Dwa tygodnie temu w nowojorskiej hali Barclays Center Fonfara w dziesięciorundowym pojedynku rozbił Chada Dawsona, byłego mistrza świata, utrzymując się w czołówce rankingu wagi półciężkiej federacji WBC. Teraz przed 29-latkiem z Białobrzegów wakacje, ale nawet tuż przed urlopem na Hawajach Fonfara myśli o kolejnych starciach. W rozmowie ze Sport.pl zdradza swoje plany na przyszłość i apeluje: zorganizujmy walkę o władzę w Legii Warszawa! - W starciu Dariusza Mioduskiego z Bogusławem Leśnodorski stanąłbym w narożniku "Leśnego" - mówi ze śmiechem "Polski Książe".
Andrzej Fonfara: Nie da się tego ukryć. Presja była olbrzymia. Mam nowego trenera, Virgila Huntera, wracałem do ringu, by walczyć z czempionem. Ale mi presja pomaga, daje mobilizującego kopa, chociaż. w pierwszych rundach byłem trochę zardzewiały.
- Po kilku rundach Chad wygrywał na punkty. Ruszał się nieźle, bił częściej niż ja, zrobił na sędziach dobre wrażenie. Ale to było takie małe bokserskie oszustwo, bo jeśli jakieś ciosy dochodziły, to nie były zbyt mocne. Wiedziałem, że to nie będzie łatwa walka. I tak było. Nie pamiętam jednak momentu, gdy Dawson mnie zaskoczył. Widziałem, że słabnie czując jednocześnie, że ja jestem mocny. Plan od samego początku zakładał nokaut.
- W ostatnich rundach - 8, 9 i 10 - wiedziałem, ze za chwileczkę go trafię. Z tyłu głowy była może mała obawa, ale nie dopuszczałem do siebie tych myśli. Szczególnie w końcówce. Chciałem zmierzyć się z mocnym Dawsonem i na takiego trafiłem. Złamanie gościa w dobrej formie daje doświadczenie i pewność siebie. To prawdziwa wartość tego starcia.
- Nic się nie zmieniło. Nie skreślajcie mnie, wciąż żyję, mam dopiero 29 lat. Ze Smithem przegrałem, dostałem serię ciosów i chłop zrobił to, co powinien. Ale nie złamał mnie. Raczej umocnił. Walka z Dawsonem udowodniła wszystkim, że wciąż jestem w grze.
- A mogę się z niej wycofać? Podtrzymuję to, że moja kariera nie będzie wyjątkowo długa. Stoczę jeszcze sześć, może siedem pojedynków. W zależności od tego, czy zdobędę pas. Ale gdy poczuję, że z wiekiem przyszedł kryzys, to rękawice zostawię w szatni. I podziękuję. Kilka miesięcy temu urodził się mój syn Leonard, mam więc dla kogo żyć.
- Mam kilka planów, szukamy zawodników z czołówki. Nie chcę zdradzić wszystkiego, ale być może stoczę walkę o pas. Wiadomo, że nie WBC, ale ciągle czekam na rewanż z Adonisem Stevensonem. Facet położył mnie na deskach dwa razy, ale nie pozostałem mu dłużny, też leżał, i niech to będzie najlepsza reklama ewentualnego starcia numer 2.
- Zawsze, chociaż z ostatniego starcia widziałem tylko urywki. Ale po wakacjach usiądziemy z trenerem przed telewizorem i na spokojnie zobaczymy, jak to wyglądało.
- Też, bo ja po prostu lubię boks.
- Jestem na bieżąco. Legia to mój klub, więc interesuje mnie wszystko, co z nim związane.
- Jak to komu? Bogusiowi Leśnodorskiemu. Mieliśmy przyjemność poznać się w 2015 r. Zjedliśmy lunch, pogadaliśmy o piłce i boksie. To świetny facet, znakomity biznesmen i pasjonat sportu. Ostatnio dotarły do mnie informacje, że może opuścić fotel prezesa. Straszna lipa. "Leśny" to wielka postać w historii klubu. Zbudował mistrzowską drużynę, potrafił zjednoczyć środowisko kibiców. Jeśli odejdzie, będzie mi go brakowało.
- Podoba mi się ten pomysł, zorganizujmy to! Ring na pewno byśmy znaleźli, na przykład w Legia Fight Clubie. Ale zamiast bycia sędzią, wolałbym stanąć w narożniku prezesa Leśnodorskiego. Przed walką nawet jakiś obóz bym mu zorganizował.
- Wciąż wierzę, że któregoś dnia wyjdę na stadion i tam zaboksuję. To marzenie. Biłem się już na sportowych arenach: na baseballowym obiekcie White Sox Stadium i na kortach tenisowych StubHub Center. Nadchodzi jednak czas, aby show zrobić na Łazienkowskiej!
- Wtedy idea może się troszeczkę oddalić. Z Leśnodorskim byłoby łatwiej, bo wiem, że pomysł mu się spodobał. Ale doprowadzenie do takiej walki to wielkie przedsięwzięcie: potrzeba układu z telewizją, dogadania się promotorów, kasy, bo to w końcu biznes. Jeśli uda się jednak ułożyć odpowiedni plan, to może zrobimy do tego wydarzenia.
- Artur to dobry duch, jeden z moich wielkich przyjaciół. Od dawna wspiera moją karierę. Dobrze mieć takiego człowieka u swego boku. Szczególnie, że Artek ma doświadczenie w sporcie, wie, jak zmotywować jedną wiadomością, jak pomóc, kiedy mam doła. Szkoda, że reprezentacji powiedział "dziękuję", ale chce się skupić na grze w Premier League. Musimy to uszanować. W piątek ruszyłem na wakacje na Hawaje, a po powrocie do Kalifornii zaczynam mocny obóz przygotowawczy. I wtedy z Arturem pomyślimy, co dalej.