Krzysztof Włodarczyk: Fajnie jest w życiu robić coś ciekawego, być jakoś dostrzegany przez innych, wyrwać się z szarej rzeczywistości, chociaż przyznam ci się, że gdy zaczynałem, nie myślałem, że zajdę tu, gdzie teraz jestem.
Tak, trzy miesiące trenowałem karate, były też zapasy, kickboxing. Zawsze to były sporty walki, bo chyba mam duszę wojownika, ale dopiero w boksie znalazłem te emocje, których szukałem.
Miałem wtedy 14 lat, był koniec wakacji. Tata powiedział: "Krzysiek, zabiorę cię w fajne miejsce". Zawiózł mnie na salę bokserską. Do dziś pamiętam tamten moment i atmosferę tamtej sali - dużo huku, szumu, odgłosy uderzeń w worki, walki sparingowe. Od razu pojawił mi się błysk w oku i pomyślałem "To jest to!".
Nakręciłem się, ale ojciec ostrzegł mnie od razu, żebym się nie zrażał, gdy w pewnym momencie poczuję, że trening bokserski mi się nudzi, bo jednak boks to sport, w którym na treningach tysiące razy trzeba powtarzać te same rzeczy - trzeba być naprawdę zawziętym gościem, żeby sobie z tym poradzić.
Bardzo o nią prosiłem trenera, nie mogłem się doczekać swojego pierwszego sparingu, pierwszej próby z prawdziwym rywalem. Chłopak był dwa lata starszy ode mnie. Dostałem dwa lewe, potem wsadził mi potwornego prawego, wytrzymałem chyba trzy rundy. Wyszedłem z ringu, dosłownie trzęsąc się. Ale nie zraziłem się. Pamiętam, że to mnie tylko nakręciło i powiedziałem do trenera: "OK, no to zaczynamy zabawę!".
Też, ale tylko od czasu do czasu - ktoś musiał mnie naprawdę ostro wkurzyć, żebym mu przyłożył.
Raczej nie, zresztą Czarka nie pociąga za bardzo boks, nawet moich walk nie ogląda.
Tak naprawdę jestem normalnym facetem, który do tego, co ma, doszedł ciężką pracą. Ludzie często nie zdają sobie sprawy, jak trzeba harować na sukces w sporcie. Dziś gwiazdą może zostać każdy - wystarczy wystąpić w "Big Brotherze" albo w jakimś innym "Muppet Show", tylko że w sporcie tak się nie da, bo o każdy pojedynczy sukces trzeba walczyć w pocie czoła, czasem przez wiele lat - ja w sobotę mogę być mistrzem świata, ale trenuję ciężko od 1995 roku.
Jest takie bokserskie powiedzenie: "Im więcej potu wylejesz na treningu, tym mniej w ringu upuścisz krwi".
Nie, ale to chyba dlatego, że staram się unikać takich sytuacji. Jak widzę jakiegoś zadymiarza, to najczęściej schodzę z drogi - nie dlatego, że się boję, ale wolę trzymać się z dala od niepotrzebnych problemów. Na świecie jest masa takich wariatów, którzy najpierw szukają zaczepki, a jak dostaną w łeb, to płaczą i wzywają policję.
Tylko raz, w 2000 roku. Pobito mojego brata, a miesiąc później natknąłem się na osoby, które to zrobiły i jakoś tak wyszło, że doszło do rewanżu.
W 2003 roku zostałem w Niemczech oszukany w walce z Pawłem Mełkomianem. To był ewidentny przekręt - wtedy zrozumiałem, że w boks zawodowy to nie tylko sport, ale czasem i biznes.
Smutek, rozdarcie - cholera, nienawidzę tego uczucia.
Tak, dwa tygodnie leżałem po tym nokaucie w szpitalu. To było za czasów kariery amatorskiej. Miałem 17 lat, mój rywal chyba 20.
Nic. Zero bólu. To jest tak, jakby urwał ci się film. Stałem i nagle się osunąłem. Jak się ocknąłem, świat wirował mi przed oczami.
Jasne, że tak! Tylko głupi się nie boi.
Raczej nie. Na pewno staram się zrozumieć, skąd się wzięły i naprawić błędy. Nie jestem robotem i wiadomo, że jakoś przeżywam przegraną, ale uważam, że niepowodzenia, z resztą nie tylko w ringu, powinny dawać "kopa" do dalszej pracy. Nie ma co się rozczulać nad sobą, tyko wyciągnąć wnioski i jechać dalej z koksem.
Tak, po przegranej w rewanżu z Cunninghamem. Byłem wkurzony na siebie, na to, że schrzaniłem tę walkę. To trwało kilka dni, ale w końcu pomyślałem "Kurde, są w życiu gorsze nieszczęścia, nie można się załamywać jedną przegraną walką!" Teraz na Fragomeniego przygotowywałem się w ośrodku w Wiśle, była tam też kadra koszykarzy na wózkach inwalidzkich.
Młode chłopaki i mimo tego nieszczęścia, które ich spotkało, potrafią cieszyć się życiem i zapieprzać na tych wózkach z piłką tak, że serce się raduje, gdy patrzysz na to, jak walczą. Aż poczułem się głupio, przypominając sobie, że kiedyś jedna porażka sprawiła, że myślałem, żeby skończyć z boksem.
Raczej nie. Chyba musiałaby mnie żona zostawić i zabrać ze sobą dziecko.
Tak, bardzo mnie wspiera i cholernie motywuje, wręcz nakręca do osiągnięcia sukcesu. Dziś na przykład przesłała mi SMS-a ze słowami znanego eksperta bokserskiego Janusza Pindery, który zapytany o moja walkę z Fragomenim powiedział: "Jeśli nie teraz to kiedy, jeśli nie z Fragomenim, to z kim? Jeżeli w głowie będzie wszystko poukładane, walka zakończy się wielkim sukcesem".
Gośka wiedziała dobrze, co robi, wiedziała, że niesamowicie mnie zmotywuje, bo Janusz Pindera to dla mnie duży autorytet. Takie akcje zdarzają się co chwila, po prostu wie, co zrobić, żeby mnie nakręcić i żebym miał siłę do walki.
Czasem zdarza mi się odczuwać zainteresowanie ze strony kobiet, ale chyba moja żona miałaby tu więcej do powiedzenia [śmiech]...
Ostatnie miesiące są naprawdę fajne. Dużo się zmieniło. Ostatnio oglądałem program w telewizji, w którym kobiety opowiadały, jak śledziły swoich mężów, bo podejrzewały ich o zdradę. Przyznaję, że gdyby Gośka tak zrobiła jakiś czas temu wstecz, mogłaby na parę rzeczy się natknąć, ale bardziej na zasadzie podejrzeń, z kim się spotykam, z kim gdzie jeżdżę i tak dalej, bo mam kilka koleżanek, z którymi dobrze się czuję, ale oczywiście nie łączy mnie z nimi nic, co nie powinno.
Wydaje mi się, że tak, ale nie ma powodów.
Ciężkie jest życie żony sportowca, zwłaszcza jeśli dużo wyjeżdża. Taka kobieta musi kochać swojego faceta i ufać mu, że jest wobec niej w porządku.
Może, nie polecam.
Moja żona! I nie jest to żadna ściema. Jeśli spytasz mnie, jaka powinna być kobieta, z którą chciałbym być, nie znajdę lepszej odpowiedzi.
Niedługo będę jeździł na 25-letnim Suzuki GSX-R.
Citroen Xantia, kupiłem go od niedoszłego teścia.
Bentley albo BMW X6.
Samochodem 275. Motorem trochę szybciej, ale ile dokładnie - nie powiem [śmiech].
Słuchaj, życie jest takie, że w każdej chwili może się coś nam stać, nie trzeba wsiadać na motor. Ja jestem człowiekiem, którego pociąga ryzyko. Gdybym nie był czasem ryzykantem, na pewno nie byłbym teraz mistrzem świata.
"Diabeł" w szczegółach
Wiek: 28 lat
Wzrost: 186 cm
Waga: 91 kg
Stan cywilny: Żonaty
Dzieci: syn Cezary, 7 lat
Bilans walk zawodowych: 42 zwycięstwa (31 nokautów), 2 porażki, 1 remis
Osiągnięcia na ringu zawodowym: Mistrz IBF-Intercontinental, Młodzieżowy mistrz świata WBC, Mistrz Unii Europejskiej, Mistrz świata IBF
ATRYBUTY MĘŻCZYZNY
Męski świat składa się z prostych wartości. To, co ważne dla mężczyzn - odwaga, waleczność czy szacunek, wyznacza kierunek ich życiowej drogi. Bliskie tym atrybutom jest piwo Wojak, którego charakter stanowi inspirację do cyklu "Męskich rozmów". W ośmiu wywiadach "przy piwie", z przedstawicielami świata sportu i popkultury szukamy uniwersalnych męskich pierwiastków.