Boks. Andrzej Fonfara podłamany po porażce z Adonisem Stevensonem: Najgorzej jest rano, gdy wracają koszmary [ROZMOWA]

- Jestem podłamany, bo oczekiwanie były ogromne. Najciężej jest rano, gdy wracają koszmary. Z biegiem dnia jest już coraz lepiej, głównie zawdzięczam to rodzinie. Szkoda, to była wielka szansa - mówi Andrzej Fonfara po przegranej walce o mistrzostwo świata z Adonisem Stevensonem.

Fonfara (29-5, 17 KO) mógł zostać jedynym polskim mistrzem świata, ale nie udało mu się zrewanżować Stevensonowi za porażkę z 2014 roku. Kanadyjczyk kolejny raz zachował pas WBO w kategorii półciężkiej po tym, jak trener Polaka, Virgil Hunter, rzucił ręcznikiem już na początku pojedynku.

Antoni Partum: Miałeś zostać mistrzem świata, ale przegrałeś w pierwszej minucie drugiej rundy. Co się stało?

Andrzej Fonfara: Wydaję mi się, że to przez cios z 90. sekundy, kiedy Stevenson bardzo mocno mnie uderzył w tył głowy. Wtedy cały plan się posypał. Ciało miałem wciąż sprawne, ale coś się "wyłączyło” w głowie. Nie pamiętam końcówki rundy, ani tego, co się działo później w narożniku. Początkowo nie rozumiałem decyzji Virgila, ale teraz wiem, że była rozsądna. Dobrze, że trener zatrzymał pojedynek. Lepiej tak, niż przegrać ciężkim nokautem. Nie mam do niego pretensji.

 

 

Twój trener pojawił się w Montrealu zaledwie kilka godzin przed walką. Nie za późno?

- Ale przecież wcześniej nie byłem sam. Towarzyszył mi drugi szkoleniowiec - Stephen Edwards. Poza tym wiedziałem od dawna, że dopiero w Montrealu znowu się zobaczę z pierwszym trenerem. Żegnaliśmy się tydzień przed walką, tuż po ostatnich sparingach.

To twoja druga porażka przez nokaut w ciągu roku. Jakie teraz są twoje ambicje?

- Boksowałem dwa razy o Mistrzostwo Świata i oba pojedynki przegrałem. Teraz muszę odpocząć i znowu poczuć głód boksu. Na razie go nie czuję, stoczyłem praktycznie dwie walki z rzędu [w marcu walczył z Chadem Dawsonem - przyp. red.

W marcu z Dawsonem wyglądałeś bardzo dobrze - znokautowałeś go w ostatniej rundzie.

- Teraz też byłem w świetnej formie, ale niestety zaważył jeden cios.

Spekuluje się, że zmienisz kategorię wagową na junior ciężką.

- Jest w tym trochę prawdy. Z wiekiem zmienia się metabolizm, coraz ciężej zbijam wagę na walkę. Jak na kategorie półciężką, jestem naprawdę duży - mam 190 cm wzrostu. Reszta zawodników jest mniejsza.

Nie obawiasz się, że w Cruiserweight jeszcze mocniej biją?

- No biją, biją. Ale w każdej wadze są zawodnicy z mocnym ciosem. Stevenson czy Siergiej Kowalow też mają armatę w ręku. W cięższej dywizji nie rzucałbym się od razu na czołówkę. Na początku stoczyłbym dwie, może trzy walki na przetarcie. Zresztą pamiętaj, że nie od początku walczyłem w półciężkiej. Wcześniej biłem się w kategorii niżej. W obecnej, zaczynałem powolutku, ale w końcu dostałem dwie walki o pas. Szkoda, że zmarnowałem obie szanse.

Chyba bardzo boli cię ta porażka, bo brzmisz na wyraźnie przybitego?

- Niektóre przegrane były bardziej dotkliwe. Szczególnie moja pierwsza w karierze [z Eberto Mediną – przyp. red] i ta z Joe Smithem [przegrana przez nokaut w 1. rundzie]. No co mam powiedzieć? Jestem podłamany, bo oczekiwanie były ogromne. Najciężej jest rano, bo wracają koszmary. Z biegiem dnia jest już coraz lepiej, głównie zawdzięczam to rodzinie. Wiadomo, że życie toczy się dalej. Ale szkoda. To była wielka szansa.

A może wrócisz do Polski? Wiadomo - mniejsze pieniądze, ale może czasem warto zrobić krok w tył, żeby później wykonać dwa do przodu.

- Nie, to nie wchodzi w grę. Ewentualnie na jedną walkę, ale takim minimum byłyby gale Polsat Boxing Night. Ale nie ma co gdybać. Wciąż mam dobry kontakt z Alem Haymonem, a to on ustala, kto z kim boksuje. Żyję od kilku lat w Stanach Zjednoczonych. Mam tu rodzinę, dom, biznes.

No właśnie, nie zarabiasz tylko na boksie. Wraz z bratem działasz w branży budowlanej. Łączenie biznesu i sportu, to chyba rzadko spotykane u pięściarzy?

- Fakt, pięściarze niezbyt często zajmują się innymi biznesami, ale są wyjątki, np. Tomasz Adamek też myśli o przyszłości [wynajmuje nieruchomości w Stanach Zjednoczonych - przyp. red.]. Ja nie chcę "przejeść” wszystkich pieniędzy z boksu. Myślę o tym, jak je inwestować. Dlatego to wspaniałe, że mogę działać z bratem, bo świetnie się uzupełniamy. Nie dość, że jestem spokojny o swoją przyszłość, to jeszcze pieniądze zostają w rodzinie.

Wciąż jesteś młody - Masz 29 lat - ale z drugiej strony każda kolejna porażka znacząco psuje twój rekord.

- Nie mogę już sobie pozwolić na kolejną przegraną. Jak wrócę do boksu, to na początek z nieco słabszymi nazwiskami, aby móc się odbudować. Teraz skupiam się jednak na odpoczynku. Chcę wrócić pod koniec roku i zwyciężyć.

Na początku lipca zmierzy się dwóch twoich kolegów - rywalem Artura Szpilki będzie Adam Kownacki. Kto jest faworytem?

- Artur nie walczył od półtora roku, ale i tak oceniam szanse na 70 do 30 proc. dla Szpilki. Jest znacznie bardziej doświadczony i boksował z lepszymi zawodnikami, ale nie przekreślam Kownackiego. Też potrafi ciężko uderzyć.

Boks. Stevenson vs Fonfara. Co będzie kluczem do wygranej Polaka?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.