Maciej Sulęcki, największa nadzieja polskiego boksu: Liczę, że po walce z Jacobsem będziecie ze mnie dumni [ROZMOWA]

- Pamiętam taką śmieszną sytuację z hali Gwardii, jak byłem dzieciakiem. Wraz z trenerem Misiewiczem przechodzimy korytarzem i nagle dostrzegamy Andrzeja Gołotę. Trener mnie pyta: chcesz z nim zdjęcie? A ja spojrzałem w oczy Gołocie i mówię: z nim? Nie, dziękuję. Byłem potwornie zły na niego. Ucieczka z ringu była dla mnie niewyobrażalną ujmą na honorze. Mam nadzieję, że nigdy żaden kibic nie będzie się za mnie wstydził. A nawet liczę, że po walce z Jacobsem będziecie ze mnie dumni - mówi Sport.pl w obszernej rozmowie Maciej Sulęcki (28 lat, 25-0, 10 KO), największa nadzieja polskiego boksu.
Maciej 'Striczu' Sulęcki podczas treningu Maciej 'Striczu' Sulęcki podczas treningu Fot. Kuba Atys / Agencja Wyborcza.pl

Życiowa szansa

Już 28 kwietnia w Barclays Center w Nowym Jorku Maciej Sulęcki zmierzy się z Danielem Jacobsem (31 lat, 33-2, 29 KO), byłym mistrzem świata, a obecnie jednym z najlepszych pięściarzy wagi średniej. Będzie to walka wieczoru, transmitowana przez HBO. Słowem, cały bokserski świat będzie patrzył na ten pojedynek.

Antoni Partum: Mówi się o tobie, że jesteś najlepszym polskim pięściarzem bez podziału na kategorie wagowe. A jak jest z twoją popularnością? Często ktoś ciebie zaczepia na ulicy i prosi o zdjęcie lub autograf?
Maciej Sulęcki: - Coraz częściej. I są to bardzo miłe sytuacje, ale nie zawsze. Czasami idzie ktoś z naprzeciwka i patrzy na mnie z byka. A ja nie wiem, czy to dlatego, że mnie rozpoznaje, czy po prostu szuka zaczepki. Kiedyś bym podszedł do takiej osoby i spytał: czy ma jakiś problem, ale teraz muszę spuścić wzrok i nie reagować na zaczepki. Ale szczerze? To fajne uczucie. Boks i rosnąca popularność uczą pokory. Kiedyś byłem buntownikiem, dziś staram się być dojrzałym gościem.

No właśnie, podobno w przeszłości był z ciebie straszny łobuz.
- Od dzieciaka rozrabiałem, lubiłem się bić. I w zdecydowanej większości przypadków dawałem sobie radę, i na podwórku, i w szkole. To chyba wtedy zrodziła się miłość do boksu. Miałem 11-lat, a moja nauczycielka już kolejny raz zadzwoniła do moich rodziców z pretensjami, że: "Maciek kogoś pobił". Wtedy mój tata rzucił luźny pomysł, aby zapisać mnie na boks. Poszedłem na Gwardię i tam pod okiem trenera Romana Misiewicza, a potem Stanisława Łakomca i Sebastiana Skrzecza uczyłem się podstaw boksu.

Maciej Sulęcki i Grzegorz Proksa Maciej Sulęcki i Grzegorz Proksa MICHAŁ ŁEPECKI

Tam uczyłeś się techniki, ale czy twój charakter wyrobiło trudne dzieciństwo?
- Nie przesadzałbym, że miałem jakoś wyjątkowo trudne dzieciństwo, bo z pewnością byli tacy, co mieli znacznie gorzej. Na pewno nie byłem z bogatego domu. Bywały ciężkie momenty, szczególnie gdy rodzicie się rozwiedli, ale nigdy nie narzekałem. Trudne warunki szlifują charakter. Zacytuję Michała Materlę, zawodnika MMA: "czasem może zabraknąć mi techniki, umiejętności czy sił, ale nigdy charakteru". Są momenty w ringu, gdy dopada ciebie kryzys, a wtedy jedzie się już tylko na serduchu. Ale pamiętaj, że abyś znalazł się w ringu, wpierw musisz ciężko pracować. A ja nigdy nie oszczędzałem się na treningach.

Przełomowym momentem w twojej karierze była wygrana walka z Grzegorzem Proksą w 2014 roku na gali Polsat Boxing Night? Twój rywal był wtedy zdecydowanym faworytem.
- Z pewnością. Zyskałem wówczas wielu kibiców, bo przecież nikt na mnie nie stawiał. W dodatku miałem bardzo złe przygotowania przed walką. Przez kontuzję praktycznie nie mogłem korzystać z prawej dłoni. Mogłem boksować jedynie lewą ręką. Jednak dałem radę i brutalnie znokautowałem go w 7. rundzie. Zyskałem wówczas popularność, ale zarobiłem wtedy śmieszne pieniądze [około 30 tysięcy złotych -red.]. Nie jestem typem pięściarza, który wymaga wielkich pieniędzy, żądam po prostu uczciwych stawek.

Teraz z pewnością nie masz powodów do narzekania, bo już 28 kwietnia w Barclays Center zmierzysz się z Danielem Jacobsem (31 lat, 33-2, 29 KO), byłym mistrzem świata, a obecnie jednym z najlepszych pięściarzy wagi średniej. Będzie to walka wieczoru, transmitowana przez HBO. Słowem, cały bokserski świat będzie na ciebie patrzył.
- Jestem "underdogiem" [przeciwieństwo faworyta] w walce z Jacobsem, ale wcale mi to nie przeszkadza. Może wręcz pomaga, ponieważ ciąży na mnie mniejsza presja. Wejdę do ringu z uśmiechem na twarzy, bo i tak już spełniam marzenia. Gdy byłem dzieciakiem to wierzyłem w wielkie walki, ale nie byłem pewien, czy ten dzień na pewno nadejdzie. A właśnie nadchodzi. Nie uważam tego jednak za sukces, to raczej spełnienie jednego z marzeń. Sukcesem będzie dopiero wygrana z Jacobsem. Dopiero wtedy dostanę szansę na walkę o mistrzostwo świata i przejście do historii polskiego sportu.

Jak scharakteryzujesz Jacobsa?
Drugi najlepszy pięściarz wagi średniej. Pierwszym jest oczywiście Giennadij Gołowkin. Amerykanin to świetny zawodnik, ale ma swoje mankamenty. Nie boksuje w zbyt szybkim tempie. Podejrzewam, że kondycyjnie też nie jest bestią. Poza tym, bardzo często otwiera się w ataku, przez co robią się luki w obronie. Dlatego widzę tam swoją szansę.

Wymieniłem trochę jego wad, ale i tak jest piekielnie niebezpiecznym bokserem. Darzę go wielkim szacunkiem, zarówno jako sportowca, jak i człowieka. To jest prawdziwy dżentelmen, więc nie będzie żadnego trash talku z mojej strony. A jeśli on mnie odepchnie, to mu się pokłonie. Stary, Jacobs miał raka kości, czyli wyjątkowo złośliwy nowotwór. Długo się leczył, a później wrócił na sam szczyt, choć lekarze w to nie wierzyli. Wyleczyć się to jedno, ale wrócić do boksu po zwalczeniu raka, to jest niebywałe. Wielki człowiek. To świadczy o jego charakterze. Trudno będzie go w ringu złamać. 

Jeżeli z Jacobsem zawalczysz tak jak w swojej ostatniej walce z Jackiem Culcayem, którą wygrałeś na punkty, to raczej możesz zapomnieć o zwycięstwie.
- To prawda. Wtedy zgubiła mnie pewność siebie. Myślałem, że skoro obiłem kilku łatwych przeciwników, to już sobie z każdym poradzę. Poza tym, nie byłem wtedy przygotowany do tej walki w stu procentach. Mieszkałem poza Warszawą, urządzałem dom, urodziła mi się córeczka. Treningi były dla mnie...

Upierdliwe?
- Dokładnie tak. Teraz przed każdym treningiem jaram się jak dziecko. Nawet wyprowadziłem się z domu, żeby w pełni skupić się na treningach. Tylko w niedzielę wracam do domu, do żony i córeczki. W pozostałe dni siedzę w wynajętym mieszkanku i praktycznie każdy dzień wygląda tak samo: śniadanie, trening, obiad, trening, kolacja i sen.

Maciej  'Striczu' Sulęcki podczas treningu Maciej 'Striczu' Sulęcki podczas treningu Fot. Kuba Atys / Agencja Wyborcza.pl

Tęsknisz za rodziną?
- Cholernie. To trudny moment, gdy w niedzielę muszę je opuścić. Chciałoby się zostać, przytulić, ale nie mogę. Trzeba być konsekwentnym i wyjść z domu. Po walce będę całkowicie do ich dyspozycji.

Czy podczas przygotowań do walki można uprawiać seks? Część pięściarzy twierdzi, że absolutnie nie można. Inni, że to nie ma większego wpływu na formę.
- Moim zdaniem to tzw. efekt placebo. Na pewno dzień przed walką nie powinno się uprawiać seksu, choć kiedyś przeprowadzono ciekawe badania. Sprawdzano Chrisa Byrda [były rywal Andrzeja Gołoty]. Mierzono jego siłę, wytrzymałość i szybkość. Zrobiono- mu testy przed seksem, i po stosunku. I co się okazało? Po nocy z żoną miał jeszcze lepsze wyniki. Myślę, że jest to kwestia indywidualna, ale staram się poświęcić i być wstrzemięźliwym. 
Rodzina jest dla mnie najważniejsza, ale kiedy zbliża się walka, to boks musi być priorytetem.

Nie jesteś jedynym bokserem w rodzinie Sulęckich.
- Mam czterech braci, w tym dwóch młodszych, nastolatków: Kubę i Pawła. Pierwszy to mistrz, a drugi brązowy medalista mistrzostw Polski. Fajnie się na nich patrzy, bo widzę w nich siebie. Mają dużo umiejętności, ale i wielką motywację do ciężkiej pracy. To też dobre łobuziaki, ale zarazem mądre łobuziaki. Są ułożeni i mają poukładane w głowie, nie robią większych głupot.

Maciej 'Striczu' Sulęcki i trener Andrzej Gmitruk Maciej 'Striczu' Sulęcki i trener Andrzej Gmitruk Fot. Kuba Atys / Agencja Wyborcza.pl

Wracając do walki z Culcayem, wtedy w twoim narożniku stał Paweł Kłak. Teraz jednak wróciłeś pod skrzydła Andrzeja Gmitruka. Skąd ta zmiana?
- Najwięcej o trenerze i o sobie dowiadujesz się w sytuacjach kryzysowych. A takie miałem - mimo wygranej - w walce z Culcayem. Dopadł mnie trudny moment, Kłak coś do mnie mówił, ale nie potrafił do mnie dotrzeć. Nie słuchałem go. Brakowało mu trochę autorytetu, bo jednak jesteśmy kolegami. Żeby była jasność: nie chodzi o to, że nie ma u mnie autorytetu, bo bardzo go szanuję. I jako młodego trenera i jako człowieka, w końcu jest moim przyjacielem, ale potrzebowałem bardziej doświadczonego szkoleniowca. Jeśli Paweł nabierze więcej doświadczenia, to będzie wielkim trenerem, bo wszystko inne - czyli warsztat, technikę i wiedzę - już ma.

Andrzej Gmitruk był naturalnym wyborem. To on mnie nauczył boksu. Musieliśmy się jednak później rozstać, bo był zarówno moim trenerem jak i promotorem, a nie mogliśmy się dogadać na linii promotor - zawodnik. Uznałem wtedy, że, całkowicie się rozstaniemy. Wyjechałem do Stanów, trenowałem z Chico Rivasem. I on też miał wpływ na mój styl boksowania, jednak najwięcej zawdzięczam Panu Andrzejowi. Świetnie mnie motywuje, jest w tym naprawdę kapitalny, a także walcząc u jego boku, wiem że mam dodatkową parę oczu. On wszystko widzi. Od razu wychwytuje błędy i stara się je natychmiast niwelować.

Duży wpływ na twoją karierę miał także Andrzej Wasilewski, twój promotor.
- No jasne, pan Andrzej bardzo mi pomógł być tu, gdzie jestem. Dziękuję także telewizji Polsat, bo to na ich galach mogłem się pokazać kibicom. Teraz jednak będziemy pokazywani w TVP i jaram się jeszcze bardziej, bo zobaczy nas więcej kibiców.

Jak skomentujesz medialny konflikt pomiędzy Mateuszem Borkiem, a Andrzejem Gmitrukiem i Andrzejem Wasilewskim?
- Nie wnikam w to, skupiam się na treningach, jednak swoje zdanie mam. Na wstępie zaznaczę, że bardzo cenię Mateusza Borka. Jest najlepszym telewizyjnym prezenterem i zawsze się nam miło współpracowało, nigdy nie miałem z nim żadnych krzywych akcji.
Jednak jak patrzę na ich przepychanki na Twitterze, to się głośno zastanawiam: po co to wszystko? Dwóch bardzo poważnych ludzi. Czołowy prezenter telewizyjny i najlepszy polski promotor. Ale na ich konflikcie zyskaliśmy my, bo trafiliśmy do TVP, czyli największej telewizji w kraju. Ostatnio mnie zaprosili z Izu Ugonohem do studia skoków narciarskich, żebyśmy promowali nasze walki. W końcu znalazła się telewizja, która chce nas pokazywać. To nie my jesteśmy dla nich, to oni są dla nas. To TVP robi nam wielki ukłon, że chce nas pokazywać. To się przekłada na sponsorów, czyli pieniądze. Wasilewski stworzył historyczny boksersko-medialny projekt. Teraz piłka jest po naszej stronie. Musimy wygrać swoje walki.

Izu Ugonoh Izu Ugonoh Izu Ugonoh

W warszawskim klubie WCA trenujesz m.in. z Izu Ugonohem (17-1, 14 KO) i Arturem Szpilką (20-3, 15 KO). Jak widzisz ich przyszłość?
- Izu ma ogromny potencjał. Nie mogę przeboleć jego walki z Dominckiem Breazealem [Izu przegrał przez nokaut w 5. rundzie]. Gdyby wtedy mądrzej boksował taktycznie, czyli lepiej rozłożyłby siły, to by go zjadł. Izu ma dużo wyższe umiejętności bokserskie niż Breazeal i to potwierdził. Zawiodła tylko taktyka. Jestem pewien, że jeszcze namiesza w światowej czołówce wagi ciężkiej.


A jak jest ze Szpilką?
- Jeśli chodzi o umiejętności czysto bokserskie, to jest kozakiem. Znajdź mi drugiego takiego w wadze ciężkiej, który się tak szybko rusza. Technicznie? Bardzo dobrze poukładany. Siła? Jest. Ma fantastyczny timing [wyczucie czasu, np. kiedy wyprowadzić cios] i jest bardzo mobilny. Ma wszystko, żeby być zajebistym bokserem. Jest tylko jeden problem - "głowa". Czasami Artur się niepotrzebnie podpala i idzie na frontalny atak, a wtedy zapomina o obronie, lub specjalnie opuszcza gardę, żeby prowokować. A na najwyższym poziomie, to się zawsze źle skończy. Zawsze. Dlatego jeśli Artur będzie miał chłodną głowę podczas walk, to może z każdym wygrać.

Maciej Sulęcki Maciej Sulęcki MICHAŁ ŁEPECKI

W WCA trenują także polscy zawodnicy mieszanych sportów walki, tacy jak: Daniel Omielańczuk, Damian Janikowski, Piotr Strus, Łukasz Jurkowski czy Jan Błachowicz. Ciebie nigdy nie ciągnęło do MMA?
- Nigdy nie mów nigdy, ale obecnie kompletnie o tym nie myślę. MMA jest interesujące, bo walka w klatce imituje prawdziwą uliczną awanturę i to mi się podoba. Jednak bardziej mnie kręci boks, jest szlachetniejszym sportem. Jeśli wejdę do klatki, to tylko za gruby hajs i tylko dla zabawy. Teraz mam w głowie tylko boks.

Czy jest jakiś polski zawodnik MMA, który poradziłby sobie w boksie?
- Wielu zawodników MMA jest świetna w parterze, ale średnia w stójce. Wyjątkiem jest Janek Błachowicz. Serio, on walczy kapitalnie w płaszczyźnie bokserskiej. Bije ciosy seriami, jak maszyna. Pokazał klasę w starciu z Jimim Manuwą. Świetnie się go oglądało.

Kiedyś mówiło się o jego potencjalnym starciu z Tomaszem Adamkiem. Dałby radę?
- Żaden zawodnik MMA nie ma szans z pięściarzem w boksie, i żaden bokser nie wygra w MMA z fajterem z mieszanych sztuk walki. Ludzie myślą, że Conor McGregor [zawodnik UFC] wytrwał z Floydem Mayweatherem do 10. rundy, bo był na tyle dobry. Ale nie bądźcie naiwni. Amerykanin to fantastyczny biznesmen i to on pozwolił wytrwać Irlandczykowi tyle czasu. Oddał mu inicjatywę w pierwszych trzech rundach, aby ludzie myśleli, że dojdzie do sensacji i wykupywali PPV w trakcie walki. A co było później? Każdy widział, McGregor się wystrzelał, a Mayweather na luzaczku go obijał. O nim powinno się wykładać na Harvardzie. Za swoją najłatwiejszą walkę w karierze, zgarnął najwyższe pieniądze [około 250 milionów dolarów]. Od zawsze go podziwiałem jako sportowca i jako biznesmena.

Walka Andrzej Gołota - Mike Tyson Walka Andrzej Gołota - Mike Tyson AP/CARLOS OSORIO

Kto był twoim idolem w dzieciństwie, pewnie Andrzej Gołota?
- Kiedyś był nim Roy Jones Jr., a później właśnie Floyd. Ale to nie były osoby, w które byłem ślepo zapatrzony. Raczej podglądałem ich i starałem się wyciągnąć najciekawsze rzeczy z ich boksu.
A co do Gołoty, to kiedyś nim był, ale po tym jak uciekł z ringu podczas walki z Tysonem przestał nim być. Pamiętam taką śmieszną sytuację z hali Gwardii, jak byłem dzieciakiem. Wraz z trenerem Misiewiczem przechodzimy korytarzem i nagle dostrzegamy Andrzeja Gołotę. Trener mnie pyta: chcesz z nim zdjęcie? A ja spojrzałem w oczy Gołocie i mówię: z nim? Nie, dziękuję. Byłem potwornie zły na niego. Ucieczka z ringu była dla mnie niewyobrażalną ujmą na honorze. Mam nadzieję, że nigdy żaden kibic nie będzie się za mnie wstydził. A nawet liczę, że po walce z Jacobsem będziecie ze mnie dumni.

Rozmawiał: Antoni Partum

Więcej o:
Copyright © Agora SA