Miller vs Adamek. "Ludzie się śmiali i gadali, że Borkowi odwaliło. Teraz jest Ameryka, duża walka i duży rywal"

- Jeśli Tomek wygra z Millerem, to jesteśmy już z panem Hearnem po słowie w sprawie bardzo dużej walki z jednym z jego zawodników. Czarny scenariusz? Z Tomkiem na ten temat nie rozmawiam, bo on nie dopuszcza myśli o porażce. Ale ja zakładam różne warianty - mówi Mateusz Borek.

Śpi pan spokojnie przed walką Tomasza Adamka z Jarrellem Millerem?

A czemu mam spać niespokojnie?

Bo jeśli „Góral” przegra i przyjmie dużo ciosów, to ludzie powiedzą, że Borek wsadził go na minę. Nie obawia się pan takich opinii?

Nie, bo ja Tomkowi zaproponowałem trzy rozwiązania. Powiedziałem mu, że może boksować na Polsat Boxing Night albo na mojej gali, gdzie przyjedzie rywal w naszym zasięgu finansowym, czyli z miejsc 30-50. Mieliśmy też propozycję podpisania kontraktu na dwie walki z teamem Kubrata Pulewa. Mogliśmy boksować 27 października w Sofii jako co-main event walki Kubrat Pulew vs Hughie Fury. W grę wchodziły niewiele mniejsze pieniądze niż za Millera, a zdecydowanie łatwiejsza walka, bo mogliśmy wybrać sobie jednego z czterech wskazanych rywali z pierwszej pięćdziesiątki boxreca. A za parę miesięcy, już za dużo większą kasę Tomek miał wejść do ringu z Pulewem.

Propozycja od teamu Pulewa brzmi nieźle. Dlaczego ją odrzuciliście?

Tomek już nie chciał czekać. On zdaje sobie sprawę, że jeśli chce dostać jeszcze jedną wielką walkę, to przepustką do niej będzie konfrontacja z Millerem. Marzył o tym, żeby wrócić na amerykański ring i dostał taką szansę. Chicago, piękna arena Wintrust, gala u największego promotora na świecie plus nowy projekt DAZN. Te czynniki spowodowały, że wziął pojedynek z Millerem. Ameryka, duża walka i duży rywal.

I duże a nawet bardzo duże ryzyko. Można się skaleczyć.

Gdy przyszła oferta walki z Millerem, najpierw zadzwoniłem do Gusa Currena. Powiedziałem mu, żeby przemyślał temat, obejrzał walki Millera i za dwa dni dał odpowiedź. Gus oddzwonił następnego dnia i powiedział, że chce tej walki, bo widzi szanse na wygraną Tomka. Dopiero później był telefon do „Górala”, który rzucił krótko: bierzemy walkę w Ameryce.

Bukmacherzy i eksperci skazują Adamka na porażkę. Co pan sądzi o tych opiniach?

Tylko raz w karierze Adamka zdarzyło się, że jego rywal był murowanym faworytem. Mam na myśli Witalija Kliczkę. To jest chyba drugi przypadek, gdy całe środowisko bokserskie mówi, że Tomek nie ma żadnych szans. „Górala” znam 20 lat i wiem, że jego nigdy nie można skazywać na porażkę. W kilku walkach, w których nie wyglądał dobrze, to on był największym rywalem dla samego siebie. Przegrywał, bo brakowało mu przygotowania lub motywacji albo jakości narożnika.

Życie pokazało, że współpraca "Górala" z Rogerem Bloodworthem trwała za długo. Gdy przed walką z Przemkiem Saletą spytałem Tomka o zmianę trenera, to odpowiedział, że z Rogerem zostaje do końca kariery. Później zmienił zdanie.

Jako kumpel od wielu lat doradzałem mu zmianę trenera. Bloodworth nauczył Tomka trochę amerykańskiej szkoły. Pokazał, jak balansować głową, żeby nie przyjmować ciosów na twardo. Potem przestawił go na boczną pozycję, gdzie lewy prosty zaczął być krótszy. W tej pozycji Tomek nie miał też takich możliwości ofensywnych jak wcześniej. Przed wszystkim jego boks zrobił się bardziej defensywny. Stało się to po konfrontacji z Kliczką, ale też, dlatego że Roger był trenerem mocno zachowawczym.

W relacji trener-zawodnik najważniejsze jest, żeby ogon nie kręcił psem. U tych panów podobno różnie z tym bywało.

Tomek nie chce się do tego przyznać, ale przez ostatnie lata pracy z Bloodworthem to on był szefem tego duetu. Roger był niby szefem na treningu. Wystarczy przypomnieć sobie przygotowania do walki z Arturem Szpilką. Tomek siedział w ogrodzie u mamy, jadł kotlety z jelenia czy dzika. Szedł sobie pobiegać koło domu. Zrobił statyczną tarczę z Rogerem, a na sparingi przyjechał do niego Włodek Letr. Nikt nie planował mu treningu fizycznego i nie dzielił zajęć na poszczególne etapy pracy nad wytrzymałością, mocą, szybkością i innymi elementami. To wszystko pojawiło się wraz z przyjściem Jakuba Chyckiego. Wcześniej takiego człowieka nie było w teamie Adamka.

Kiedy widział pan u „Górala” największą niechęć i zmęczenie boksem?

Adamek nie powinien przystępować do walki z Głazkowem, bo nie do końca był do niej przygotowany. Ten pojedynek był przekładany, Tomek dwa razy poważnie chorował. Widać było, że jest zmęczony boksem. Przegrał z Głazkowem, później z Arturem Szpilką. Oczywiście niczego nie odbieram Arturowi, bo był świetnie przygotowany do pojedynku i miał mądrego trenera w narożniku. W tamtym czasie u Tomka nie widziałem tygrysiego pazura, ale nie chcę się za niego tłumaczyć i wracać do wszystkich rzeczy, które działy się wtedy na zapleczu.

Wydaje się, że Gus Curren sporo dorzucił do pieca i na nowo rozpalił ogień w „Góralu”.

Gus jest młody, może wygląda jak bohater amerykańskiego serialu, ale to jest facet, który bardzo szybko skończył karierę pięściarską, bo był chory na astmę i w wieku 19 lat został trenerem. Fachu uczył się od Lou Duvy. W zawodzie jest już 25 lat, więc ma gigantyczne doświadczenie. Często powtarzałem „Góralowi”, że powinien mieć młodego trenera. Dzisiaj ma dwóch młodych trenerów – Gusa i Kubę. Tomek pewnie trochę żałuje, że tak późno zawiązała się nasza współpraca, bo gdyby zaczęła się 7-8 lat temu, to bylibyśmy świadkami przynajmniej 15-20 jego fajnych walk. W tym dziesięciu dużych.

Gdy jako promotor rozpoczynał pan współpracę z Adamkiem, to wierzył pan, że pójdzie to w takim kierunku?

W Polsce wiele osób śmiało się i pytało: po co dziadek Adamek wraca do ringu. Byli też tacy co gadali, że Borkowi odwaliło. Nikt się wtedy nie spodziewał, że “Góral” po 16 miesiącach od walki z Solomonem Haumono dostanie wielki pojedynek z Millerem. Ludzie myśleli, że Tomek wraca, bo nie chce się żegnać porażką z Moliną. Przy okazji Borek trochę się z nim pobawi. Zrobią kilka walk z solidnymi zawodnikami i Tomek skończy karierę. Gdy spotkałem się z Adamkiem w Nowym Jorku i namawiałem go do powrotu na ring, to od razu podkreśliłem, że będzie pełna profesjonalizacja treningu i że nie zabraknie nam ptasiego mleka w przygotowaniach. Inna forma współpracy z pięściarzem, który wygrał w życiu wszystko i który miał wtedy 40 lat, nie miałaby żadnego sensu.

Jest pan w stałym kontakcie z ekipą, która przebywa w Vero Beach?

Z Tomkiem rozmawiam raz na dwa dni, a z Kubą i Gusem codziennie.

Jakie panują u nich nastroje?

Doskonałe, bo praca przebiega tak, jak sobie założyliśmy. Przez cały obóz nie było żadnych problemów zdrowotnych. Na początku zastanawialiśmy się, w jaki sposób logistycznie rozwiążemy plan właściwego jedzenia, bo w Osadzie Śnieżka czy Blue Mountain wszystko było dopięte na ostatni guzik. Okazało się, że wielkim fanem Tomka jest właściciel jednej z restauracji w Vero Beach, kolega Gusa. Dogadaliśmy się finansowo i on podobnie jak kucharz w Blue Mountain przygotowuje posiłki dla Tomka.

Czy to jest najdroższy obóz przygotowawczy, jaki zorganizował pan Adamkowi?

To chyba najdroższy obóz w historii polskiego boksu. Chciałem aż przesadnie zadbać o naszą szansę, bo jestem od tego, żeby minimalizować ryzyko. W Polsce mieliśmy partnera hotelowo-żywieniowego i to było biznesowo poskładane. W USA miejsca hotelowe czy dzienna porcja żywieniowa kosztują więcej niz u nas. Jednak uznaliśmy, że skoro walka jest w Ameryce, to nie ma sensu przygotowywać się w Polsce.

Dużo pan wydał na sparingpartnerów?

Na takich sparingpartnerów też byłoby nas stać, gdybyśmy zorganizowali obóz w Polsce. Jennings i Stiverne zmusili Tomka do ciężkiej roboty. Jennings jest bardzo inteligentny w swojej pracy. On jest w stanie sparować w innym stylu niż boksuje, bo wiemy, że jego boks jest oparty na szczelnej gardzie i dobrej defensywie. On dawał zacięte sparingi Chisorze i kapitalnie imitował Takama. Trenerzy są bardzo zadowoleni z Tomka sparingów, bo wszystkie założenia zostały wykonane.

Kiedy leci pan do USA?

Niestety dopiero w środę, bo we wtorek jestem na meczu Ligi Mistrzów Bayern - Ajax. W środę wracam pierwszym samolotem z Monachium. Jadę do domu po inną torbę i lecę do USA.

Wierzy pan, że sędziowie punktowi walki Adamek vs Miller będą obiektywni?

Nie. Po prostu patrzę na to realnie. Przypomnijmy sobie, jak wyglądała punktacja walki Joshua vs Powietkin. Po sześciu rundach miałem 4-2 dla Rosjanina. U dwóch sędziów było 4-2 dla Joshuy, u trzeciego 5-1 dla Brytyjczyka. Żeby wygrać z Millerem, Tomek musi zdeklasować rywala w każdej rundzie. Jeśli runda będzie równa, to nie mam żadnych złudzeń, że pójdzie na korzyść Millera. Warto pamiętać, że nikt tej walki nie robi dla "Górala". Eddie Hearn organizują ją dla Amerykanina i ma już w głowie następne kroki w jego karierze. Jestem absolutnie pewny, że gdyby Tomek miał dzisiaj 32 czy 33 lata i perspektywę boksowania jeszcze przez kilka lat, to byłby jednym z ulubionych pięściarzy Hearna. Przy każdej równej rundzie, byłaby ona punktowana dla „Górala”, bo dawałby on gwarancję zrobienia przez pięć lat 15 czy 20 gal z jego udziałem i dawałby gwarancję przyjścia polskiego kibica do hali.

Trudno negocjuje się z Eddiem Hearnem?

Kontakty i negocjacje przebiegły w świetnej atmosferze. Oczywiście były punkty sporne, o których dyskutowaliśmy, ale rozmowy były prowadzone na wysokim poziomie kultury biznesowej. Po kilkunastu dniach wymieniania się opiniami doszliśmy do porozumienia i podpisaliśmy kontrakty. Hearn to inteligenty facet, z poczuciem humoru i gigantyczną pozycją na rynku. Moim zdaniem jest on obecnie największym promotorem na świecie.

Zakładamy optymistyczny scenariusz. „Góral” wygrywa z Millerem, po czym przychodzi do pana i mówi: teraz chciałbym walki z Joshuą lub Wilderem. Co pan na to?

Nie ma takiego planu. Jeśli Tomek wygra z Millerem, to jesteśmy już z panem Hearnem po słowie w sprawie bardzo dużej walki z jednym z jego zawodników.

Czarny scenariusz bierze pan w ogóle pod uwagę?

Mimo że jestem z Tomkiem bardzo mocno związany emocjonalnie, zakładam różne warianty. Jeśli Miller będzie zdecydowanie lepszy, to na pewno nie będziemy ciągnąć tego w nieskończoność. Mam w głowie wizję, jak to będzie wyglądało, jeśli walka nie pójdzie po naszej myśli. Zrobimy fajny benefis, bo za te wszystkie lata to mu się należy. Wiosną zorganizujemy łatwiejszą walkę w Polsce. Będą kwiaty, sto lat, ostatni raz z głośników poleci Funky Polak. Z Tomkiem na temat tego scenariusza nie rozmawiam, bo on nie dopuszcza myśli o porażce. Powtarza swoje słynne zdanie, że człowiek planuje, Pan Bóg się śmieje.

Naprawdę nie denerwuje się pan przed galą w Chicago?

Nie, bo na nic więcej nie mamy już wpływu. W poczuciu dobrze wykonanej przez dziesięć tygodni pracy jedziemy do Chicago. Trzeba się pomodlić, żeby przez ostatnie dni nie było żadnego przeziębienia czy choroby. Zrobiliśmy wszystko, żeby pomóc szansie. Czy to wystarczy? Nie wiem. To jest sport i to przez duże S. A duży sport ma to do siebie, że w nim najpiękniejsza jest wielka niepewność, która dotyczy walki o dużą stawkę i niemałe pieniądze.

>>> Włochy - Polska. Czy może nastąpić kataklizm?

>>> Puchar Polski. Rozlosowano pary 1/16 finału

>>> FIFA zmienia zasady dotyczące transferów. To będzie rewolucja

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.