, to komunikacja była zawsze klarowna. “Jak się czujemy” - pytał i jak było ok, to szły konkrety. Nawet jak już zostawało trzydzieści sekund do końca, to znów przypominał, co trzeba zrobić, bo zdawał sobie sprawę, że człowiek w takim stanie nie przyjmie łatwo wielu komunikatów.
- Jak ona do nas trafiła, to u niego był środek nocy. Napisałem mu SMS, by po przebudzeniu do mnie zadzwonił. Pewnie to przeżyje. Pamiętajmy, że Andrzej namówił Tomka na zawodowstwo przez mamę Doroty (żona Adamka - przyp. red.). Tomek nie miał wtedy nawet w domu telefonu. Był on za to podłaczony u jego obecnej żony. Adamek nie raz wspominał, że Gmitruk tam dzwonił, a mama zachwycała się jak on ładnie opowiadał. Jego magia działa nawet na teściową.