Michalczewski: Boks nauczył mnie szacunku do wszystkich ludzi

- Boks nauczył mnie szacunku do wszystkich ludzi. Do starszych, młodszych, większych, mniejszych, bogatszych i biedniejszych. Tego często brakuje dzisiejszej młodzieży - mówi Dariusz Michalczewski (48-2, 38 KO). Po zakończeniu kariery były mistrz świata startuje w maratonach.

Jak rozpoczęła się kariera dotychczas najlepszego zawodowca pochodzącego z Polski?

Dariusz Michalczewski: Boks towarzyszył mojej rodzinie całe życie - boksował mój wujek, boksował tata, dziadek był prezesem sekcji w Gedanii Gdańsk. Po śmierci ojca zaczęły się ze mną problemy, nie wiedziałem co ze sobą zrobić i mama postanowiła wysłać mnie na pierwszy trening do wujka, który był trenerem Stoczniowca.

W ciągu całej pana kariery miał Pan aż 24 obrony pasa. Która z nich była najtrudniejsza?

Walki same w sobie raz były cięższe, raz mniej, ale przede wszystkim ciężkie były przygotowania. Każda walka niosła za sobą taką samą presję psychiczną. Ale jakbym miał wymienić jakiegoś oponenta, który sprawił mi najwięcej problemów podczas obron pasa, to był nim chyba Virgil Hill. Obaj przyjęliśmy sporo ciosów.

Grupa zawodowa, z którą był pan związany praktycznie przez całe życie, jest w sporych tarapatach. Jak pan myśli, jaki jest powód kryzysu w Universum?

Problemy stajni zaczęły się po moim odejściu. Nie było kogoś, kto przyciągnąłby uwagę telewizji, kibiców, w grupie brakowało też hierarchii. To w największym stopniu przyczyniło się do upadku tej grupy.

Boks zawodowy to sława, pieniądze, ale wiąże się również z wieloma negatywnymi aspektami. Który z nich był dla pana najgorszy?

Zdecydowanie stres, to przez to w sumie skończyłem karierę. Zawsze była we mnie obawa, że w przypadku porażki trudne chwile będzie musiała przeżywać moja mama, rodzina, przyjaciele, Ciążyła na mnie ogromna presja.

Między walkami nie stronił pan od imprez, nie ukrywa pan tego. Nie odbijało to się później na kolejnych okresach przygotowawczych? Promotorzy i trenerzy nie mieli nigdy obiekcji na temat tych imprez?

Po walkach zwykle przyjeżdżało do mnie kilkunastu znajomych z lat młodzieńczych, z którymi robiliśmy huczne imprezy. Trwały one nieraz dwa, trzy, cztery dni. Jednak nie chodziło o to, żeby się upić, tu chodziło o atmosferę. Wszyscy tańczyli, śpiewali, wygłupiali się - to było w tym wszystkim najpiękniejsze. Oczywiście piliśmy, ale nie więcej niż wszyscy. Zresztą wiadomo, że gdyby było inaczej, to nie byłbym mistrzem świata tak długo. Podczas okresów przygotowawczych byłem wzorem sportowca - nie było alkoholu, papierosów, nie było dopingu, do tego pracowałem na treningach za dwóch. Trener dobrze o tym wiedział i mógł mieć pretensje w wypadku, gdy nie przyszedłem na trening, a nie jak zrobiłem jakąś imprezę po walce.

Wielokrotnie kibice zarzucali panu to, że miał pan słabych przeciwników w obronach pasa oraz fakt, że walczył pan pod niemiecką flagą. Jak odpowiedziałby pan na ich zarzuty?

Tak, ale kto kieruje te zarzuty? To nie są fachowcy, a fachowcy mówią co innego. To są ludzie, którzy kryją się pod płaszczem Internetu, pisząc anonimowo. Nie mogliby mi tego powiedzieć w twarz? Jakoś uargumentować? W czasie kariery przeważnie ma się trzy, cztery, pięć wielkich walk, nie więcej. Ja takie walki miałem.

Jedną z największych walk, której wyniku nigdy nie poznamy jest walka Roy Jones Jr - Michalczewski. Dlaczego nigdy do niej nie doszło?

To niestety nie leżało w mojej gestii. Głównym powodem był konflikt telewizji ZDF, z którą miałem kontrakt i HBO z, którą umowa wiązała Roya Jonesa Jr. HBO nie była zainteresowana, by wykładać ogromne pieniądze na walkę w Niemczech, a ZDF na walkę w USA. To była główna przyczyna.

Zostańmy przy temacie Roya Jonesa Jr i zawodników z czasów pańskich walk. Roy został zdeklasowany przez Joe Calzaghe, znokautował go Danny Green. Dwukrotnie pokonał go też Antonio Tarver, który z kolei dwa razy przegrał z Dawsonem. Co pan sądzi o tych zawodnikach, którzy rozmieniają kariery na drobne?

Boks to nasza pasja, ale również dla każdego boksera zawodowego jest to źródło utrzymania. Jeżeli ktoś nie zgromadził odpowiednich pieniędzy podczas swojej kariery, żeby później móc spokojnie żyć, to później musi wrócić na ring i stąd biorą się te przykre powroty.

Wielokrotnie w wywiadach deprecjonował pan osiągnięcia Andrzeja Gołoty. Nie uważa pan, że były to oceny nieco na wyrost? W końcu wielu ekspertów uważa, że w walkach z Ruizem bądź Byrdem Andrzej zrobił wystarczająco dużo, aby zdobyć pas.

Ja szanuję każdego boksera, dobrze wiem jak ciężka jest to praca, ale przytoczę pewną sytuację. Niedawno otwierając pewną gazetę natknąłem się na nagłówek: "Andrzej nie umie tańczyć, ale i tak go kochamy ". Powiem tak - zamiast bycia kochanym przez ludzi wolę mieć na swoim koncie sukcesy. Wolę nawet, żeby ludzie mi zazdrościli, niż mają się nade mną litować. Tego bym nie przeżył. U nas w Polsce wykładnik jest następujący - im masz więcej krytyków, zazdrośników, tym więcej osiągnąłeś. Nie identyfikujemy się z ludźmi sukcesu, a z tymi, którzy nic nie osiągnęli. Trochę to śmieszne.

Aktualnie najlepszym aktywnym zawodowcem jest oczywiście Tomek Adamek. Coraz więcej mówi się o jego walkach z którymś z braci Kliczko. Jak pan ocenia szanse Tomka na osiągnięcie sukcesu w ewentualnych walkach z dominatorami wagi ciężkiej?

Tomek jest o krok od wejścia na szczyt i myślę, że uda mu się ten ostatni krok postawić. Ma na to papiery i jest bardzo dobrze prowadzony. Debiut z Andrzejem Gołotą był strzałem w dziesiątkę. Później walka z Chrisem Arreolą i ostatni świetny pojedynek z Michaelem Grantem. Szczególnie ostatnia walka bardzo mi się podobała, ponieważ Grant to gabarytowo zupełnie inny zawodnik niż poprzednicy, a Tomek i tak świetnie sobie poradził. Co do Kliczków - myślę, że ma szansę na ich pokonanie.

Z boksem jest pan związany od małego. Czego nauczył pana boks w życiu?

Przede wszystkim nauczył mnie szacunku do wszystkich ludzi. Do starszych, młodszych, większych, mniejszych, bogatszych i biedniejszych. Tego często brakuje dzisiejszej młodzieży. Tak samo traktuję panią w supermarkecie, jak prezesa jakiejś firmy. Każdemu mówię dziękuję, do widzenia, przepraszam, nie jestem arogancki ze względu na to, że ja byłem mistrzem, a komuś się nie udało. To właśnie wyniosłem z boksu, w którym szacunek miałem do wszystkich swoich przeciwników.

Pańska fundacja "Równe szanse" to piękna inicjatywa wspierająca boks amatorski, a w szczególny sposób jej najmłodszych adeptów. Skąd wziął się pomysł tego przedsięwzięcia?

Fundacja tak się rozwinęła, że teraz wspieramy również kolarzy i pływaków. Zaczęło się od tego, że mój przyjaciel Tomek Wolsztyniak powiedział: "Darek, czas coś zrobić!". Stąd wziął się pomysł założenia fundacji. Jestem bardzo dumny z tego projektu, ponieważ pomagać tym młodym zawodnikom, wręczać im te stypendia i patrzeć na ich radość, to jest coś naprawdę wzruszającego. Wielkie podziękowania również dla Krzysia Langa, który udostępnił nam największą sportową imprezę w Polsce - Tour de Pologne, na której również wręczaliśmy stypendia.

Wśród stypendystów dostrzega pan jakiś szczególny talent?

Ciężko to określić, ponieważ przeważnie są to bardzo młodzi zawodnicy, jeszcze nie do końca ukształtowani i nam bardziej zależy na wspieraniu ich, a nie wyłapywaniu talentów. Dajemy im możliwości, a reszta zależy od nich. Przykro patrzeć na to, co się w dzieje w Polsce. Mamy wielu nieodpowiednich ludzi na nieodpowiednich stanowiskach. Powinni ich zastąpić menedżerowie, którzy będą organizowali pieniądze na rozwój tych młodych ludzi.

Mimo, że zakończył pan karierę jako bokser, nadal pozostaje pan aktywny jako sportowiec. Jak idzie bieganie? Szykuje się jakiś kolejny maraton?

Po maratonie w Hamburgu muszę trochę odpocząć, ponieważ trochę się wyniszczyłem. Właśnie przed chwilą biegałem dziesięć kilometrów. Bieganie długodystansowe to ciężki sport, może nie tak ciężki jak boks, ale również bardzo wyczerpujący. Maraton to walka, pod koniec zawsze przychodzą kryzysy i trzeba je przezwyciężyć. Jest to dla mnie dobra sposobność do sprawdzenia się.

Specjalny serwis o boksie. Sprawdź Bokser.org ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.