Po gali boksu zawodowego w Płocku

O gali boksu zawodowego w Płocku można powiedzieć, że się odbyła. Nie ściągnęła tłumów do hali Chemika, poziom walk był, delikatnie mówiąc - średni, a największe emocje wzbudzały hostessy.

Po gali boksu zawodowego w Płocku

O gali boksu zawodowego w Płocku można powiedzieć, że się odbyła. Nie ściągnęła tłumów do hali Chemika, poziom walk był, delikatnie mówiąc - średni, a największe emocje wzbudzały hostessy.

Podczas sobotniej gali zorganizowanej przez KnockOut Promotions i WERsport Promotions odbyło się sześć walk. Ale okazało się, że nie ściągnęły tłumów. W hali Chemika zapełniony był zaledwie jeden sektor, a krzesła wokół ringu też świeciły pustkami. W sumie było ok. 400 osób. To raczej porażka dla organizatorów, którzy przygotowali według naszych informacji 2 tys. wejściówek.

Gala rozpoczęła się z półgodzinnym opóźnieniem. Konferansjer, chcąc zabawić coraz bardziej znudzoną publiczność, stwierdził, że zaprezentuje "te młode ciała, które będą zabawiać publiczność podczas gali". I zaprosił na ring trzy hostessy. Pojawienie się Kasi, Karoliny i Andżeliny w kostiumach bikini wzbudziło aplauz męskiej części widowni. Ale jak się okazało, to były dopiero przedbiegi. Bo później Kasia swoimi gestami i zachowaniem rozpalała do białości miłośników boksu. Gdyby na ringu była jeszcze rurka...

Nokauty

Gdy wreszcie doszło do walk, kibice zobaczyli najpierw dwa bardzo szybkie pojedynki. W pierwszym Jacek Bielski w kat. półśredniej zmierzył się z Czechem Rafaelem Tiborem. Czech miał do tej pory na koncie siedem stoczonych walk z czego trzy przegrane. Bielski mógł się pochwalić 17 wygranymi i porażką. Już w połowie drugiej rundy Polak wyprowadził serię trzech ciosów, z których ostatni lewy okazał się kończącym walkę. Czech padł na deski i sędzia odesłał go do narożnika. Bielski wygrał przez nokaut.

W drugim pojedynku wieczoru w kat. ciężkiej (powyżej 86 kg) stanęli naprzeciwko siebie Roman Bugaj i Węgier Atilla Huszka. 28-letni Węgier miał w dorobku pięć wygranych walk, dwie przegrane i remis. Statystyka Bugaja była bardziej imponująca: 13 wygranych, w tym 8 przez K.O., dwie porażki i remis. Poza tym Polak zdecydowanie górował nad Węgrem warunkami fizycznymi. Był wyższy od rywala o pół głowy, a poza tym ten bardziej przypominał zapaśnika sumo niż boksera. Od samego początku inicjatywa należała do Polaka. W drugiej rundzie Bugaj był bardzo blisko zadania ostatecznego ciosu, ale nie udało mu się tego zrobić. Jednak na początku trzeciej rundy było już po walce. Wreszcie Bugaj czysto trafił prawą i Czech jak ścięty padł w narożniku ringu. Było po walce.

Na punkty

W dwóch następnych pojedynkach kibice spodziewali się również nokautów. Najpierw na ringu pojawił się młodzieżowy mistrz świata Krzysztof Bienias, który starł się w kat. superlekkiej z Niemcem Mihaly'em Stanem. Widzowie spodziewali się, że mający bogatszy dorobek i większe doświadczenie Bienias nie da szans Niemcowi. Tymczasem pojedynek toczył się przez całe sześć rund. Więcej w nim było podskoków i dreptania niż wymiany ciosów. Ostatecznie Polak zwyciężył jednogłośnie na punkty.

I teraz kibiców czekała jednak z ciekawszych walk pomiędzy mistrzem interkontynentalnym IBF Krzysztofem "Diablo" Włodarczykiem a Węgrem Zoltanem Komalsai. Ale zanim do niej doszło, była półgodzinna przerwa. Jak stwierdzono: ze względu na wymogi transmisji telewizyjnej. Po prostu gala odbywała się zbyt szybko i trzeba było ją opóźnić.

Gdy wreszcie bokserzy pojawili się na ringu, wszyscy byli przekonani o tym, że walka potrwa krótko. Bo "Diablo" z 15 walk, jakie stoczył do tej pory, 12 wygrał przed czasem. Dorobek Węgra prezentował się mizernie: 7 walk, w tym dwie porażki. Zanim jeszcze zaczęła się walka, kibice krzyczeli "wala Zoltana na kolana". I gdy bokserzy ruszyli do walki, wydawało się, że Włodarczyk zmiażdży rywala. Cały czas jednak brakowało tego ostatniego ciosu. I tak przez sześć rund. Miało się trochę wrażenie, że Włodarczyk nie chce wygrać przed czasem. "Diablo" zwyciężył jednogłośnie na punkty.

Poddania

Dwie ostatnie walki gali wzbudziły najwięcej emocji. Zwłaszcza pojedynek płocczanina Marcina Różalskiego z Czechem Pawlem Neważilem. Gdy spiker wyczytał nazwisko Różalskiego, w Chemiku zapanowała euforia. Dla płocczanina był to debiut na zawodowym ringu. Dlatego walka w kat. ciężkiej została zakontraktowana tylko na cztery rundy. Czech do tej pory stoczył już cztery walki zawodowe i trzy wygrał.

To był najbardziej żywiołowy, ale najgorszy pod względem technicznym pojedynek. Po Różalskim widać było, że dopiero raczkuje w boksie. Natarł na Czecha z wielkim impetem, ale w jego poczynaniach sporo było chaosu. Ale i tak udawało mu się trafić rywala. W drugiej rundzie Czech po raz pierwszy był liczony. Wszystko rozstrzygnęło się w trzecim starciu. Różalski trafił lewą przeciwnika i ten ponownie był liczony. W kilkanaście sekund po wznowieniu walki znowu płocczanin trafił rywala. Sędzia znowu liczył Czecha. Walka nie została wznowiona, bo trener Neważila poddał go.

I wreszcie kibice doczekali się na walkę wieczoru. Jej stawką był tytuł międzynarodowego mistrza Polski w kat. ciężkiej. Bronił go 29-letni Tomasz Bonin. A pas odebrać mu chciał mistrz interkontynentalny IBU 33-letni Belg Dirk Vallijn. Walka została zakontraktowana na 10 rund, ale nikt nie wierzył, że potrwa tak długo. Zwłaszcza że Bonin na 14 stoczonych dotychczas pojedynków 11 wygrał przez K.O. I było to słuszne przypuszczenie. Chociaż początkowo nic na to nie wskazywało. Nacierał Polak, ale Belg umiejętnie się bronił. Wreszcie w piątej rundzie Bonin silnie trafił rywala w korpus. Ten przysiadł przy narożniku i sędzia go liczył. Gdy ponownie bokserzy ruszyli do walki, Bonin natarł z ogromną furią. Dopadł Belga przy linach i okładał pięściami. W pewnym momencie z narożnika, w którym stał trener Vallijna pofrunął na ring biały ręcznik i było po walce. Belg został poddany.

Copyright © Agora SA