Relacje z najważniejszych zawodów w aplikacji Sport.pl Live na iOS , na Androida i Windows Phone
Od pierwszych sekund było jasne, jak potoczy się ta walka, i jedyną niewiadomą było to, ile rund wytrzyma Leapai. Pretendent przyjmował ciosy seryjnie, lewe proste mistrza z łatwością przedzierały się przez gardę reprezentanta Australii. Ten padł już w pierwszej rundzie, choć wtedy akurat wydawało się, że nie był to efekt ciosów, a potknięcia.
Potem było już tylko jednostronne obijanie przeciwnika. Kliczko miał pełną kontrolę. Umiejętnie wykorzystywał przewagę fizyczną, robiąc użytek z 203-centymetrowego zasięgu, lepszej szybkości i koordynacji. Z każdą rundą Leapai obrywał więcej i mocniej. Miał problem ze zorganizowaniem defensywy, o ataku na mistrza nie było nawet mowy. Kliczko nie przyjął ani jednego groźnego ciosu, po walce wyglądał, jakby wrócił z przebieżki, a nie z pojedynku o mistrzostwo świata.
Finał widowiska rozegrał się w piątej rundzie, gdy za lewymi prostymi Kliczki poszły ciosy prawą ręką. Po jednej z takich kombinacji Leapai osunął się na deski. Wstał tylko po to, by przyjąć kolejną porcję ciosów i znów upaść. Tym razem oznaczało to koniec pojedynku, a Kliczko mógł wykonać drugą część misji, czyli przypomnieć światu o sytuacji na Ukrainie.
- Nie może być żadnego kompromisu tam, gdzie biją ludzi. Mam nadzieję, że to wszystko się skończy. Jestem dumny z moich rodaków - mówił mistrz świata, odziany we flagę Ukrainy.
Jeszcze przed walką młodszy Kliczko podkreślał, że tym razem nie chodzi tylko o pas i śrubowanie rekordu. - Walczę dla mojego kraju i dla braci Kliczko - powiedział. Witalij to jeden z przywódców Majdanu, a sami bracia stali się symbolem Ukrainy. Stąd niecodzienna otoczka walki. Hymn kraju odśpiewała żona Witalija - Natalia, ubrana w suknię w narodowych barwach.