Boks. Wach: Jeszcze kilkanaście miesięcy i będę gotów na każdego

Promowany przez grupę Global Boxing Promotions najwyższy polski bokser wagi ciężkiej Mariusz Wach w zeszłym roku zdecydował się, iż swoją dalszą karierę sportową będzie prowadził na terenie Stanów Zjednoczonych. W rozmowie z ringpolska.pl pochodzący z Krakowa pięściarz podzielił się wrażeniami ze współpracy z nowym sztabem szkoleniowym, opowiedział o swoich planach na przyszłość, a także zdradził dlaczego przestał być "Polskim Olbrzymem", a został ?Wikingiem?.

Chcesz wiedzieć wszystko o polskich pięściarzach? Odwiedzaj regularnie serwis Boks na Sport.pl ?

- Mariusz, minęło już ponad pół roku od momentu, kiedy wyjechałeś do USA, by tutaj kontynuować swoją karierę. Powiedz, jak się zaaklimatyzowałeś w nowych warunkach, jak podsumujesz ten okres?

Mariusz Wach: Myślę, że to czas przede wszystkim dobrze wykorzystany. Zdobyłem wiele doświadczenia poprzez współpracę z dobrymi trenerami, ciekawymi sparingpartnerami. Tutaj są inni ludzie, dbający o mnie, chętnie pomagający. Naprawdę nie mogę narzekać.

- Kolejną walkę miałeś stoczyć w czerwcu, jednak wiemy już, że do niej nie dojdzie. Wiadomo coś na temat nowej daty, miejsca bądź stawki twojego kolejnego pojedynku?

MW: Są przymiarki, bym zawalczył w połowie lipca. Starcie dziesięcio, bądź dwunastorundowe. Nie wiem jeszcze, czy stawką będzie należący do mnie pas WBC Baltic.

- W jakiej fazie treningu się obecnie znajdujesz?

MW: Póki co koncentrujemy się przede wszystkim na szybkości, wytrzymałości i technice. Dużo biegam, miałem też dwa, trzy luźniejsze sparingi. Jeszcze przyjdzie czas na cięższe treningi.

- Twoim szkoleniowcem przestał być bardzo dobry niegdyś bokser Michael Moorer. Jakie były powody rozstania? Oficjalnie mówiło się o pewnych problemach osobistych, z którymi borykał się twój były już trener.

MW: To nie za bardzo zależało ode mnie. Moi menadżerowie podjęli taką decyzję. Ja potrzebuje kogoś, kto byłby ze mną w zasadzie cały czas. By już po zakończeniu danej walki, dalej ze mną pracował nad ulepszaniem mojego boksu. Michael po pojedynkach zaraz wyjeżdżał do siebie, pilnować własnego biznesu, swoich spraw. Nie był w stanie poświęcić mi tyle czasu, ile bym chciał.

- Michaela Moorera zastąpili bracia de Leon. Jak ocenisz te pierwsze chwile spędzone z nowym sztabem szkoleniowym i jakie są różnice w porównaniu z treningami prowadzonymi przez Moorera?

MW: Tak samo są bardzo wymagający. Przykładają dużą uwagę do detali, typu: odpowiednie dokręcanie stopy, ciosu. Pracujemy nad tym by moje uderzenia były dynamiczniejsze, by miały większą siłę oddziaływania na rywala. Podoba mi się to, w jaki sposób pracują ze mną.

- Przydomek ringowy, to co prawda trzecioplanowa kwestia, jednak w twoim przypadku jego zmiana, wywołała trochę zdziwienia i dyskusji. Dlaczego przestałeś być "Polskim Olbrzymem" a stałeś się "Wikingiem" ?

MW: Wspólnie z moim promotorem, Mariuszem Kołodziejem, podjęliśmy taką decyzję. Nie mogłem się przyzwyczaić do "Polskiego Olbrzymia" - brzmiało to dla mnie co najmniej dziwnie. Pomyślałem, że skoro przeprowadziłem się już do Stanów, rozpocząłem nowy etap w życiu, to i zmiana przydomku będzie takim jakby symbolem. A, że na swoim ciele mam wytatuowanych Wikingów, to postanowiliśmy, że zostanę właśnie "Wikingiem" (śmiech).

- Otrzymałeś nie tak dawno propozycję walki z jednym z bardziej obiecujących pięściarzy kategorii ciężkiej, Robertem Heleniusem. Twoi opiekunowie zdecydowali się jednak odrzucić tę ofertę. Gdybyś dzisiaj nie miał mocnego zaplecza promotorskiego zapewne wziąłbyś tę walkę w ciemno, nie zważając zbytnio na krótki czas przygotowań?

MW: Pewnie wziąłbym. Ale teraz mam promotorów, którzy mają jakieś oczekiwania wobec mnie, planują przyszłość, chcą mnie doprowadzić do odpowiedniego poziomu, gdzie będę mógł już walczyć o większą stawkę i lepsze pieniądze. Tego typu wyjazd, jak ten do Niemiec, to zawsze ryzyko, trzeba by tam wygrać najprawdopodobniej przed czasem. Zresztą warunki finansowe jakie zaproponowano nam, też jakoś nie rzucały na kolana.

- Swego czasu, były rywal Tomasza Adamka, Jason Estrada, powiedział, iż twój obóz negocjował z nim, waszą ewentualną wspólną potyczkę. Faktycznie były takie rozmowy?

MW: Coś słyszałem, ale prawda jest taka, że dzisiaj jest cała masa menadżerów, którzy wydzwaniają do Mariusza Kołodzieja z propozycją by ich zawodnik spotkał się ze mną w ringu. Od tego mam jednak swoich promotorów, by ci odpowiednio zatroszczyli się o mnie. Można wyjść do ryzykownej walki za stosunkowo niewielkie pieniądze, tylko nie o to tak naprawdę w tym wszystkim chodzi. Rzecz w tym by opłacało się to nam wszystkim: zarówno mi, jak i moim opiekunom.

- Widać, że ten pobyt w Stanach Ci służy - pozytywna zmiana w twoim boksowaniu jest zauważalna. Jak sądzisz, ile czasu jeszcze potrzebujesz by stanąć do swojej "wielkiej walki"?

MW: Cóż w USA stoczyłem póki co dwa pojedynki. Dopiero teraz mam w końcu normalne treningi, pełne okresy przygotowawcze, profesjonalne zaplecze treningowe, specjalistę od przygotowania fizycznego, cały czas ktoś nade mną czuwa. Trochę to musi jeszcze potrwać. Wiem, że do najlepszych mi jeszcze brakuje. Co prawda w walkach z czołówką może nie stałbym zawsze na straconej pozycji, ale potrzebuję czasu. Dwanaście, może osiemnaście miesięcy i będę gotowy na każdego. W tym roku stoczę jeszcze na pewno jeden pojedynek, może dwa. Nie mam na co czekać, muszę wspinać się po tych drabinkach rankingowych. Zależy mi na tym pozostać aktywnym.

Wszystko o boksie - znajdziesz na Ringpolska.pl ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.